– Mętne to wszystko strasznie, ale ciągle jakieś nazwiska wychodzą na prowadzenie – ciągnęła bezlitośnie Magda. – Wzajemność kwitnie i teraz się okazuje, że Poręcz nie ma żadnego alibi, mógł skasować wszystkich trzech. W zeznaniach łżą straszliwie, bo on ich szantażuje.
– Ma, czym?
– Jasne. Ale nie są to kodeksowe przestępstwa, no, może trochę… Głównie kompromitacje. Gdyby ktoś się tym zajął porządnie, byłaby niezła afera i duży ubaw dla społeczeństwa, a kto się zajmie? Obyczajowość nam podupadła i zobaczysz, lada chwila Poręcz wyskoczy na człowieka roku, tylko nie wiem, w jakiej dziedzinie. I w ogóle nie zapominaj, że ja ci przekazuję plotki, supozycje, pobożne życzenia różnych wzajemnych wrogów, podkładanie świni i podgryzanie stołków. Wszelkie bzdety bez wyboru.
Spróbowałam wyobrazić sobie, jaka też atmosfera musi panować w telewizji, skoro Magda snuje tak cudowne prognozy, ale wyobraźnia odwróciła się do mnie plecami i wypięła częścią poniżej. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że zna bardziej atrakcyjne tematy.
Z przyjemnością wysłuchałam jeszcze, kto dokładnie, oprócz Poręcza, nie ma alibi, z motywami poszło nam nieco trudniej i w rezultacie z całego grona potencjalnych sprawców został tylko ten jeden. Owszem, mile widziany…
Już wychodząc, Magda jakby sobie nagle przypomniała.
– Adam Ostrowski powinien dużo wiedzieć. On tu u ciebie często bywa?
– Nie bardzo, ledwo parę razy. Ale lubię go, w zawodzie należy do nielicznej grupy, tych sensownych i odważnych można na palcach jednej ręki policzyć, zdaje się, że on wchodzi w to grono.
– Jesteś z nim zaprzyjaźniona?
– Mam wrażenie, że chyba zaczynam być. A co…?
– Nie, nic. Tak sobie pytam… Powinnaś może z nim więcej pogadać…
Nie wiadomo, dlaczego, kiedy już znalazła się za furtką, przypomniał mi się nagle jej desperado, o którym, dziwna rzecz, nie padło ani jedno słowo…
– Pani, o ile wiem, zna doskonale Martę Formal? – powiedział drewnianym głosem Górski, złożywszy mi znów wizytę nazajutrz wczesnym popołudniem.
Jego widok przy furtce nawet mnie nie zdziwił, tylko częściowo uszczęśliwił, a częściowo zaniepokoił. Z wielką radością zamierzałam przekazać mu informacje uzyskane wczoraj od Magdy, zarazem jednak doskonale rozumiałam, że nie po to przychodzi, żeby mi przyjemność sprawić, i stąd brał się niepokój.
Za to jego pytanie zdumiało mnie śmiertelnie.
– Zdawało mi się, że pan ją zna prawie równie dobrze?
Górski westchnął, bez oporu wszedł do salonu i pozwolił mi usiąść, wiedząc od dawna, że na stojąco nie wydusi ze mnie ani jednego sensownego słowa. Zastanowił się i też usiadł.
– Okazuje się, że niedostatecznie i chyba zdołała mnie zaskoczyć. Pani wczoraj wieczorem nie opuszczała Warszawy?
– Nie opuszczałam także własnego domu, chyba, że opuszczeniem nazwie pan wyjście do śmietnika. Siedziałam tu i zdobywałam informacje dla pana.
– To miło. O informacjach za chwilę. Jaki jest stosunek pani Formal do pana Poręcza?
O masz ci los, jasnowidzenie mnie tknęło…? Cóż za tempo, krecia robota Poręcza zdążyła przeskoczyć z Warszawy do Krakowa i dopaść Martusi!
– Negatywny – powiadomiłam Górskiego życzliwie. – Nawet powiedziałabym, bardzo silnie negatywny. I jakieś takie mam wrażenie, że dopiero, co mówiłam panu o tym!
– Nie szkodzi. Chętnie posłucham ponownie. I dlaczego to tak?
Do niepokoju domieszały mi się potężne podejrzenia, z tym, że na poczekaniu nie zdołałam ich sobie uściślić. Ciekawe, co się mogło stać…
Zastanowiłam się.
– W dwóch słowach nie da rady. Ale spróbuję trzymać się głównych punktów programu. Pan zna tego Poręcza osobiście? Widział go pan kiedykolwiek?
– Na zdjęciu. Niezbyt korzystnym.
