Выбрать главу

Nie chciałam nic widzieć; już to, że będę czuła, wydawało mi się nie do zniesienia. Z uporem zasłaniałam oczy ręką, chociaż Astarita próbował zachować się tak, jak wszyscy kochankowie w tego rodzaju sytuacji, to znaczy powoli i stopniowo nakłonić mnie, żebym poddała się jego woli. Ale uparcie zasłaniałam sobie oczy, więc stał się bardziej brutalny, niżby sam chciał. Całe moje ciało było bezwładne, ciężkie jak z ołowiu i nigdy chyba żadne zbliżenie nie odbyło się z większą uległością i mniejszym udziałem ze strony kobiety. Przestałam płakać i kiedy on ciężko dysząc upadł mi na piersi, odsłoniłam oczy i szeroko otworzyłam je w ciemności.

Jestem pewna, że w tej chwili Astarita kochał mnie, jak tylko mężczyzna kochać może kobietę, na pewno więcej niż Gino. Pamiętam, że nie przestawał głaskać mnie dłonią po czole i policzkach, gestem rozpaczliwym i pełnym uczucia, i szeptać mi nabrzmiałych miłością słów. Ale oczy moje były suche, nienaturalnie rozszerzone; wytrzeźwiałam już zupełnie i z przeraźliwą jasnością myśli cisnęły mi się do głowy i tak mnie pochłaniały, że obojętnie przyjmowałam pieszczoty Astarity. Widziałam swój pokój sypialny, taki jak go urządziłam, nowe meble, których nie zdążyłam jeszcze spłacić, i owładnęło mną uczucie gorzkiej satysfakcji. Teraz, mówiłam sobie, nic już nie może przeszkodzić, żebym wyszła za mąż i prowadziła takie życie, jakiego pragnęłam. Ale jednocześnie czułam, że zaszła we mnie zasadnicza zmiana i że miejsce młodzieńczych, niewinnych nadziei zajęła pewność siebie i stanowczość. Stałam się nagle bez porównania silniejsza, ale siła ta nie miała w sobie nic radosnego i nie płynęła z miłości.

Na koniec odezwałam się po raz pierwszy od chwili, kiedy weszliśmy do tego pokoju:

— Trzeba będzie wracać do tamtego pokoju. — A on odpowiedział mi bardzo cicho:

— Gniewasz się na mnie?

— Nie.

— Nienawidzisz mnie?

— Nie.

— Ja cię tak bardzo kocham! — szepnął i znowu obsypał gradem szalonych pocałunków moją twarz i szyję. Przeczekałam, aż minie jego uniesienie, a potem powiedziałam:

— Dobrze, dobrze, ale musimy już tam iść.

— Masz rację — odrzekł. Wstał z łóżka i zaczął, jak mi się zdawało, ubierać się po ciemku. Poprawiłam sukienkę, wstałam i zapaliłam lampkę na nocnym stoliku. W jej żółtym świetle zobaczyłam ten pokój: był właśnie taki, jak go sobie wyobrażałam czując panującą w nim duchotę i lekki zapach lawendy, unoszący się ze stojących na oknie doniczek. Sufit był niski z wybielonym belkowaniem, na ścianach tapety, meble ciężkie i masywne; w kącie stała umywalnia z marmurowym blatem, na niej dwie miednice i dwa dzbanki w czerwone i zielone kwiaty, nieco wyżej lustro w złotej ramie. Podeszłam do umywalni, nalałam trochę wody do miednicy i zmoczonym rogiem ręcznika przemyłam usta, zsiniałe od pocałunków Astarity, i oczy, jeszcze czerwone od płaczu. Zobaczyłam w sczerniałym i obdrapanym lustrze swoją zbolałą twarz, i przez chwilę wpatrywałam się w siebie z przerażeniem i współczuciem. Potem otrząsnęłam się, przygładziłam włosy rękami, jak mogłam najlepiej, i odwróciłam się do Astarity. Czekał na mnie przy drzwiach; gdy zobaczył, że jestem gotowa, otworzył je i, unikając mojego wzroku, odwrócił się. Zgasiłam światło i wyszłam za nim.

Riccardo i Gizela, którzy wciąż byli w doskonałym humorze, powitali nas wesoło. Do głowy im nie przyszło, że cierpiałam naprawdę, i teraz źle tłumaczyli sobie mój spokój. Gizela zawołała:

— Ładne z ciebie niewiniątko! Nie chciałaś, nie chciałaś, ale widać szybko i łatwo pogodziłaś się z losem… Jeżeli sprawiło ci to przyjemność, wszystko jest w porządku, ale po co było robić tyle ceregieli?

