— Nie macie racji — zaprzeczyłam — mieszkałabym tu chętnie… z człowiekiem, który by mnie kochał. Cztery czyściutkie pokoiki, weranda, cztery okna… nie chciałabym nic więcej. — Mówiłam szczerze, bo widziałam siebie razem z Ginem w tym domku w Viterbo. — A jakiego pan jest zdania? — dodałam zwracając się do Astarity.
— Z panią zamieszkałbym tutaj — odpowiedział półgłosem, żeby nie usłyszało go tamtych dwoje.
— Twoją największą wadą, Adriano — rzekła Gizela — jest to, że jesteś za skromna. Kto mało wymaga od życia, nie ma nic.
— Toteż ja nic nie chcę.
— Chcesz wyjść za mąż za Gina — wtrącił Riccardo. — Ach, to prawda!
Było już późno, na corso robiło się coraz puściej, weszliśmy do restauracji. Sala na parterze była przepełniona, siedzieli tam przeważnie chłopi, którzy przyjechali do Viterbo na odpust. Gizela krzywiła się mówiąc, że trudno oddychać w tym smrodzie, i spytała właściciela, czy nie można by zjeść na pierwszym piętrze. Odpowiedział, że można, i zaprowadził nas po drewnianych schodach do długiego, wąskiego pokoju, z jednym tylko oknem, wychodzącym na ciemny zaułek. Podniósł żaluzję i zamknął okno; potem rozciągnął obrus na dużym wiejskim stole, zajmującym dużą część pokoju, który, pamiętam, obity był wyblakłą, w wielu miejscach podartą tapetą w kwiaty i ptaki. Oprócz stołu znajdował się tam jeszcze tylko oszklony kredens, zastawiony talerzami.
Gizela kręciła się po pokoju, oglądając wszystko po kolei, i popatrzyła nawet przez okno na zaułek. Na koniec otworzyła drzwi do drugiego pokoju, zajrzała tam i z udanym ożywieniem zapytała właściciela restauracji, jakie jest przeznaczenie tego pokoju.
— To jest pokój sypialny — odpowiedział — jeżeli ktoś będzie chciał odpocząć po obiedzie…
— Odpoczniemy sobie, co, Gizelo? — zawołał Riccardo ze swoim głupkowatym chichotem. Ale Gizela udawała, że nie słyszy, zajrzała jeszcze raz do tego pokoju, po czym przymknęła drzwi, pozostawiając je lekko uchylone. Ta jadalnia, mała i zaciszna, wprawiła mnie w wesoły nastrój, toteż nie zwróciłam specjalnej uwagi ani na te nie domknięte drzwi, ani na spojrzenie, jakie wymienili Gizela i Astarita. Usiedliśmy przy stole, ja obok Astarity, tak jak mu przyrzekłam; ale on zdawał się wcale tego nie widzieć i był tak czymś przejęty, że w ogóle się nie odzywał. Po chwili kelner przyniósł zakąski i wino; byłam bardzo głodna i zachłannie rzuciłam się na jedzenie, co rozśmieszyło całe towarzystwo. Gizela skorzystała z okazji i zaczęła pokpiwać jak zazwyczaj z mojego małżeństwa.
— Jedz, jedz — mówiła. — Z Ginem nie będziesz miała okazji jeść ani tak dużo, ani tak smacznie.
— Dlaczego? — odpowiedziałam. — Gino będzie zarabiał.
— Tak, i będziecie codziennie jadali fasolę.
— Fasola nie jest zła — zawołał ze śmiechem Riccardo. — Zaraz każę sobie podać kopiasty talerz.
— Adriano, jesteś po prostu głupia — ciągnęła dalej Gizela — tobie potrzebny jest mężczyzna zamożny, poważny, zrównoważony, który dbałby o ciebie i przy którym nie brakłoby ci niczego, który oceniłby twoją urodę, a ty się chcesz związać z tym Ginem!
Milczałam uparcie, z pochyloną głową i zajęta byłam jedzeniem.
Riccardo śmiejąc się zrobił uwagę:
— Ja na miejscu Adriany nie rezygnowałbym z niczego, ani z Gina, skoro tak się jej podoba, ani z poważnego mężczyzny. Wziąłbym sobie obydwu i może nawet Gino nie miałby nic przeciwko temu.
— Co to, to nie! — odpowiedziałam szybko. — Gdyby się tylko dowiedział, że wybrałam się z wami na tę wycieczkę, zerwałby nasze zaręczyny!
— A to dlaczego? — zapytała niechętnie Gizela.
— Dlatego, że nie chce, abym się z tobą widywała.
— A łajdak, chłystek, głupiec! — zawołała rozwścieczona Gizela. — Miałabym ochotę pójść do niego i wprost powiedzieć mu: „Adriana widuje się ze mną, dzisiaj spędziłyśmy razem cały dzień, a teraz zrywaj sobie te twoje zaręczyny!”