– No to muszę panu wyjaśnić porządnie. To przystojny facet i umie robić dobre wrażenie, Martusia się na niego narwała i wśród swoich wszystkich szwindli zdołał i ją wyrolować. Nie starczy panu?
– Wolałbym więcej szczegółów…
– O rany… Przez doskonałe wrażenie i wdzięk każda baba się na niego łapie. Faceci, niektórzy, nie wszyscy, też się łapią, ale na coś innego. Pomysłowość, przedsiębiorczość, znajomości, zapał, chęć działania, zdolności organizacyjne, takie rzeczy, prawdziwy chłopiec interesu, chłopiec opieki wymaga, a skrzydełka mu rosną. Potężna siła przebicia. Wszystko teoria i jeden wielki kant, prawda wyłazi na jaw dopiero po pewnym czasie. Chcę herbaty, a pan?
Górski zawahał się.
– No, skoro pani, to i ja…
– A prawda wygląda tak – ciągnęłam, wracając z kuchni – że zdolny jest do absolutnie każdego świństwa dla własnej korzyści. I jeszcze bardziej do każdego łgarstwa. Martusi wywinął numer podwójny, życiowo – służbowy. Najpierw ją oczarował, symulując wielkie uczucia, ona jedna na świecie i całe życie na nią czekał, potem dał się wprowadzić w świat krakowskiej telewizji, niczym wsiowy chłopczyk w cuda techniki, potem się okazało, że doskonale zna świat warszawskiej telewizji, więc Kraków dla niego żadne dziwo, potem błyskawicznie pozawierał rozmaite znajomości i poderwał niejaką panią Izę, której w ogóle nie znam i zapomniałam, jakie stanowisko piastuje, ale stołek ma wysoki. Zgarnąwszy to wszystko na kupę… zaraz, jeśli potrzebne jest panu jeszcze więcej szczegółów, będzie pan musiał pogadać z Martusia, bo ja o ludzkich uczuciach mam niezłe pojęcie, ale o telewizji jako instytucji żadnego.
Urwałam pytająco. Górski pokręcił głową.
– Nie, mnie właśnie bardziej zależy na uczuciach.
– To ładnie z pańskiej strony – pochwaliłam i podjęłam temat. – Martusia miała okazję wejść w filmy fabularne, zapewniono jej stanowisko drugiego reżysera, po czym nagle… i tu detale techniczne są mi obce, rozumiem tylko ogólnie… okazało się, że kochający amant wygryzł ją potajemnie i podstępnie. Możliwe, że oszkalował. Przedtem pożyczył od niej ileś tam pieniędzy, oczywiście nie oddał…
– Moment. On od niej pożyczył i pozostał winien? Nie ona od niego?
– Co też pan? To nie ten kierunek ruchu!
– No dobrze, i co dalej?
– …po czym, wciąż symulując wielką miłość, puścił ją w trąbę. Panią Izę zresztą też puścił w trąbę, ale Martusia dodatkowo świeciła za niego oczami przed ludźmi, których zrobił w konia, niejako, można powiedzieć, z jej poręki. No to trudno się dziwić, że szlag ją trafił i teraz go bardzo lubi.
– Rozumiem. A… nie próbowała się mścić?
– Tyle jeszcze miała oleju w głowie i tak mało czasu, że nie. Musiała nadrabiać straty. Poza tym on napaskudził w Krakowie i zmył się z powrotem do Warszawy.
Górski w zadumie oglądał dwa koty, siedzące na tarasie i wylizujące się wzajemnie.
– O ile pamiętam, pani Formal to ostra dziewczyna, nie żadna…
– Rozlazła niedojda – podsunęłam uczynnie.
– No właśnie. Gdyby tak jej wszedł pod rękę…
– O, już wchodził parę razy. Bywa przecież w Krakowie, ona bywa w Warszawie, instytucja jest w zasadzie ciągle ta sama, wspólni znajomi i tak dalej. Ona na jego widok odwraca się tyłem, a on usiłuje symulować zranione uczucia, co mu wychodzi jak krew z nosa. To tyle. Streściłam panu, jak mogłam. Bo co?
– Proszę…?
– Bo co, pytam. Na plaster panu te poglądy Martusi na Poręcza? Mógł pan spytać o moje, wyszłoby podobnie.
– Pani też mu się dała oczarować?
– A, nie. Ja nie. Mówiłam panu, do licha…! Ja już kiedyś miałam taki egzemplarz przy boku i jestem uodporniona. I niech mi pan przypadkiem nie wpiera, że z racji mojego wieku on się marnie starał i stąd moja powściągliwość.