– O rany, jak w szkole. No, na pewno nie mają nóg. I skorupy, sama mówiłaś.
– Co do narządów wewnętrznych, powątpiewam w istnienie serca…
– Serca, gwarantowane! Wysysają bezlitośnie!
– Miałam na myśli organ jako taki, nie uczucia…
– Uczucia wykluczam stanowczo – uparła się Lalka. – I stanowczo wątpię w mózg!
– Ja wątpię także w wątrobę, nerki, śledzionę i płuca – poparłam ją. – Chociaż płuc nie będę się czepiać, bo i skrzela mi nie pasują. Żołądek, o! Przewód pokarmowy! Wnioskując z tego, jak zmieniają swoje gabaryty i, powiedzmy, figurę… w trakcie ssania, pijawki składają się wyłącznie z przewodu pokarmowego!
– Jak wąż z ogona…?
– Dokładnie.
– Jesteś pewna?
– Widziałam to na własne oczy. Mają przewód pokarmowy i na tym koniec ich stanu posiadania.
– No, kręgosłupa moralnego też bym się po nich nie spodziewała – westchnęła Lalka w nagłej zadumie.
Patrzyłam na nią przez całą sekundę.
– No i widzisz, jaka jesteś nie dość, że trzeźwa, ale i mądra? Przypomniałaś mi, już wiem, co one są. Bezkręgowce. I w dodatku jeszcze chodzi mi po głowie, że płazińce, za płazińce zabić się nie dam, ale nazwa jest dostatecznie obrzydliwa, żeby do nich pasowała. Przyjmijmy płazińce, chcesz?
Lalka zgodziła się chętnie.
– Wracajmy do początku, który, sama sobie się dziwię, doskonale pamiętam. Pijawki są dla ciebie obrzydliwe…
– Jako płazińce. Zarówno ze względu na poczucie estetyki, jak i na efekty bezpośredniego kontaktu z nimi. Sposób egzystencji mają ustabilizowany, pasożyty, bez wysysania drugiego żywego organizmu nie mogą istnieć…
– Ale miało być o ludziach…?
– I właśnie zaczyna być. Do diabła z pijawkami, akurat najwstrętniejsze, ale ogólnie miałam na myśli pasożyty. Przytrafiają się śliczne, na przykład jemioła, nie posłużę się przecież czymś pięknym, żeby wyeksponować negatywny stosunek do tego, nie? Pijawki zrozumie każdy, jemiołę rzadko, kto.
– Przyjmij, że ja jestem rzadko, kto – zaproponowała żywo Lalka.
– Przyjmuję. Otóż generalnie nienawidzę żerowania na niczym… nie tak, na nikim, skoro mówimy o ludziach. Nienawidzę żerujących. Nienawidzę tych wszystkich pustych w środku, którym najłatwiej napełnić się, zapchać cudzym żywym materiałem, znajdującym się pod ręką, łatwo dostępnym. Materiał niech się wysuszy, niech się wyjałowi, niech zdechnie, pasożyt ma to w dupie, jeszcze zgłosi pretensje, że tworzywo zbyt mało zniosło. Natychmiast postara się znaleźć następne. Nienawidzę takich, nie dam tej pijawce nic, niech się zagłodzi, niech sama zdechnie, nie mam w sobie cienia litości, zero, nie mam także litości dla tych współczujących głupów, cepów, kretynów, którzy jej pożywienie podetkną. Szkodliwe elementy, troskliwie hodują pijawkę. Porąbane osły. A ponieważ mowa o ludziach, których biologiczny stan posiadania zdecydowanie pijawkę przewyższa, niech ruszą swoje człowieczeństwo. Niech się przebiją przez swoje śmierdzące lenistwo, upieram się dziko, że pasożytnictwo w dziewięćdziesięciu procentach pochodzi z lenistwa. Niech się powieszą. Ale nawet sznurka im nie dam!
– Zacięta dosyć jesteś – zauważyła Lalka z rosnącym zainteresowaniem. – Skąd ci się to bierze? Znamy się przecież od wieków?
Jednakże wino miało swój wpływ na szczerość.
– Niedostatecznie – westchnęłam. – Otóż, nie zauważyłaś może, ja w sobie miałam pasożytnicze skłonności. Możliwe, że mam nadal. Z tym, że mieszczę się w tych dziesięciu procentach, co nie z lenistwa, a chyba przeciwnie, zawsze chciałam za dużo i chętnie bym wyssała zewsząd pomoc do tego „za dużo”. W skłonnościach połapałam się dosyć wcześnie, niewątpliwie przy pomocy otoczenia, które wcale nie chciało być dojone, a ile wysiłku mnie kosztowało, żeby je pohamować, te skłonności, wyobrazić sobie nie potrafisz. Umęczyłam się jak dzika świnia za pługiem na przednówku, przegięłam pałę, sama pozwoliłam się doić, znów musiałam wprowadzać korekty, jak Boga kocham, katorga i galery. Nie darmo na widok francuskiej tablicy informacyjnej na autostradzie „Travaux”, zwykłe roboty drogowe, we mnie samo się lęgnie „Travaux forces”, ciężkie roboty, wyrok dla galernika. No dobrze, ale skoro ja mogłam dać temu radę, każdy może. Zacięta się zrobiłam, jak wszyscy diabli.
