– Coś mi tu stoi do góry nogami, majaczy niewyraźnie i nie mogę tego rozwikłać. Zaraz. Jaworczyk… Słyszałam, że podobno Jaworczyk… Pan wie, kto to jest Jaworczyk?
– Jaworczyk, Jaworczyk… A, to ten. Tak, wiem.
– Podobno przyjaźnił się z Poręczem, aktualnie już nieboszczykiem…
Widać było, jak Ostrowski gwałtownie przeszukuje pamięć.
– Zaraz, moment. Notatki mam w domu, alfabetycznie ułożone… – zakłopotał się nagle. – No, rozumie pani chyba, to nie są materiały do szantażu, tylko zwyczajne ułatwienie pracy, nie sposób wszystko mieć w głowie, a ja się zajmuję ludźmi, nie na przykład roślinami… Ale Jaworczyka już sobie przypominam, to wyjątkowy nieudacznik, kretyn podatny na sugestie, zawistny wręcz patologicznie. Co pani ma z nim… A, zaraz, obiło mi się o uszy, czy to nie on przypadkiem usiłował wplątywać panią w te zabójstwa?
– On. Głupota.
– Zawsze swąd… Mówi pani, że przyjaźnił się z Poręczem?
– Podobno.
– Każdy z nich do przyjaźni zdolny, jak ja do haftu artystycznego… Coś w tym mieli. Chwileczkę…
Skorzystałam, że Ostrowski oddał się intensywnej pracy myślowej i uzupełniłam napoje. Chwilę to trwało, bo woda musiała się zagotować.
– Coś chyba więcej słyszałem – rzekł, kiedy wróciłam. – Nie miało to żadnego sensu, więc nie zwracałem uwagi i pojęcia nie mam, kto z czymś podobnym wyskoczył, ale kojarzy mi się z Jaworczykiem. Ewa Marsz jakoby miała robić karierę na bazie ekranizacji, rozmawialiśmy już o tym, jakieś dziwaczne odwrócenie pojęć. O, właśnie! Pani też chciała, ale została pani zlekceważona. Najmocniej przepraszam…
– Za co? Pomieszania zmysłów pan nagle dostał? Żadnego szaleju ani blekotu panu nie dałam!
– Nie chciałem być niegrzeczny…
Wzruszyłam ramionami i popukałam się palcem w głowę. Powstrzymałam siadanie w połowie, poszłam do przedpokoju i obejrzałam się w lustrze. Nie, debilizm, w postaci na przykład pryszczy, na twarzy mi nie wystąpił, to Ostrowskiemu odbiło, musiała mu zaszkodzić praca umysłowa.
– Dopiero teraz jakieś obelżywe uczucia pan mi okazuje, co to za pomysł, że miałabym takie głupoty potraktować poważnie! Przeciwnie, mnie to rozśmiesza, jestem pewna, że Ewę Marsz również, o ile już przestała zgrzytać zębami. Bo w pierwszej chwili człowiek jęczy i zgrzyta.
– Nie dziwię się – mruknął Ostrowski. – Ale coraz lepiej mi się to przypomina. Brzdęki mnie takie dobiegały, nie zwracałem uwagi, a teraz widzę, że to istotnie z Jaworczyka wychodziło.
Doznałam olśnienia.
– Z Poręcza, via Jaworczyk. I odgaduję przyczyny…
Omal sobie nie odgryzłam języka, żeby się nie rozpędzać ze zwierzeniami. Nie musiał dziennikarz pławić się w osobistych niefartach Ewy Marsz, a jasne było przecież, że Poręcz ze swoją wystrzępioną ambicją musiał otrąbić pełną odwrotność. Nie on się pchał do Ewy, tylko Ewa do niego, i do uczuć prywatnych dowalił klęski zawodowe. Nawet sprytnie to robił, jako instrumentu używając Jaworczyka, też rozgoryczonego.
– Chciał ukryć własne nieudolności – wyjaśniłam, bo Ostrowski patrzył pytająco. – Coś przy tym kręcił, nie mogę się połapać, czy te wszystkie ofiary robiły Ewie świństwa, czy kadzidła paliły, jakoś mu to w kratkę wypadało.
– Jeśli ona, jako sprawca, nie wchodziła w rachubę, a on chciał się mścić… Bo chciał, prawda?
– Zionął zemstą.
– Zionął, doskonale. To tu logicznie wychodzi druga ewentualność, wielbili ją i ciągnęli w górę, bez jej zasługi. Robili za nią karierę, jeden drugiego wygryzał, żeby mieć ją na własność. Dziwaczne gadanie Jaworczyka staje się w pełni zrozumiałe. Moment, było coś… Ktoś dzwonił do naszego sekretariatu redakcji, a pytanie do mnie dotarło, czy to prawda, że ma się ukazać fotoreportaż na temat Ewy Marsz… Nie tak dawno to było, ze dwa miesiące temu.
– Czyli głupie gadanie poszło echem.
