Выбрать главу

– A te trzy, które masz…?

– No właśnie, te trzy tak, ale sama wiesz, że następne są lepsze. I nawet chciała te następne, bo pierwsze jej się spodobały, ale obejrzała filmy i chęci jej przeszły, ale zaraz potem obejrzała mnie, a możliwe, że jakiegoś ataku dostałam, a jak już rzuciłam w Marcela pilotem i podeptałam okropnie drobne części zamienne do kosiarki wielofunkcyjnej…

Zdziwiłam się.

– Dlaczego akurat kosiarki?

– Myślałam, że to kaseta wideo, kolorystycznie wyglądało podobnie. Teraz nie możemy tych funkcji zastosować, ale nie w tym rzecz. Kaśkę moje efekty specjalne zainteresowały, prawie się ze mną pokłóciła i teraz Ewę Marsz chce koniecznie. Ja zresztą też. Możliwe, że trochę temu brakuje logiki, ale ja ci skrótowo opowiadam…

Pokręciłam głową, bo żadnej logiki mi nie brakowało, i złapałam przebiegającego kelnera.

– Encore une fois, je vous prie – powiedziałam grzecznie, wskazując kieliszki. – Nie, ja wszystko rozumiem. Też bym się uczepiła, gdyby ktoś do mnie wrzeszczał „to sama zobacz, to sama zobacz”, nawet, jeśli kretyn…

– Kretyn tym bardziej. Zawsze jakieś studium umysłu i charakteru.

– No owszem, możliwe. Gdzieś znajdę i przyślę ci DHL – em, bo w żadne poczty nie wierzę. A swoją drogą, ja ci nie wymawiam, broń Boże, ale dlaczego nie dorwałaś tego za ostatnim pobytem? Jeździsz przecież do Warszawy?

– Nie jeżdżę – zaprzeczyła Lalka złym głosem i ponuro wpatrzyła się w marsjanina, z wysiłkiem wpychającego na chodnik przed knajpą straszliwie dekoracyjną hondę. Źle mu to jakoś wychodziło. Zawahałam się przed zadaniem następnego pytania, ale odniosłam wrażenie, że ona na nie czeka.

– Bo co…?

– Bo jestem podła.

– Co ty powiesz? – zdziwiłam się znów, tym razem uprzejmie.

Od szkolnych czasów Lalka się prawie nie zmieniła, bez wątpienia starsza była obecnie niż w chwili zdawania matury, trochę zmarszczek ją obsiadło, nie farbowała włosów i w ciemnej fryzurze ozdobnie błyskały srebrne niteczki, ale ani figura, ani charakter nie doznały żadnego uszczerbku. Podła nie była nigdy, awanturnicza owszem, niecierpliwa, żywa, aktywna, odrobinę lekkomyślna, czasem uparta i despotyczna, jednakże nie podła.

Czekałam na ciąg dalszy.

– Przestałam jeździć, bo już nie wytrzymuję narzekań mojej matki – wyznała z irytacją. – Teraz niech ta małpa wysłuchuje jojczenia, ja mam dosyć.

– Jaka małpa?

– Moja siostra. Ustawicznie wszystko było na mnie, uciekłam do Francji, ale nie pomogło, każde wakacje, każde święta, każde ferie, każdy długi weekend, wariactwo, wszystko w Warszawie, ledwo czasem w sobotę i niedzielę udawało nam się wyskoczyć nad morze, bo w góry nie, do gór za daleko, a do morza ledwo dwieście dwadzieścia, ale to nie na urlop przecież! Urlop w Warszawie!

– A z matką gdzieś pojechać…?

– Ona nie chce. Nigdy nie chciała. Nie cierpi lasu, nienawidzi morza, nienawidzi gór. Nie znosi w ogóle podróży, a na zabytki patrzeć nie może. Do samolotu nie wsiądzie za skarby świata, na żaden statek tym bardziej, transatlantyk na Jeziorku Czerniakowskim, to też będzie rzygała, w samochodzie histerii dostaje!

– Choroba lokomocyjna?

– Jaka tam choroba, po mieście może jeździć całą dobę na okrągło. Chociaż ogólnie woli w domu, masz siedzieć z nią w domu i ją zabawiać, a zabawianie polega na tym, że ona narzeka, a ty masz kiwać łbem i pocieszać. Narzeka na wszystko. Na wodę, na światło, na sracze, na deszcz i na słońce, na mróz i na upał, na ustrój, na żarcie, na służbę zdrowia, na drzwi skrzypią, okno szczęka, na telewizor mży, na sąsiedzi grają, drą mordy, warczą…

Sąsiedzi…? Rany boskie!

