Ostrowski zgubił, miał to widocznie w aktówce razem z resztą makulatury, nie zauważył, że spadło. Może być dla człowieka ważne…
Komórkę odebrał od razu.
– Bardzo pana przepraszam – powiedziałam ze skruchą – ale pański rozwód znalazł się pod moim stołem, przykro mi, że przeczytałam, to nie z wścibstwa, tylko musiałam sprawdzić, co to jest. Bo myślałam, że może moje. Naprawdę bardzo przepraszam!
– O, masz ci los – zakłopotał się Ostrowski. – Ja jeszcze blisko jestem, pozwoli pani, że wrócę? Akurat to dzisiaj odebrałem i będzie mi potrzebne, nie, nic nie szkodzi, żadna tajemnica, to już stara sprawa…
Nawet nie wchodził. Wyniosłam mu papier do furtki.
– Słuchaj, co za doświadczenie! – wykrzyknęła mi w ucho rozentuzjazmowana Martusia. – Kazałam sobie założyć kajdanki, popatrz, nie chcieli, no i dlaczego? Przecież mogłabym być mistrzynią karate, skąd wiedzieli, że nie jestem?
Złapałam dech. Nie wierzyłam w jej zbrodnię, ale jednak niepokojem mi lekko pikało, emocje w niej strzelały gęsto, solidnie i w rozmaitych kierunkach. Na upartego mogła im dać ujście, tylko ten bagnet bruździł.
– Może ich było dużo. Powyżej pięciu przeciwników mistrz zaczyna mieć kłopoty…
– Ale ja bym sobie założyła. Od razu mnie spytali o tego złamasa, a ja nic nie wiedziałam, wcale im nie uwierzyłam, że on nie żyje, myślałam, że sobie jaja robią, chciałam, żeby mi jego trupa pokazali, to nie, głupio uparci. Ale poza tym bardzo sympatyczni, pozwolili mi zadzwonić do adwokata.
– Masz adwokata? – zdziwiłam się.
– No coś ty, do mojego byłego zadzwoniłam, żeby przyszedł nakarmić koty i wyjść z psem, podsłuchiwali chyba, bo byli trochę jakby zaskoczeni. Dyśka w górach i tam nie ma zasięgu…
A, to dlatego nie mogłam się dodzwonić do jej córki!
– …A w ogóle, słuchaj, to potworne, okazuje się, że ja tam byłam, uwierzyłam im w końcu, myślisz, że powiedzieli prawdę?
– W jakim sensie?
– On, ten zgniłek, podobno tam był, całkiem nieżywy i zarżnięty, obrzydliwość, co za szczęście, że tego nie zobaczyłam! Szukałam Jacka, mojego kamerzysty, spóźniłam się, ale mógł jeszcze czekać, rozejrzałam się i poczekałam chwilę, nikogo nie było, więc wyszłam, a on, tak mówią, leżał gdzieś w kącie, nie patrzyłam po kątach! Ty wiesz, że tam ciemno, ale Jacek to nie agrafka i nie leżałby, tylko siedział, on się nie upija, więc nie musiałam go szukać pod meblami. Dobrze, że mnie zaaresztowali, bo spać bym się bała!
– I gdzie cię trzymali?
– W pokoju przesłuchań, tak to nazwali…
– Całą dobę…?!
– A, nie. Zdrzemnęłam się na jakiejś kanapce, a w ogóle było super! Wszyscy razem siedzieliśmy przy piwie, w połowie ja stawiałam, a w połowie oni, cała balanga, straszyli mnie tym zbrodniczym widokiem, ale w towarzystwie już się nie bałam. Wmawiali we mnie zupełnie poważnie, że to ja go zabiłam, pogięło ich chyba, nożem rżnąć coś takiego, za nic! Do końca życia by mnie obrzydzenie trzęsło! Powiedziałam im, co ja o tym myślę, o tym wszarzu też, nawet im się podobało, chociaż mi nie wierzyli i uważali, że przesadzam! Wyobrażasz sobie? Przesadzam…!
– To znaczy, że złożyłaś wyczerpujące zeznania… Martusia zastanowiła się nagle.
– Myślisz, że to mogłoby być epitafium…?
– Na epitafium twoją wypowiedź należałoby zapewne nieco skrócić.
– Możliwe. Ale może wiesz, dlaczego mnie wypuścili? Zabronili, co prawda, wyjeżdżać z Krakowa, ale z mieszkania mogę wychodzić. To co?
– Nic. To znaczy, że jesteś bardzo silnie podejrzana. Groźny bandzior. U nas oskarżeni o cięższe zbrodnie przebywają na swobodzie, szczególnie recydywiści. Nie wiem dlaczego, ale chyba komuś cel przyświeca, zmniejszyć pogłowie społeczeństwa, bo taki swobodny oskarżony nie pożałuje sobie kolejnej ofiary. Co mu za różnica?
