Nie było go w domu, i nie wrócił ani na noc, ani następnego dnia. Zamknęłam się w swoim pokoju, tak niespokojna i zbolała, że cała drżałam. Ale nie miałam gorączki, tylko zdawało mi się, że żyję jakby poza kręgiem samej siebie, w jakiejś anormalnej, napiętej do ostateczności atmosferze, w której każdy obraz, każdy odgłos drażnił mnie i przyprawiał o mdłości. Nic nie mogło odciągnąć moich myśli od Mina, nawet roztrząsanie szczegółów nowej zbrodni Sonzogna, na temat której rozpisywały się wszystkie gazety, przynoszone mi przez matkę. Nie ulegało wątpliwości, że tę zbrodnię popełnił Sonzogno: może najpierw walczyli na podeście przed drzwiami mieszkania Astarity, potem Sonzogno przyparł Astaritę do poręczy, dźwignął go i zrzucił na dół. To okrucieństwo miało swoją wymowę; nikomu prócz Sonzogna nie przyszłoby do głowy zabić człowieka w ten sposób. Ale, jak już powiedziałam, pochłaniała mnie tylko jedna myśl i nawet nie zainteresowałam się artykułami, opisującymi, jak później, już w nocy, Sonzogno został zabity, gdy niczym kot przemykał się po dachach. Odczuwałam coś w rodzaju wstrętu do każdego zajęcia, do każdej myśli, która nie dotyczyła Mina, ale zarazem myśląc o nim męczyłam się jak potępiona. Kilkakrotnie myślałam o Astaricie, i wspominając jego miłość do mnie i jego smutne życie litowałam się nad nim całym sercem. Gdyby nie dręczył mnie tak niepokój o Mina, z pewnością opłakiwałabym go i modliła się za jego duszę, która nigdy nie zaznała szczęścia i która rozstała się z ciałem tak przedwcześnie i w sposób tak tragiczny.
Spędziłam tak cały pierwszy dzień, potem noc, następny dzień i znowu noc. Leżałam w łóżku albo siedziałam w fotelu, ściskałam mocno w dłoniach marynarkę Mina, którą wyjęłam z szafy, i całowałam ją z uniesieniem albo gryzłam, żeby pohamować niepokój. Nawet wówczas, kiedy matka zmuszała mnie, żebym coś zjadła, w jednej ręce trzymałam widelec, a drugą konwulsyjnie ściskałam marynarkę. Wieczorem matka sama położyła mnie do łóżka. Pozwalałam się rozbierać, bierna i apatyczna, ale w momencie kiedy chciała mi zabrać marynarkę Mina, krzyknęłam przeraźliwie, co matkę niesłychanie przestraszyło. Nie wiedziała o niczym, ale domyślała się, że przyczyną mojej rozpaczy jest nieobecność Mina.
Trzeciego dnia udało mi się zbudować sobie nową wersję jego zniknięcia i uczepiłam się jej z uporem, chociaż czułam, że jest zupełnie bezpodstawna: Mino, przestraszony moją ciążą, uciekł na prowincję do rodziny, żeby wykręcić się od odpowiedzialności. Było to przykre przypuszczenie, ale wolałam wyobrażać go sobie raczej jako tchórza niż brać pod uwagę inne powody jego ucieczki, bardzo smutne, bo związane z towarzyszącym im splotem ponurych wydarzeń.
Tego samego dnia około południa matka weszła do pokoju i rzuciła mi na łóżko list. Poznałam pismo Mina i radość zalała mi serce. Czekałam, aż matka wyjdzie z pokoju, starając się skupić rozproszone myśli, po czym otworzyłam kopertę. Przytaczam list w całości.
Najdroższa Adriano!