Lalka przez chwilę milczała zamyślona, wpatrzona w seksownie przyodzianą panienkę, konwersującą z facetem w samochodzie o trzy metry od nas. Nie uzgodnili sprawy, facet odjechał, panienka została, zdziwiło mnie to, ładna była. Lalka się ocknęła.
– Ciekawe, w dawnych czasach nigdy tego u ciebie nie zauważyłam, o ile pamiętam, to ja sama nawet kiedyś pasożytnęłam na tobie…
– Iii tam, takie pasożytnictwo! Przyjemność mi sprawiło.
– No rzeczywiście, ciemno, wicher, deszcz ze śniegiem… No nic, rozumiem. Z oporem dochodzę do wniosku, że chyba masz rację.
Zaciekawiła mnie.
– Dlaczego z oporem?
– Bo gdybyś miała rację, sprawiłoby mi to zbyt wielką przyjemność. Więc muszę brać pod uwagę, że zgadzam się z tobą nie na rozum, tylko dla przyjemności. Mylące, nie?
Zastanowiłam się, co będzie po kolejnym kieliszku wina. Mnie nic, do hotelu mam parę kroków, ale Lalka…? Metrem, niemożliwe jest nie trafić metrem, robotę odwaliła, ekipę wykonawczą ma stałą i godną zaufania, o szesnastej kontrolowała stan pomieszczenia, teraz powinna już tylko przyjmować zachwyty i gratulacje, a w razie jakichś głupkowatych zastrzeżeń, wino pomoże jej zachować pogodę ducha. Ale gdyby, co…? O kurczę, wszystko musi być gotowe na ósmą rano, noc roboty… Dam jej może odtrutkę, mam przy sobie…
– Szlag niech trafi te kieliszki – powiedziała Lalka z nagłą energią. – Gdzie kelner? Monsieur, toute la bouteille, s'il vous plait… Nawet, jeśli się spóźnię cały kwadrans, nie szkodzi, niech sobie w spokoju pooglądają, a do kwadransa jeszcze daleko. Popatrz, na ile lat zdarzyło się nam raz spokojnie pogadać? Ty naprawdę musisz jutro jechać?
– Może nie muszę, ale powinnam, inaczej nawalę łańcuchem paru osobom. A i tak lecę jednym ciągiem. Wszędzie kolejno wszyscy na mnie czekają, poumawiani, może się nic nie przytrafić, a mogę dziewczynie zniszczyć karierę. Głupio trochę, nie lubię nawalać.
– Szkoda. Ale i tak…
Kelner radośnie otworzył nam butelkę tego samego wina. Obie znałyśmy podstawową zasadę: nie mieszać! Jak Sauvignon Blanc, to Sauvignon Blanc, w dodatku z tego samego roku, dobra, niech da jeszcze trochę serka, obiad… Chyba to był obiad…? Jadłyśmy, nie pijemy na głodno.
– Duch bojowy we mnie wstąpił – oznajmiła Lalka. – Ale chciałam powiedzieć, że i tak głupoty mówię, jutro już ruszam nowe zlecenie i na rozmowę z tobą miałabym czas najwcześniej pojutrze wieczorem, ty jesteś na wakacjach, a ja w pracy.
– Znam ten ból – mruknęłam niechętnie, wspominając lata niedosypiania.
– No i właśnie, też do bani. Co tu będziemy sobie szklić, przecież obie wiemy, że chodzi o moją matkę, nie? Klasyczna pijawka w odwrotną stronę.
Miło jest czasem rozmawiać z osobą, która rozumie każdą przenośnię, każdy skrót myślowy, której nie trzeba niczego tłumaczyć jak sołtys krowie na miedzy. Miło jest także czuć cudze zaufanie.
Lalka nie miała najmniejszych wątpliwości, że zrozumiem. Pijawka ssie. Ale może też mniej ssać, a więcej wpuszczać jadu, jak meszka, wstrzykuje ten jad i wstrzykuje, aż w końcu człowiekowi trucizna zaszkodzi nieodwracalnie. Znałam doskonale oba rodzaje szkodnictwa i, nie wiadomo skąd, ona wiedziała, że znam.
– Zgadza się – potwierdziłam. – Ale to przypadek prosty i powszechnie, można powiedzieć, stosowany. Ja zaś miałam na myśli szerszy wachlarz, matka – dziecko, żona – mąż, siostra – brat, dwie siostry, jasne jak słońce, kliniczne przykłady. Gorzej, jeśli to wychodzi poza sferę rodzinnych uczuć i związków, a włazi na pracę zawodową. Do uchwycenia trudniejsze, do ukrócenia tym bardziej.