— Co ci jest? — zapytał Gino siadając koło mnie i biorąc mnie za rękę.
— Nic — odpowiedziałam — tylko, widzisz, zobaczyłam dobrze znane mi dziwadło i przyglądałam mu się.
— Kogo zobaczyłaś? — zawołał zdumiony.
— O, tę osobę — powiedziałam wskazując lustro, w którym widać było mnie siedzącą na łóżku obok Gina; istotnie oboje, a zwłaszcza ja, wyglądaliśmy na parę dzikusów, którzy znaleźli się przypadkowo w cywilizowanym mieszkaniu.
Tym razem Gino zrozumiał mój nastrój, moją gorycz, zawiść i zazdrość, i powiedział obejmując mnie:
— Nie przeglądaj się w tym lustrze! — Obawiał się, że jego plan nie dojdzie do skutku, nie rozumiał, że nic nie mogłoby bardziej ułatwić mu sytuacji, jak właśnie moje upokorzenie. Pocałowaliśmy się i ten pocałunek dodał mi otuchy, bo poczułam, że pomimo wszystko kocham go i jestem kochana.
Ale po chwili, kiedy pokazał mi łazienkę wielkości dużego pokoju, białą, wyłożoną lśniącą majoliką, z wanną wpuszczoną w podłogę, z niklowanymi kranami, a przede wszystkim kiedy otworzył jedną z szaf, w której wisiała nieskończona ilość sukien, znowu wpadłam w rozpacz, uświadamiając sobie własną nędzę. Zapragnęłam nagle nie myśleć więcej o tym; i po raz pierwszy świadomie chciałam zostać kochanką Gina, częściowo dlatego, żeby znaleźć zapomnienie, a częściowo, żeby zabić w sobie owo ogarniające mnie uczucie zależności i pokazać, że mogę i potrafię robić to, co mi się podoba. Nie mogłam ubierać się elegancko ani posiadać takiego domu, ale mogłam się kochać tak samo jak ci bogacze, a może nawet lepiej od nich. Zapytałam Gina:
— Po co mi pokazujesz te sukienki? Dużo mnie one obchodzą!
— Myślałem, że cię to zainteresuje — odpowiedział niepewnie.
— Właśnie, że nie! — zaprzeczyłam. — Oczywiście, że są ładne, ale nie przyszłam tutaj po to, żeby oglądać suknie.
Zobaczyłam, że na te słowa zaświeciły mu się oczy, i dodałam bez zastanowienia:
— Pokaż mi lepiej swój pokój.
— Mój pokój jest w suterenie — powiedział żywo. — Chcesz, żebyśmy tam poszli?
Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu i powiedziałam z nieoczekiwaną pewnością siebie, która mnie samą niemile zaskoczyła:
— I po co robisz z siebie głupca?
— Ależ ja… — zaczął zdziwiony i zmieszany.
— Sam wiesz najlepiej, że nie przyszliśmy tutaj po to, żeby oglądać mieszkanie i podziwiać suknie twojej pani, ale żeby pójść do twojego pokoju i kochać się… Chodźmy tam zaraz… i po co tyle gadania.
Tak więc w jednej chwili, tylko dlatego, że zobaczyłam ten dom, przestałam być niewinną, nieśmiałą dziewczyną, która przed chwilą tu przyszła; byłam zdumiona, nie poznawałam samej siebie. Wyszliśmy z pokoju i zaczęliśmy schodzić po schodach. Gino objął mnie wpół i całowaliśmy się na każdym stopniu; myślę, że nigdy nikt tak wolno nie schodził ze schodów. Na parterze Gino otworzył ukryte w ścianie drzwi i wciąż mnie całując i obejmując sprowadził kuchennymi schodami do sutereny. Był już wieczór, w suterenie panował półmrok. Nie zapalając światła przeszliśmy przez ciemny korytarz i przytuleni, z ustami przy ustach, dotarliśmy do pokoju Gina. Otworzył drzwi, weszliśmy, usłyszałam, jak przekręca klucz w zamku. Staliśmy przez dłuższy czas po ciemku, całując się. Pocałunek nie miał końca, gdy ja chciałam go przerwać, on zaczynał na nowo, a kiedy on chciał przerwać, ja znowu go całowałam. Potem Gino popchnął mnie w stronę łóżka; upadłam na nie na wznak.
