Выбрать главу

Ostrowski mieszał kawę i zastanawiał się przez chwilę.

– Chyba ktoś coś napomykał. Z kimś pani o niej rozmawiała…? Filmy…? Kasety…? Taki mętny powiewek…

Zdążyłam pomyśleć, że po telewizji plotki latają nie z żadnym mętnym powiewkiem, tylko z dzikim świstem, kiedy nagle szczęknęły drzwi i w przedpokoju rozległ się rumor. Nie dzwoniąc do furtki, nie pukając, potykając się na wycieraczce, wpadła Magda niczym trąba powietrzna. Wyhamowała dopiero przy schodkach salonu, łapiąc dłońmi blat bufetu. Rozpędzoną torbą zdołała jeszcze brzęknąć w stojącą lampę.

Zerwałam się z kanapy. Magda, zawsze elegancka, dopracowana, z nieskazitelnym makijażem, teraz miała włos rozwiany i rozmazaną, pobladłą twarz, wsparta o bufet stała i ziajała. Ostrowski zerwał się również i zamarł, wpatrzony w nią ze zdumieniem.

– Magda…? – bąknął słabo.

– Jezus, Mario! – wykrzyknęłam ze zgrozą, pośpiesznie wyłażąc zza stołu. – Co się stało?!

– Daj mi coś – zaszczękała zębami Magda. – Wódki, koniaku, co tam masz. To ty powinnaś… Te różne trupy to twoje hobby, nie moje! Daj cokolwiek!

Rzuciłam się do szafki, pod rękę wpadł mi calvados, trunek rzetelny, chwyciłam dużą koniakówkę, chlupnęłam jej od serca. Nie certoliła się, zużyła całość za jednym zamachem, wyciągnęła ku mnie kieliszek.

– Widziałam samochód, Adam… mnie odwiezie. Mam nadzieję… Daj jeszcze trochę!

Powtórzyłam operację. Magda wykazała już teraz pewien umiar. Ostrowski troskliwie, acz jakby odrobinę niepewnie, zdjął jej torbę z ramienia, pomógł zejść po trzech schodkach, usadził w fotelu. Magda odetchnęła głęboko i spróbowała przygładzić nastroszoną fryzurę. Z grzeczności wymacałam drugi kieliszek, nieco mniejszy, też sobie trochę nalałam, do towarzystwa.

– No, mów! – zażądałam niecierpliwie.

– Uciekłam – zakomunikowała Magda. – Potworny widok. Trudno, uciekłam.

– Skąd uciekłaś?

– Jak to, skąd, z telewizji. Znad tych zwłok.

Mignęło mi, że może kręcili kryminał i ofiarę zaprezentowali zbyt realistycznie. Ale przecież Magda powinna być przyzwyczajona…?

– Mimo wszystko, telewizja to nie prosektorium. Skąd ci się tam wzięły zwłoki?

– To nie mnie się wzięły, one były. Czekaj, zaczynam bredzić. Chyba jakieś dziwne pytania mi zadajesz, nie mogę ich opanować.

– Może lepiej opowiedz wszystko własnymi słowami – zaproponował delikatnie Ostrowski.

– Czy my nie jesteśmy na siebie obrażeni? – zainteresowała się Magda chłodno i podejrzliwie.

Ostrowski się zakłopotał.

– Nie jestem pewien, ale chyba już nie. No, tak sądziłem. Od tej ostatniej kolaudacji w Łodzi…

– Teraz już nie jesteście – zadecydowałam stanowczo. – Bez znaczenia. Pan Adam ma rację, opowiedz wszystko własnymi słowami, od początku. Poszłaś do telewizji i…?

– Skąd wiesz, że poszłam do telewizji?

– Skoro stamtąd uciekłaś, musiałaś przedtem pójść, nie mieszkasz tam przecież. Poszłaś do telewizji i… Na Woronicza?

– Zgadza się, na Woronicza. Przez ciebie, poszłam szukać tych kaset. Przez telefon nic mi się nie udawało, więc musiałam iść osobiście.

– Z wdzięczności, w razie potrzeby, wezmę trupa na siebie – zapewniłam ją gorliwie i szlachetnie.

– Nie dasz rady, on duży. No, średni. Ale tłusty. Okropność!

Otrząsnęła się z lekka i spojrzała na swój kieliszek, już pusty. Czym prędzej nadrobiłam niedopatrzenie, nie żałowałam jej calvadosu. Ostrowski na moment jakby stracił wątek, ze zmarszczonymi brwiami wpatrzył się w breloczek z kwiatkiem, wiszący za oparciem kanapy.

– Ciekawa rzecz – rzekł w zadumie. – Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w życiu widział tłustego trupa…

– A chude trupy widywałeś?