Popatrzyłam na nią; wydało mi się dziwnie niesprawiedliwe, że właśnie ona, która była sprawczynią wszystkiego, która posunęła się aż tak daleko, że trzymała mnie za ręce, żeby tylko Astarita mógł mnie pocałować, wymawia mi teraz, że jestem zadowolona. Riccardo ze swoim gruboskórnym zdrowym rozsądkiem zwrócił jej uwagę:

— Jesteś niekonsekwentna, Gizelo. Najpierw tak ją namawiałaś, a teraz masz jej za złe, że to zrobiła!

— No pewnie — odparła twardo Gizela — jeżeli nie chciała, zrobiła bardzo źle. Gdybym ja na przykład nie chciała, nie udałoby ci się zmusić mnie nawet siłą. Ale ona chciała — dorzuciła spoglądając na mnie z niechęcią i pogardą — chciała, i to jak! Obserwowałam ich w samochodzie, w drodze do Viterbo, i dlatego powtarzam, nie powinna była robić tyle ceregieli.

Milczałam i niemal podziwiałam to jej wyrafinowane okrucieństwo, tak bezlitosne i nieświadome zarazem. Astarita zbliżył się do mnie i niezręcznie próbował ująć mnie za pękę. Ale odepchnęłam go i poszłam usiąść przy końcu stołu.

— Spójrzcie na Astaritę — zawołał Riccardo wybuchając śmiechem — ma taką minę, jakby wracał z pogrzebu!

A tymczasem Astarita ową żałobną, rozpaczliwą powagą okazał na swój sposób, że rozumie mnie lepiej od innych.

— Zawsze tylko stroicie sobie żarty — powiedział.

— A co, mamy płakać? — wykrzyknęła Gizela. — A teraz wy musicie cierpliwie poczekać, tak jak my czekaliśmy! Na nas kolej, chodźmy, Riccardo!

— Tylko bardzo was proszę… — powiedział Riccardo wstając od stołu. Było widoczne, że jest pijany i sam nie wie, o co chce prosić.

— Chodźmy, chodźmy!

Tak więc tym razem oni wyszli z pokoju i zostaliśmy we dwoje z Astaritą. Ja siedziałam przy jednym końcu stołu, on przy drugim. Promień słońca, wpadający przez okno, rzucał jasny odblask na nieporządnie rozstawione, pełne skórek od owoców talerze, na nie dopite kieliszki i brudne sztućce. Ale Astarita, pomimo że słońce świeciło mu prosto w twarz, dalej był pochmurny i smutny. Zaspokoił swoje pożądanie, ale w jego wzroku mogłam wyczytać to samo bolesne natężenie, jakie dręczyło go od pierwszej chwili naszego poznania. Współczułam mu, pomimo krzywdy, jaką mi wyrządził. Rozumiałam, że zanim zdołał mnie posiąść, był bardzo nieszczęśliwy, ale i teraz, kiedy się to już stało, bynajmniej nie odczuwał radości. Przedtem cierpiał, bo pożądał mnie, a teraz — bo nie odwzajemniałam jego uczuć. Ale litość jest największym wrogiem miłości; gdybym go nienawidziła, mógłby może mieć nadzieję, że kiedyś go pokocham. Nie czułam nienawiści, tylko współczucie, i wiedziałam, że mój stosunek do niego pozostanie już zawsze chłodny i pełen odrazy.

Długo czekaliśmy w tym pokoju, zalanym słońcem, na powrót Gizeli i Riccarda. Astarita palił bez przerwy, odpalając jednego papierosa od drugiego i poprzez nerwowo wypuszczane kłęby dymu rzucał mi wymowne spojrzenia, jak ktoś, kto ma wiele do powiedzenia, ale nie ma odwagi się odezwać. Siedziałam przy końcu stołu, założywszy nogę na nogę, i miałam jedno tylko pragnienie: odejść stąd. Nie czułam ani wstydu, ani zmęczenia; chciałam być sama tylko dlatego, żeby móc przemyśleć w spokoju to, co się stało. Cała moja uwaga skupiona była na tym oczekiwaniu, w głowie miałam zupełną pustkę i machinalnie, rozglądając się dokoła, robiłam obserwacje: Astarita ma perłę wpiętą w krawat, tapety są wzorzyste, po brzegu kieliszka spaceruje mucha, na bluzce mam plamkę z sosu pomidorowego. Byłam zła sama na siebie, że nie umiem zmusić się do myślenia o czymś mądrzejszym. Ale moje błahe spostrzeżenia przydały mi się, kiedy po długim milczeniu Astarita zapytał mnie zdławionym głosem: — O czym myślisz? — Zastanowiłam się przez chwilę i odpowiedziałam szczerze: