Powiedziawszy prawdę, byłam bardzo głodna. Wstałam machinalnie i usiadłam na krzesełku, które skwapliwie podsunęła mi matka. Na patelni zobaczyłam kawałek mięsa i dwa jajka, niecodzienna kolacja!
— To za dużo dla mnie — powiedziałam.
— Jedz… to ci dobrze zrobi… musisz dużo jeść — odpowiedziała. Jej dobry humor był czymś niezwykłym, przebijała w nim odrobina złośliwości, ale bynajmniej nie wrogiej. Po chwili dodała dobrodusznie:
— Gino nie pomyślał o tym, żeby cię czymś poczęstować, co?
— Zasnęliśmy — odrzekłam — a potem było już bardzo późno.
Nic na to nie powiedziała i stojąc przyglądała się, jak jem. Robiła tak zawsze; podawała mi jedzenie, czekała, aż skończę, a potem sama jadała w kuchni. Od dawna już nie siadała ze mną przy stole, jadała znacznie mniej i przeważnie albo resztki po mnie, albo o wiele prostsze potrawy. Traktowała mnie jak kruchy, cenny przedmiot, jedyny cenny, jaki posiadała, z którym trzeba się delikatnie obchodzić, i jej pełna podziwu usłużność już od dawna nie była dla mnie nowością. Ale tym razem jej pogoda i zadowolenie wzbudzały we mnie dziwny niepokój. Odezwałam się po chwili:
— Gniewasz się na mnie za to, co zrobiłam, ale on przyrzekł, że się ze mną ożeni. Pobierzemy się już niedługo.
Odpowiedziała natychmiast:
— Nie, nie gniewam się… Trochę byłam zła, bo czekałam przez cały wieczór i niepokoiłam się o ciebie, ale teraz nie myśl już o tym, jedz!
Jej wymijający i fałszywie uspokajający ton, jakim przemawia się do dzieci, kiedy nie chce się odpowiedzieć na ich pytania, wzbudził we mnie dalsze podejrzenia.
— Ale dlaczego? — nalegałam. — Nie wierzysz, że on się ze mną ożeni?
— Wierzę, wierzę, ale teraz jedz!
— Nie, ty w to nie wierzysz!
— Mówię ci, że wierzę… no jedz!
— Nie będę jadła — zawołałam z rozpaczą — dopóki nie powiesz mi prawdy! Dlaczego masz taką uradowaną minę?
— Wcale nie mam uradowanej miny.
Zabrała patelnię i poszła do kuchni. Zaczekałam, aż wróci, i powiedziałam znowu:
— Jesteś bardzo zadowolona.
Przez dłuższy czas patrzyła na mnie w milczeniu, po czym powiedziała z powagą, w której przebijał ton groźby:
— Tak, jestem zadowolona.
— Dlaczego?
— Bo teraz jestem pewna, że Gino cię rzuci i nie ożeni się z tobą.
— Nieprawda; powiedział, że ożeni się ze mną.
— Nie ożeni się; to, czego chciał, już dostał… nie ożeni się i porzuci cię.
— I tak się z tego cieszysz?
— Cieszę się, bo teraz już mam pewność, że się nie pobierzecie.
— A cóż by ci to szkodziło? — zawołałam z wściekłością i rozpaczą.
— Gdyby naprawdę chciał się z tobą ożenić, nie żyłby z tobą już teraz — odpowiedziała całkiem niespodziewanie. — Byłam przez dwa lata zaręczona z twoim ojcem i zaczęliśmy się całować dopiero na kilka miesięcy przed ślubem. Pobawi się z tobą, a potem cię rzuci, możesz być pewna. I ja jestem z tego zadowolona, bo to małżeństwo byłoby dla ciebie ruiną.
Musiałam przyznać w duchu, że rozumowanie matki nie pozbawione jest pewnej słuszności, i łzy napłynęły mi do oczu.
Odrzekłam:
— Już wiem, ty nie chcesz, żebym kiedykolwiek założyła rodzinę. Chcesz, żebym prowadziła takie życie jak Angelina. — Angelina była to dziewczyna z naszej dzielnicy, która miała paru narzeczonych, a potem zaczęła otwarcie uprawiać prostytucję.
— Chcę, żeby ci było dobrze — powiedziała szorstko. Zebrała talerze i poszła pozmywać je do kuchni. Kiedy zostałam sama, zastanawiałam się długo nad słowami matki. Porównywałam je z obietnicami i zachowaniem Gina i wydawało mi się niemożliwe, żeby ona mogła mieć rację. Ale zastanawiały mnie jej spokój, pewność siebie i przenikliwość.
A tymczasem matka zmyła talerze, potem słyszałam, jak ustawia je w kredensie i przechodzi do sypialnego pokoju. Po chwili, zmęczona i zgnębiona, zgasiłam światło i położyłam się koło niej.
Nazajutrz sama nie wiedziałam, czy mam powiedzieć Ginowi o wątpliwościach matki; po długich wahaniach zdecydowałam, że nie. Ogarnął mnie taki lęk, żeby nie sprawdziły się jej przepowiednie, żeby Gino mnie nie porzucił, iż bałam się, aby rozmowa na ten temat nie podsunęła mu podobnych myśli. Zrobiłam wówczas odkrycie, że kobieta oddając się mężczyźnie jest od tej chwili w jego rękach i nie ma już żadnych możliwości, żeby go do czegokolwiek zmusić. Ale wciąż jeszcze byłam pewna, że Gino dotrzyma obietnicy; kiedy się z nim spotkałam, zachowanie jego utwierdziło mnie jeszcze w tym przekonaniu.
Wiedziałam, że obsypie mnie czułościami i pieszczotami, ale bałam się, że nie wspomni ani słowem o małżeństwie albo będzie o tym mówił wymijająco. A tymczasem, gdy tylko stanęliśmy na naszym zwykłym miejscu na szosie, Gino oznajmił, że ustalił już datę ślubu, który odbędzie się za pięć miesięcy, ani o jeden dzień później. Moja radość była tak wielka, że przypisując sobie myśli matki, nie mogłam powstrzymać się od okrzyku:
— A wiesz, co ja myślałam?… Że po tym wszystkim, co się stało wczoraj, porzucisz mnie!
— To znaczy — powiedział z urazą — żeś mnie wzięła za skończonego łajdaka!
— Nie, ale wiem, że tak robi wielu mężczyzn.
— Wiesz co — odrzekł nie zwróciwszy uwagi na moją odpowiedź — że mógłbym się nawet obrazić za tego rodzaju przypuszczenia. Co za opinię wyrobiłaś sobie o mnie? To tak mnie kochasz?
— Kocham cię — odpowiedziałam z rozbrajającą szczerością — ale bałam się, że będziesz miał mnie dosyć.
— Czy choćby raz dałem ci to odczuć?
— Nie, ale nigdy nic nie wiadomo.
— No i widzisz — rzekł nagle — wprowadziłaś mnie w taki zły humor, że zaraz odwiozę cię do twojej pracowni — i wyciągnął rękę, żeby zapuścić motor.
Przerażona, zarzuciłam mu ręce na szyję, wołając błagalnym tonem:
— Nie, daj spokój… powiedziałam to tylko tak sobie… Zapomnij o tym!
— Mówi się rzeczy, o których się myśli, a jeżeli ktoś tak myśli, to znaczy, że nie kocha…
— Przecież ja cię kocham!
— A ja nie — odpowiedział ironicznie — ja, jak mówisz, myślałem tylko o tym, żeby się tobą zabawić, a potem cię porzucić! Dziwi mnie, że zauważyłaś to dopiero dzisiaj.
— Ach, Gino, dlaczego tak do mnie mówisz? — zawołałam wybuchając płaczem. — Co ja ci takiego zrobiłam?
— Nic! — odpowiedział zapuszczając silnik — ale teraz odwiozę cię do pracowni.
Samochód jechał szybko, Gino zacięty i milczący siedział przy kierownicy. A ja szlochałam i patrzyłam na przelatujące za szybą drzewa i słupy. Niedługo poza pasmem pól ukazały się na horyzoncie pierwsze domy miasta. Pomyślałam, jak będzie triumfować matka, kiedy dowie się o naszej kłótni i o tym, że, jak przewidywała, Gino mnie porzucił, i w nagłym przypływie rozpaczy otworzyłam drzwiczki i wychylając się z samochodu zawołałam:
— Albo staniesz natychmiast, albo wyskoczę!
Spojrzał na mnie, zwolnił, skręcił w boczną drogę i zatrzymał samochód za małym pagórkiem, na którego szczycie widniały jakieś ruiny. Zgasił motor, zaciągnął hamulec, po czym spojrzał na mnie i powiedział niecierpliwie: — No więc co, mów!
Myślałam, że naprawdę chce mnie porzucić, i zaczęłam przemawiać do niego serdecznie i czule; kiedy dzisiaj wspominam te słowa, chce mi się śmiać i zarazem płakać. Mówiłam mu, jak bardzo go kocham, tak bardzo, że nawet nie zależy mi na małżeństwie i wystarczy mi, że będę jego kochanką. Słuchał mnie z ponurym wyrazem twarzy, potrząsał głową i wtrącał od czasu do czasu: „Nie, nie, nic z tego dzisiaj nie będzie… Może do jutra mi przejdzie”. Długo rozmawialiśmy tak ze sobą; był na tyle przewrotny, że jeszcze kilka razy doprowadził mnie swoimi słowami do łez i rozpaczy. Potem stopniowo jego nieugięta postawa zaczęła słabnąć, po nie kończących się pocałunkach i pieszczotach namówiłam go wreszcie, byśmy się przesiedli na tylne siedzenia wozu, i wydało mi się, że odniosłam wielkie zwycięstwo. Kiedy mu się oddałam, uważałam, że trwało to za krótko, że odbyło się jakby w pośpiechu, i czułam gorycz, bo przecież tak bardzo chciałam mu się podobać. Nie rozumiałam, że postępując w ten sposób nie tylko nie odniosłam żadnego zwycięstwa, ale byłam zdana całkowicie na jego łaskę i niełaskę, bo okazałam, że gotowa jestem w każdej chwili oddać mu się nie tylko w porywie miłości, ale i wtedy, gdy ani argumenty, ani pochlebstwa nie wystarczały, żeby mu się przypodobać i przekonać go; robią tak wszystkie zakochane kobiety, które nie mają pewności, czy są kochane z wzajemnością; a ja byłam całkiem zaślepiona jego poprawnym zachowaniem, wypływającym z obłudy. Mówił i robił zawsze to, co w danym momencie trzeba było powiedzieć lub zrobić, a ja byłam taka niedoświadczona, że nie zdawałam sobie sprawy, iż owa doskonałość pasuje raczej do wytworzonego przez moją wyobraźnię wizerunku kochanka niż do żywego człowieka z krwi i kości, który przy mnie siedział.