– Zdarzyło się parę razy…

– Tłuste trupy przytrafiają się rzadko – przerwałam im znów z wielką stanowczością w obawie, że dyskusja rozwinie się w niepożądanym kierunku, aczkolwiek głowy bym za własną opinię nie dała. Być może tłuste trupy spotyka się często. – Mów dalej. Poszłaś i…?

Magda westchnęła i wzmocniła się nieco.

– Pogadałam z paroma osobami, zdemoralizowałam znajomego ochroniarza, za skarby świata nie powiem, który to, zmyliłam tropy i zeszłam do takiego jednego tajnego magazynu. Przez czysty przypadek wiedziałam, gdzie on się znajduje. Oczywiście wstęp tam jest wzbroniony, ale starego kodu nie zmienili, niedopatrzenie zapewne albo zwykła głupota. Chociaż, prawdę mówiąc, trochę się bałam jakiegoś alarmu, nic mi wprawdzie nie mogą zrobić, bo i tak mnie już wylali, ale drugi raz taka sztuka by nie wypaliła.

– Czyli to był tak zwany ślepy fart…

– Właśnie zaczynam w to wątpić. Raczej ślepy niefart. Tam takie małe schodki na końcu, ciemno było, nie chciałam na oślep macać po ścianach, żeby na jakiś guzik nie trafić, zaświeciłam sobie zapalniczką i on tam leżał. O mało sama trupem nie padłam!

Obydwoje z Ostrowskim zgodnie wyraziliśmy jej współczucie. Magda ponownie się otrząsnęła, powiedziała „brrrr” i sięgnęła po papierosa.

– Prawie na niego wlazłam. Dobrze, że się zatrzymałam przy tym pstrykaniu zapalniczką, bo jeszcze krok, a wyłożyłabym się obok. Taki skłębiony leżał na dole tych schodków, trochę nawet na ostatnim stopniu, zakrwawiony, okropny widok, przyśni mi się! W dodatku twarzą był obrócony do góry, rozpoznałam go, własnym oczom nie uwierzyłam!

– I kto to był? – spytał szybko Ostrowski, błysnąwszy okiem w kierunku dyktafonu.

– Jesteś pewna, że był nieżywy? – zatroskałam się równocześnie. – Bo może zleciał i tylko się potłukł?

– Ze strasznym wstrętem zdobyłam się na wielkie męstwo – pochwaliła się Magda. – Pomacałam go. Zimny jak trup! I nie próbowałam go ugniatać, ale chyba raczej sztywny. I w ogóle niemożliwe, żeby człowieka tak zdemolowało i zostawiło przy życiu!

– I kto to był? – powtórzył Ostrowski.

– Jak to, jeszcze tego nie powiedziałam? Zamorski!

– Juliusz Zamorski…?!

– Juliusz, zgadza się.

– Jesteś pewna?

– Chyba, że ma brata bliźniaka, ale o tym nic nie wiem.

Ostrowski okazał poruszenie, przez chwilę wyglądał tak, jakby równocześnie chciał tu zostać na zawsze i wybiec z nadprzyrodzonym przyśpieszeniem. Zakręciło mnie w środku, nie dość, że książki, to jeszcze i ten scenariusz Ewy złapał… No i dobrze, więcej nie złapie!

– Pomór na płazińce… – wyrwało mi się z nieprzyzwoitą satysfakcją.

Na moment zamarli obydwoje. Ostrowski jakoś charknął.

– Co proszę…?

– Czy to obelga? – zainteresowała się gwałtownie Magda.

Z żalem poczułam się zmuszona uściślić określenie.

– No nie… Chociaż może tak… Naprawdę to są pierścienice, ale nazwa wydaje mi się zbyt wdzięczna, wolę płazińce. Mam na myśli pijawki. Pijawki w sensie pasożytów, żywią się cudzym i pęcznieją…

Magda złapała w mgnieniu oka i pochwaliła z uznaniem.

– Zgadza się, aprobuję, jeden spęczniał już prawie do pęknięcia! Ciekawe swoją drogą, co ten tam robił…?

Ostrowski miał na ustach sto pytań naraz, wyraźnie to było widoczne, ale nie dałam mu dojść do słowa.

– Czekaj, mów teraz dokładnie – zażądałam. – Spódnicę, widzę, masz wąską… Przykucałaś do tego macania?

– Nie, schyliłam się. Wiem, o co ci chodzi, specjalnie uważałam, żeby się niczym nie umazać, to odruch.

– Zeszłaś niżej? Deptałaś dookoła?

– Przeceniasz moją odporność – skarciła mnie Magda. – Gdzie stałam, tam wrosłam. Tę potworną twarz miał najwyżej, nie leciał do góry nogami, bohatersko spełniłam obowiązek, pomacałam i wyszłam tyłem. I nie potknęłam się, co mnie bardzo dziwi.