Выбрать главу

– No to całe szczęście, bo martwiłam się trochę o niego, chociaż nie znam człowieka. Moja dusza w takie rzeczy się wtrąca. Co tam jeszcze pani Danusia mówiła? Coś więcej ten Kontropom zabrał?

– Społeczeństwo uważa, że kasety z Ewą Marsz.

Nie spodobało mi się to. Czatowałam na te kasety.

Pomyślałam, że jeśli to prawda i cieszy się nimi policja, a nie zabójca, może uda mi się wydoić je przez Górskiego.

– Pewnie chcą obejrzeć – mruknęłam. – I po cholerę…? Biedni ludzie, niedobrze im się zrobi.

– Niech się robi, kara boska za maglowanie…

– I tak ciesz się, że nie wiedziałaś tego, co ja teraz wiem, bo nie odczepiliby się od ciebie nigdy w życiu. Jeszcze by ci spadł na głowę ostatni trup.

Magda upuściła widelec i otrząsnęła się z lekka.

– Nie strasz mnie. Masz na myśli tego od Martusi? Poręcza? Co on tu ma…? A, właśnie! Co teraz wiesz? Coś nowego?

– Chodźmy do salonu, tam jest ładniejszy widok. Przy okazji sprawdzę, co koty zeżarły w pierwszej kolejności, z pewnością rybę. Otóż wiem na pewno, że Jaworczyk powtarzał to, co Poręcz w niego wmówił…

Z szalonym zainteresowaniem Magda wysłuchała wybrakowanych nieco komunikatów od pani Wiśniewskiej. Musiałam pilnować, żeby nie wyeksponować tatusia, prywatna gehenna Ewy Marsz powinna pozostać w cieniu, nie było powodu rozgłaszania jej po całym świecie. Poręcz mógł przecież rozpuszczać pysk szerzej, ciesząc się obszernym audytorium, niekoniecznie tylko do tatusia. No i do Jaworczyka.

– Zawiść z tego strzela jak noworoczne fajerwerki – orzekła Magda. – Konsultowałaś to już z kimś myślącym? Z Piotrusiem Panem na przykład? Z Ostrowskim też by się przydało…

Drogą niepojętych, ale za to błyskawicznych skojarzeń znów zamajaczył mi jej desperado.

– Zaraz – przypomniałam sobie bez żadnej złej myśli. – Zdaje mi się, że miało cię nie być? Co z chłopakiem? Jedziesz w końcu do tego Gdańska czy nie? Chcę wiedzieć, potrzebna mi tu jesteś.

Magda odwróciła głowę, jakbym jej się nagle wydała obrzydliwa.

– Cieszę się, że w ogóle jestem komukolwiek gdziekolwiek potrzebna – rzekła drewnianym głosem i urwała na króciutki momencik, z wielkim zainteresowaniem wpatrując się w dziwne zielsko przed samym tarasikiem, które już dawno powinnam była wyrwać. Zostawiłam je tylko dla eksperymentu, żeby zobaczyć, co z niego wyrośnie, a na razie rosło wyłącznie wzwyż, zasłaniając widok na resztę ogrodu.

Wystarczyło mi to. Nawet, jeśli wpatrywała się krytycznie, nie szkodzi, głowę dałabym sobie uciąć, że tego zielska wcale nie widzi. Znaczy, coś nie gra…

– A ten texiko – meksikano…?

– Jest tam.

– Rozumiem, że nie ponagla…? – spytałam brutalnie, od razu rezygnując z subtelności. Magdzie do więdnących lilijek było daleko.

Odzyskała nagle energię razem z siłą ducha.

– Co tam, powiem ci. Ale nie mów nikomu, bardzo cię proszę.

– Właśnie mam tu gdzieś megafon, zaraz poszukam…

– Tak naprawdę wcale nie o niego mi chodzi. Zmieniłam poglądy. Czarujący wybryk, ognisty, ale nie można spędzać całego życia w petardach! No owszem, miałam ochotę na parę takich wystrzałowych chwil, może nawet na dłużej, chociaż w głębi duszy wątpiłam w stałość, ale już mi się przypłaszczyło. Poza wszystkim, był tu chwilę w Warszawie i okazuje się, że jest żonaty i w dodatku dobrze żonaty, dosyć mam tych żonatych, nie lubię tego, zmroziło mnie od razu, o depresji mowy nie ma, ale zniechęcenie owszem. No, a tu, u ciebie… Wiesz, ja się chyba zdenerwowałam… Nie spodziewałam się… Okazuje się, że nie byłam przygotowana, chociaż myślałam, że jestem…

Olśnienie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba.