Gino gorączkowo szeptał mi do ucha czułe słowa i przekonywające argumenty, z wyraźną intencją, żebym oszołomiona nimi nie zauważyła, że równocześnie zaczyna mnie rozbierać; zupełnie niepotrzebnie się maskował — przede wszystkim dlatego, że byłam zdecydowana mu się oddać, a poza tym czułam taką nienawiść do tych szmatek, którymi niedawno się jeszcze pyszniłam, iż nie mogłam doczekać się chwili, kiedy się od nich uwolnię. Nago, myślałam, będę równie piękna, o ile nie piękniejsza, od chlebodawczyni Gina i wszystkich bogatych kobiet całego świata. Poza tym już od miesięcy ciało moje czekało na tę chwilę i czułam, że nieświadomie drżę cała z niecierpliwości i hamowanej dotąd żądzy, jak głodne, związane zwierzę, któremu na koniec, po długim poście, rozcinają postronki i dają jeść.
I dlatego ten akt miłosny wydał mi się czymś całkiem naturalnym, rozkosz fizyczna nie była pomieszana z uczuciem, że dzieje się coś niezwykłego. Wprost przeciwnie; jak bywa czasami, gdy patrząc na jakiś krajobraz mamy wrażenie, żeśmy go już kiedyś widzieli, chociaż w rzeczywistości patrzymy nań po raz pierwszy, tak samo mnie wydawało się, że przeżywałam już to wszystko, tylko nie wiedziałam, ani gdzie, ani kiedy, może w innym życiu. Nie przeszkadzało mi to jednak oddać się Ginowi ze wściekłą pasją; całowałam go, gryzłam i obejmowałam tak, jakbym go chciała udusić. Jego ogarnęła ta sama furia. Tak więc w tym pokoiku, położonym w suterenie cichego, pustego domu, długo, jak mi się wydawało, bez końca, obejmowaliśmy się gwałtownie, jak dwoje wrogów walczących na śmierć i życie, z których każdy próbuje zadać przeciwnikowi jak najdotkliwszy ból.
Kiedy zaspokoiliśmy namiętności, leżeliśmy obok siebie wyczerpani, bez ruchu; ogarnął mnie lęk, że teraz, po tym, co się stało, Gino nie będzie już chciał ożenić się ze mną. Zaczęłam więc mówić o naszym domu, w którym zamieszkamy, gdy tylko się pobierzemy.
Willa chlebodawców Gina zrobiła na mnie wielkie wrażenie i byłam teraz pewna, że szczęśliwym można być tylko w pięknym, starannie utrzymanym domu. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie będziemy mieli nie tylko takiej willi, ale nawet choćby jednego z takich pokoi; pomimo to z uporem usiłowałam zapomnieć o tym i tłumaczyłam mu, że nawet biedny dom może robić wrażenie dostatniego, jeżeli wszystko tam błyszczy jak lustro. Całe mnóstwo myśli nasunęło mi się nie tyle nawet w związku z luksusem tej willi, ile z panującą tam czystością. Próbowałam przekonać Gina, że i brzydkie rzeczy mogą wyglądać ładnie, jeżeli są utrzymane w czystości; ale naprawdę zrozpaczona swoim ubóstwem, wiedziałam, że jedynym sposobem, żeby się z niego wyrwać, jest dla mnie małżeństwo z Ginem, i chciałam przede wszystkim wmówić to sobie samej.
— Choćby się miało tylko dwa pokoiki, jeżeli utrzymuje się je w porządku i codziennie szoruje się podłogi — mówiłam — wyciera się meble z kurzu i czyści klamki, kładzie się wszystko na swoim miejscu, talerze, ścierki, buty, w domu może być ładnie… A najważniejsze jest porządnie zamieść, wymyć podłogę i codziennie ścierać kurze. Nie chciałabym, żebyś sądził po naszym mieszkaniu… Mama jest nieporządna, stale przepracowana, biedaczka, ale nasz dom, przyrzekam ci, będzie lśnił jak lustro.
— Tak, tak — odpowiedział Gino — czystość przede wszystkim… Czy wiesz, co robi pani, jeśli znajdzie odrobinę pyłu w jakimś kącie? Woła pokojówkę, każe jej przyklęknąć i wytrzeć to miejsce gołą ręką; tak jak karci się psy, kiedy zrobią nieporządek… ale ona ma rację.