— Nie, nie — błagałam wystraszona — nie rób tego!
— Dla ciebie byłoby to prawdziwe szczęście!
— Może, ale nie rób tego — prosiłam dalej — nie rób tego, jeżeli mnie lubisz choć trochę!
Podczas całej tej rozmowy Astarita nic nie mówił i nic nie jadł. Patrzał przez cały czas w moją stronę tym swoim ciężkim, poważnym, rozpaczliwym wzrokiem, co krępowało mnie coraz bardziej. Najchętniej powiedziałabym mu, żeby nie przyglądał mi się w ten sposób, ale obawiałam się drwin Gizeli i Riccarda. Z tego samego powodu nie odważyłam się zaprotestować, kiedy Astarita wykorzystując to, że oparłam się o krzesło, chwycił mnie za rękę i począł ściskać w swojej dłoni tak, że musiałam jeść jedną ręką. I źle zrobiłam nie broniąc mu tego, bo po chwili Gizela zawołała wybuchając śmiechem:
— Cała wierność dla Gina to tylko słowa! A jak postępujesz?… Czy myślisz, że nie widzę, jak Astarita pod stołem ściska cię za rękę?!
Zawstydziłam się i zaczerwieniłam, próbując uwolnić rękę. Ale Astarita trzymał mnie mocno. Riccardo powiedział:
— Zostaw ich! A cóż w tym złego? Trzymają się za ręce… zróbmy i my to samo.
— Żartowałam tylko — odrzekła Gizela — powiem więcej: jestem z tego bardzo zadowolona.
Po zjedzeniu makaronu długo czekaliśmy na drugie danie, Riccardo i Gizela przez cały ten czas śmiali się i żartowali, pili przy tym dużo i mnie też namawiali do picia. Podobał mi się ciepły i cierpki zapach wina, wcale nie czułam, że jestem pijana, i wydawało mi się, że mogę pić bez końca. Astarita, poważny i ponury, wciąż ściskał mnie za rękę, a ja się nie broniłam, uważałam, że mogę mu pozwolić na tę drobną przyjemność. Nad drzwiami wisiał oleodruk, przedstawiający opleciony różami balkon, gdzie mężczyzna i kobieta, staromodnie ubrani, obejmowali się w sztuczny i nader skomplikowany sposób. Gizela zauważyła oleodruk i powiedziała, że nie może zrozumieć, jak oni mogą się całować w takiej pozie.
— Spróbujmy — zaproponowała Riccardowi — czy uda się nam zrobić to samo.
Riccardo śmiejąc się wstał i przybrał pozę mężczyzny z oleodruku, a Gizela oparła się o stół w taki sam sposób, jak owa kobieta o poręcz balkonu. Z wielkim trudem udało im się złączyć usta pocałunkiem, ale prawie w tej samej chwili obydwoje stracili równowagę i o mało nie upadli na stół. Rozbawiona Gizela zawołała:
— A teraz na was kolej!
— Dlaczego — zapytałam z niepokojem — dlaczego kolej na nas?
— Tak, tak, spróbujcie!
Poczułam, że Astarita obejmuje mnie wpół, i próbowałam uwolnić się wołając:
— Ależ ja nie chcę!
— Och — krzyknęła Gizela — jaka ty jesteś nudna! Przecież to tylko zabawa!
— Ale ja nie chcę!
Riccardo zaśmiewał się i także podjudzał Astaritę, żeby mnie pocałował.
— Astarita, jeżeli jej nie pocałujesz, stracę dla ciebie cały szacunek. — Przerażała mnie powaga Astarity, widać było, że dla niego to nie są żarty.
— Dajcie mi święty spokój — powiedziałam zwracając się do niego.
Spojrzał na mnie, potem na Gizelę, jak gdyby czekał, że doda mu odwagi.
— No, Astarita! — zawołała Gizela. Wyglądała na jeszcze bardziej przejętą od niego, co uważałam za okrutne i bezlitosne z jej strony.
Astarita objął mnie mocniej i przyciągnął do siebie; przestało to być zabawą, chciał mnie pocałować za wszelką cenę. Szarpałam się bez słowa, ale on był bardzo silny i chociaż odpychałam go obiema rękami, widziałam, że twarz jego zbliża się coraz bardziej do mojej. Prawdopodobnie jednak nie udałoby mu się mnie pocałować, gdyby nie pomoc Gizeli. Zerwała się nagle z triumfującym okrzykiem, podbiegła od tyłu i chwyciła mnie za ramiona. Nie widziałam jej, ale czułam, z jaką pasją wpija mi w ciało paznokcie, i słyszałam, jak śmiejąc się powtarza z pełną okrucieństwa satysfakcją: — Prędzej Astarita, no teraz, prędzej! — Astarita pochylił się nade mną, ja próbowałam jeszcze odwrócić twarz, ale on chwycił mnie ręką pod brodę i zwrócił twarzą ku sobie. Potem pocałował mnie w usta mocno i długo.