– Czekaj, moment, ona mieszka tam, gdzie kiedyś mieszkałaś?

– No pewnie. I teraz już sama. O, na sprzątaczkę, na samotność, jeszcze ojciec żył i Miśka mieszkała w domu, a już narzekała na samotność. A ludzi nie trawi, gości sobie nie życzy…

No tak. Czteropokojowy apartament w przedwojennej willi, mury grube, izolacja akustyczna idealna, sąsiedzi tylko z jednej strony, bo z drugiej ogródek, to któż tam obecnie mieszka? Orkiestra strażacka ćwiczy?

– Córeczki są upragnione – ciągnęła rozdrażniona Lalka. – O, na Miśkę też narzeka, tak blisko, a wcale jej nie ma. Fakt, Miśka się zawsze migała z wielkim talentem, ale ja już mam dosyć. Przyleciałam kiedyś, raban straszny, wyrwałam dzień wolny, w nocy odwalałam robotę…

– Masz nienormowany czas pracy – przypomniałam, usiłując ją pocieszyć.

– Wypchaj się. Wiesz, co to było? Do apteki iść, bo doktór recepty zostawił. Czegoś tam na ciśnienie za dwa dni by jej zabrakło, a katar miała, więc nie mogła wyjść z domu. A jutro przychodziła sprzątaczka. To ja, cholera, z Paryża leciałam, żeby pójść do apteki! Więcej się narwać nie dałam i zbuntowałam się wreszcie, przestałam jeździć do ojczystego kraju. Od pięciu lat już nie jeżdżę, najwyżej raz do roku na dwa dni. I te dwa dni na Akacjowej spędzam. Marcel i Kaśka jadą ze mną z litości, ale nie spędzają, pozwalam im się urywać.

Obejrzałam się za kelnerem i uczyniłam właściwy gest. Marsjanin ustawił wreszcie hondę na chodniku, zdjął z siebie częściowo oprzyrządowanie kosmiczne i okazał się młodziutką i wiotką blondyneczką. Hondę natychmiast obsikał z wielkim zapałem prześliczny dalmatyńczyk, czekający na zielone światło ze swoją panią na smyczy. Pomyślałam, że gdyby to nie była pani, tylko pan, biedny pies zostałby pozbawiony możliwości poddania się naturalnym odruchom wyłącznie z uwagi na blondyneczkę.

– No to taka podła możesz być – zezwoliłam. – Ten rodzaj podłości popieram. Bo rozumiem, że mamusia ma, z czego żyć?

Lalka wzruszyła ramionami.

– Daj nam Boże wszystkim połowę tego, przecież jeszcze po dziadkach zostało.

– A Miśka, co?

– Pyskuje. Niech pyskuje, póki jej dzieci były małe, nic nie mówiłam, ale teraz? A mamusia ma dużą siłę przebicia, da sobie z nią radę. O rany, rozgadałam się, ale wiesz, dobrze mi to zrobiło, pękł we mnie szkodliwy balon. Ty zresztą, o ile wiem, masz w tej kwestii dosyć rewolucyjne poglądy, może, dlatego właśnie na ciebie padło. Zaraz, która to…?

Kelner postawił przed nami nowe kieliszki. Lalka spojrzała na zegarek.

– O, zdążę. Metrem jadę, stąd na miejsce potrzeba mi ośmiu minut. My głupie jesteśmy, trzeba było od razu zamówić całą flachę. Zdaje się, że już dawno słyszałam od ciebie coś o tych samotnych, na których nikt nie czeka…?

– Nienawidzę pijawek – wyjaśniłam bardzo spokojnie i grzecznie, tylko pozornie bez związku. – Obrzydliwe są dla mnie, jako rodzaj fauny…

– Fauny…? – wyraziła niepewność Lalka.

– No, nie flory przecież! Co one są, płazy, gady, insekty? Nie skorupiaki, to pewne.

– Insekty fruwają.

– Zależy, w jakiej postaci. Nawet motyle w charakterze gąsienic pełzają.

– A motyl to insekt?

– Cholera, głowy nie dam. Ogólnie biorąc, owad, tak mi się wydaje. Ale komar…?

– Widziałaś, kiedy gąsienicę komara…?

– Nie, a ty?

– Też nie. Słuchaj, nie jesteśmy przecież pijane? O czym my mówimy?

– O poglądach na charaktery ludzkie – przypomniałam i zdaje się, że zabrzmiało to jakoś jadowicie. – A trzeźwe jesteśmy jak świnie i zaraz to sobie udowodnimy, rozstrzygając kwestię pijawek. Czego one nie mają na pewno? Lalka się spłoszyła.