– Poszło, ale nikt normalny w nie nie wierzył. Chociaż, jak widać, wzbudziło jakieś wątpliwości.
Zaczynało mi się rozjaśniać pod ciemieniem, Ostrowski niejako ukształtował moje niewyraźne majaki. Jeśli jakiś kretyn uwierzył w idiotyzmy Jaworczyka, nienawidził Ewy Marsz i chciał ukręcić łeb jej karierze, usuwając spod nóg i ze świata użyteczne szczeble w postaci protektorów… Zaraz, ale to przecież nie w obecnej chwili, kiedy właściwie znikła z rynku! Wcześniej powinien! Zatem odwrotnie, nienawiść pozostaje, głupotę i wiarę w Jaworczyka kretyn tylko udawał, znał prawdę, chciał, zatem rzucić na nią podejrzenia… I też półgłów jakiś, nie wiedział, że jej nie ma? Nie sprawdził…?
Ostrowski coś mówił.
– …Magda powinna lepiej wiedzieć, zna ludzi, ma z nimi codzienny kontakt, a pani się z nią przecież przyjaźni? Często się panie widują?
– Ciekawe, swoją drogą, jak ten jej Henryk wygląda – powiedziałam w roztargnieniu, wciąż zapchana Ewą Marsz, i opamiętałam się gwałtownie. – Przepraszam bardzo, pan o coś pytał, myślowo byłam jeszcze do tyłu, przez chwilę nie słuchałam…
– Czyj Henryk? – nastroszył się znienacka Ostrowski. – Magdy?
– A, nie, skąd! Ewy… Mówię przecież, myślałam wstecznie, zastopowało mnie. Drobiazg. Co Magdy?
– Nie, nic. Wygląda…? A propos, właśnie, chce pani zobaczyć Jaworczyka? Mam jego zdjęcie, nie, nie noszę go na sercu, to przypadek, grupowe zdjęcie zespołu, takie dla zgrywy, mały reportażyk robiłem i przy okazji… Dopiero później ktoś zauważył, że i Jaworczyk tam się przyplątał. Chce pani?
Pewnie, że chciałam. Czym prędzej zerwałam się i na wszelki wypadek popędziłam po lupę. Ostrowski grzebał w aktówce, wyciągając z niej mnóstwo papierów, w tym zdjęcia. Podetknął mi jedno pod nos.
– O, to ten z tyłu, z lewej strony.
Morda, jak morda, nic szczególnego. Moim zdaniem głupia i trochę nadęta. Czy ja go kiedykolwiek widziałam…? Niewykluczone, mogłam widzieć, ale nie zwróciłam uwagi, z niczym mi się nie kojarzył. Możliwe, że przy jakiejś okazji on mi się przyjrzał lepiej i bardzo mu się nie spodobałam.
Ostrowski wrócił do tematu.
– Mówiłem, że od Magdy może pani usłyszeć więcej szczegółów, ludzie między sobą plotkują, będzie się z nią pani przecież widziała?
Coś mi tu zabrzmiało znajomo, przed chwilą chyba słyszałam podobne pytanie…? Nie wiadomo, dlaczego, jakoś tak ni przypiął, ni przyłatał, uświadomiłam sobie, że Ostrowski to bardzo przystojny facet. Zauważyłam to zapewne, kiedy mi się parę lat temu przedstawiał, a potem na jego aparycję przestałam zwracać uwagę z racji niewłaściwej grupy wiekowej, ale gdyby był odpowiednio starszy, to, kto wie…? Młodsi ode mnie mogli sobie istnieć wyłącznie w charakterze kumpli moich synów, jako podryw odpadali w przedbiegach.
Mignęło mi i zgasło, bo czym innym byłam zajęta.
– Magdę złapię natychmiast, w przyśpieszonym tempie, jestem pewna, że Martusią tam u nich już grzmi. Od pana chwilowo uzyskałam kołowaciznę i muszę sobie ten cały nabój uporządkować, bo spać nie będę mogła. Gdyby mi się coś przypomniało, zadzwonię do pana.
– I wzajemnie…
Ostrowski poszedł. Spróbowałam zadzwonić do Martusi, ale komórkę wciąż miała wyłączoną. Zdecydowałam się sprzątnąć naczynia ze stołu, zrzuciłam długopis, schyliłam się i ujrzałam na dywanie jakąś kartkę. Podniosłam ją, popatrzyłam…
Uprawomocnienie wyroku rozwodowego. Przez parę chwil zastanawiałam się, jakim cudem mój wyrok rozwodowy, od wieków zamknięty w pudełku z dokumentami razem z moim dyplomem, aktem ślubu, metrykami moich dzieci, aktem własności grobu i tym podobnymi cennościami, mógł się znaleźć w salonie pod stołem. Przez ostatnie kilka lat pudełka do ręki nie brałam, zapomniałam nawet gdzie stoi, sam ten wyrok wyszedł, bo mu się tam znudziło…? Spojrzałam uważniej. O rany boskie, Adam Ostrowski!