W chwili kiedy będziesz czytała ten list, mnie już nie będzie. Kiedy otworzyłem rewolwer i zobaczyłem, że nie ma w nim naboi, domyśliłem się od razu, że Ty to zrobiłaś, i pomyślałem o Tobie z wielką tkliwością. Biedna Adriano, nie znasz się na broni i nie wiedziałaś, że w lufie została jedna kula. To, że nie zauważyłaś tego, utwierdziło mnie jeszcze w moim zamiarze. A poza tym jest przecież tyle sposobów, żeby odebrać sobie życie!
Jak Ci mówiłem, nie mogę pogodzić się z tym, co zrobiłem. W ostatnich czasach zrozumiałem, że Cię kocham, ale gdybym był logiczny, powinienem raczej Cię nienawidzić, bo to wszystko, czego nienawidzę w sobie, a co ujawniło mi się podczas przesłuchania, jest jeszcze spotęgowane właśnie w Tobie. W tamtej chwili przestał istnieć człowiek, jakim chciałem być, i zostałem tylko ja. Nie chciałem być ani tchórzem, ani zdrajcą, ale nastąpił u mnie jakiś tajemniczy zanik woli. A może nawet wcale nie taki tajemniczy… ale nie będę o tym pisał, bo za długo musiałbym się nad tym rozwodzić. Wystarczy, jeśli powiem, że popełniając samobójstwo przywracam wszystko do dawnego porządku.
Nie myśl tylko czasem, że Cię nienawidzę, wprost przeciwnie, kocham Cię, i to tak bardzo, że wystarcza mi pomyśleć o Tobie, a godzę się ze światem. Gdyby to było możliwe, ożeniłbym się z Tobą, żylibyśmy razem i, jak się to mówi, bylibyśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. Ale nie było to możliwe.
Myślałem o dziecku, które ma przyjść na świat, i napisałem w tej sprawie dwa listy, jeden do rodziny, drugi do pewnego adwokata, mego przyjaciela. W gruncie rzeczy są to porządni ludzie i chociaż nie mogę Ci robić złudzeń co do ich uczuć dla Ciebie, jestem pewien, że spełnią swój obowiązek. W wypadku gdyby odmówili Ci pomocy, czego nie przypuszczam, nie wahaj się wystąpić do sądu o swoje prawa. Mój przyjaciel adwokat przyjdzie do Ciebie i możesz całkowicie mu zaufać. Pomyśl czasem o mnie. Ściskam Cię. Twój Mino.
PS. Podaję Ci nazwisko i adres adwokata: Francesco Lauro, ulica Cola di Rienzo 3.
Po przeczytaniu tego listu ukryłam się pod kołdrą i wybuchnęłam nieutulonym płaczem. Sama nie wiem, jak długo płakałam. Kiedy już zdawało mi się, że się uspokajam, zaczynałam szlochać jeszcze rozpaczliwiej. Chciałam krzyczeć, ale powstrzymywałam się przez wzgląd na matkę. Płakałam cicho i czułam, że płaczę ostatni raz w życiu. Opłakiwałam Mina, moją przeszłość i przyszłość.
Na koniec, ciągle płacząc, wstałam ogłuszona, ogłupiała, ze wzrokiem zamglonym łzami i szybko zaczęłam się ubierać. Przemyłam oczy zimną wodą, podmalowałam spuchniętą, czerwoną twarz i nic nie mówiąc matce wyszłam ukradkiem z domu.
Pobiegłam do komisariatu i od razu zameldowałam się u komisarza. Wysłuchał całej historii, a potem powiedział sceptycznie:
— Nic o tym nie wiemy… Zobaczysz, że się rozmyślił.
Pragnęłam całym sercem, żeby komisarz miał rację, ale zarazem, sama nie wiem czemu, zirytowałam się na niego.
— Mówi pan tak, bo go pan nie zna — odpowiedziałam szorstko. — Pan myśli, że wszyscy są tacy sami jak pan?
— Czego ty właściwie chcesz? — zapytał. — Chcesz, żeby żył czy żeby nie żył?
— Żeby żył! — krzyknęłam. — Chcę, żeby żył, ale się strasznie boję, że już za późno.