– Ostrowski… – wymamrotałam tym razem ostrożnie i delikatnie, tłumiąc zaskoczenie.

Magda oderwała się od zielska i gwałtownie zainteresowała mną. Widocznie przestałam być obrzydliwa.

– Jak zgadłaś? Było widać?

– Nie. To fluidy. Wzajemne…

– O wzajemności nawet mi nie wspominaj! W szczegóły nie będę się wdawać, w każdym razie Adam stanowi zadrę w moim życiorysie.

– Z czego wynika, że dość długo się znacie…?

– Przeszło dziesięć lat. Od wieków go nie widziałam, unikaliśmy się wzajemnie i znienacka spotkałam go tu, u ciebie. Nie bardzo bym chciała, żeby mi to wszystko wróciło.

Nietaktowne wydało mi się wytykanie, że, cokolwiek to miało być, właśnie widać, że wraca. Wylęgła się we mnie rozterka, wtrącać się czy nie, bo że Ostrowski ku Magdzie grawituje, w oczy biło, moje wtrącanie zaś miewało rozmaite skutki. Może wyjątkowo powinnam, nic nie mówiąc, spokojnie posiedzieć na tyłku…

– Wolałabym, żebyś coś powiedziała – westchnęła Magda – bo jakoś tak strasznie milczysz. Nie wiem, jak to należy rozumieć.

– Z całej siły opanowuję nachalność i natręctwo – wyjaśniłam jej życzliwie. – Cechy wrodzone genetycznie, które mnie samej tak dokopały, że nie rób drugiemu, co tobie niemiło. Ponadto z moich osobistych doświadczeń wynika, że taki jakiś, spotkany znienacka, na mój widok zrywa się i wybiega, co jest poniekąd jednoznaczne. Nie zauważyłam u Ostrowskiego skłonności do zrywania się i wybiegania, więc nie wiem…

Magda, siedząca dotychczas w fotelu z głową na oparciu, z nogami wyciągniętymi na środek salonu, wyprostowała się nagle i usiadła normalnie, prezentując jakby powrót do życia.

– No i proszę, potrafisz jednak człowieka ustawić do pionu! Spostrzeżenie pocieszające, bez względu na wzgląd. Ale może wpływ na to miał trup Zamorskiego?

Może i trup, Ostrowski to dziennikarz, dziennikarz lekceważący trupa nie byłby dziennikarzem…

Przez chwilę rozważałyśmy kwestię, nie, trup nie miał tu nic do gadania, nazwisko Zamorskiego Magda wyjawiła dopiero znacznie później, pominęła je w pierwszej chwili, zaczęła od calvadosu. Zatem nie trup.

– Dopuszczam osłupienie – zgodziłam się łaskawie. – Chociaż w twojej wizycie u mnie nie ma znowu niczego takiego niezwykłego, nie było chyba mowy, że przeniosłaś się ostatnio do Afryki Południowej albo, co…?

– Nie, ale wyleciałam z dwójki…

– No to, co? Bywają u mnie wyłącznie pracownicy telewizji publicznej? Mnie się wydawało, że wręcz przeciwnie!

– Dobrze, nie będę się upierać. Myślisz, że… Ale… O Boże, jadę obok tematu, to jak te koleiny na szosie, nie, chyba powiem wprost. Na razie kłamię okropnie, a właśnie chciałam przyjść i pogadać z tobą od serca, bo jednak mną szarpnęło. Dawno go nie widziałam…

Taksówki w tym mieście istnieją, zastanowiłam się, co będzie najwłaściwsze. Szybko doszłam do wniosku, że produkt powinien stać przed nosem i nie wymagać uciążliwych zabiegów w postaci ustawicznego sięgania do lodówki albo gmerania w lodzie. Czerwone wino i koniak, proszę bardzo, niech sobie stoi jedno i drugie… nie, bez żartów, czerwone wino po krewetkach nie idzie, zatem koniak…

Magda zapewne również pomyślała o taksówkach, bo nie zaprotestowała ani słowem.

– Właściwie, powiem ci szczerze, już się prawie zdecydowałam na mojego desperado, romans z doskoku, niech będzie, widać było, że on by tak wolał, a ja… no, wiesz, jestem otwarta na propozycje, do diabła z żoną, ostatecznie mam, co robić. I akurat wtedy pojawił się Adam. I odbiło mi.

Westchnęła, skorzystała z koniaku, popatrzyła na zielsko, w polu widzenia ukazał się kot i popatrzył na nią, co najwidoczniej wspomogło ją na duchu.

– Myśmy się kochali – rzekła szorstko. – Okazuje się, że z mojej strony nie należy to do bezpowrotnie minionej przeszłości…