– Jak to…? Dożywocie zarobi!
– Dożywocie już ma jak w banku, a czapa, jak wiadomo, nikomu nie grozi.
– I po co to tak?
– A bo ja wiem? Nie ma przecież wyżu demograficznego. Ale jednak mniej ludzi, mniej młodzieży, to i od razu mniej szkół, mniej szpitali… Zawsze korzyść.
Martusia oznajmiła, że ogarnia ją zgroza i spytała, czy też ma koniecznie skorzystać z wolności i kogoś kropnąć. A jeśli tak, to, kogo?
– Powinnaś sama wiedzieć najlepiej – pouczyłam ją. – Poza tym przetrzymali cię te trochę, żebyś nie mogła poukrywać narzędzi zbrodni, przeszukali ci dom i samochód i, jak rozumiem, niczego nie znaleźli. Z drugiej znów strony, jeśli niczego nie znaleźli, powinni cię trzymać w kazamatach, wypuszczają tych, którzy mieli skład przyrządów morderczych. Może jednak coś miałaś?
– Co miałam mieć, na litość boską?!
– Cokolwiek. Truciznę, sztylet, bombę…
– Mam śrubokręt – wyznała Martusia żałośnie. – To znaczy, mam nadzieję, że mam, bo może mi zabrali, jeszcze nie sprawdziłam.
– A czego się dowiedziałaś?
– Czekaj… Nie rozumiem, co mówisz. Czego ja się mogłam dowiedzieć?
– Wszystkiego. No, mnóstwa rzeczy. Przecież rozmawiali z tobą i pomiędzy sobą coś gadali, nie? Nic ci z tego nie wynikło? Na tle tych wszystkich zbrodni z Poręczem na deser?
– Ja cię proszę, nie rób takich spożywczych porównań, bo nawet mój pies straci apetyt! Gadali i dziwili się tak półgębkiem, komu on się naraził. Jak w ogóle ten Poręcz przystaje do Wajchenmanna, nijak, wcale, wyszło mi, że nic im do niczego nie pasuje, brak ogniwa i brak ogniwa. Rozpaczliwie mnie pytali, kto był w tej knajpie, a ja nawet tego nie umiałam im powiedzieć! Żadnego pożytku ze mnie nie mieli.
Prychnęłam niezadowoleniem i wyrzutem.
– Ja też nie mam. Ale za to mogę ci powiedzieć, że Poręcz się przyjaźnił z Jaworczykiem.
– No to, co?
– A ty mi o tym nic nie mówiłaś.
– A miałam mówić? – zaniepokoiła się Martusia. – To takie ważne?
– Nie wiem, czy ważne, ale przecież właśnie Jaworczyk rzucał na mnie podejrzenia i już się domyślam, dlaczego… – w tym momencie przypomniałam sobie, że Martusia z pewnością jest na podsłuchu -…i już mi się te głupoty znudziły. Skoro wyszłaś z kryminału ulgowo, możesz iść spać.
Martusia oburzyła się śmiertelnie.
– No, co ty…? Miałam tyle przeżyć, ledwo zdążyłam do domu przyjechać, od razu dzwonię do ciebie, a teraz mam iść spać…?!
– Tym bardziej. Nie możesz zażywać rozrywek tak noc po nocy. Ja w każdym razie idę spać, zdenerwowałam się dostatecznie, a ty, jak chcesz, możesz sobie porozmyślać o tej przyjaźni Jaworczyka z Poręczem…
I od razu przyszło mi do głowy, że skoro Poręcz spod ciężaru podejrzeń musiał uciec na tamten świat, teraz pewnie na jego miejsce wskoczy Jaworczyk. A niech wskakuje. Nieszczęsna policja…!
Nie zdążyłam nic zrobić i z nikim pogadać, bo policja nie zwlekała z atakiem. Od rana przed moją furtką pojawił się Górski, szczęście jeszcze, że udało mi się wypić poranną herbatkę.
– Albo obie panie są świetnymi aktorkami, albo Marta Formal jest niewinna jak dziecko – rzekł od razu. – Niech mi pani nie utrudnia pracy, dość mamy i bez tego, to prestiżowa sprawa, a nie mafijne porachunki. Co tu ma do rzeczy ta przyjaźń jakiegoś Jaworczyka z denatem?
– Bez wejść i usiąść nic pan ode mnie nie usłyszy. Akurat mi się woda zagotowała w czajniku. Kawy, herbaty?
– Tym razem kawy, jeśli pani taka uprzejma.
Postawiłam napoje na stoliku i też usiadłam.