Później całowałam i byłam całowana nieskończoną ilość razy, i tylko Bóg osądzi, czy robiłam to bez żadnego udziału moich uczuć i zmysłów, jak daje się i przyjmuje monetę, która przeszła przez tysiące rąk; ale na zawsze pozostanie mi w pamięci ten pierwszy pocałunek i jego natężenie prawie bolesne, w którym znalazły ujście nie tylko moja miłość do Gina, ale i całe moje dotychczasowe oczekiwanie. Pamiętam, że doznałam takiego uczucia, jak gdyby świat zaczął nagle krążyć dokoła nas i niebo znalazło się u moich stóp, a ziemia nade mną. W rzeczywistości po prostu pochyliłam się pod naporem jego ust, żeby pocałunek trwał dłużej. Coś żywego i świeżego dotykało moich zębów, a kiedy rozchyliłam usta, poczułam w nich język, ten sam, który tyle razy szeptał mi do ucha czułe słówka, a teraz odsłaniał mi inne, nie znane dotąd rozkosze. Nie wiedziałam, że można się całować w taki sposób i tak długo, brakło mi tchu, byłam jak pijana i kiedy Gino mnie puścił, z zamkniętymi oczami oparłam się o poduszki samochodu; szumiało mi w głowie, jak gdybym miała zemdleć. Tak więc tego dnia zrobiłam odkrycie, że istnieją na świecie jeszcze inne radości poza spokojnym szczęściem na łonie rodziny. Ale nie przypuszczałam wtedy, że usuną one z mego życia te bardziej codzienne radości, których dotąd tak bardzo pragnęłam: odkąd Gino wspomniał o zaręczynach, byłam pewna, że w przyszłości udziałem moim stanie się jedno i drugie: dom i miłość bez grzechu, bez wyrzutów sumienia.
Byłam tak pewna, że postępowanie moje jest słuszne, że jeszcze tego samego wieczoru, może nawet ze zbyt wielkim wzruszeniem i uniesieniem, zwierzyłam się ze wszystkiego matce. Zastałam ją siedzącą przy oknie, pochyloną nad maszyną do szycia. Światło lampy, nie osłoniętej abażurem, raziło w oczy. Zaczerwieniłam się i powiedziałam:
— Mamo, zaręczyłam się.
Zobaczyłam na jej twarzy grymas, jak gdyby ktoś oblał ją kubłem zimnej wody.
— Z kim?
— Z jednym chłopcem, którego poznałam kilka dni temu.
— A czym on jest?
— Szoferem.
Chciałam dodać jeszcze kilka szczegółów, ale nie zdążyłam. Matka zatrzymała maszynę, zerwała się z krzesła i chwyciła mnie za włosy.
— Zaręczyłaś się… bez mojej wiedzy… i do tego z szoferem… O, ja nieszczęśliwa… zapędzisz mnie do grobu! — Mówiąc to, chciała uderzyć mnie w twarz. Broniłam się, jak mogłam, i w końcu udało mi się wyrwać, ale ona zaczęła mnie gonić. Biegła za mną dokoła stołu, stojącego na środku pokoju, krzycząc i zawodząc. Byłam przerażona wyrazem jej twarzy, na której malowało się cierpienie i wściekłość.
— Zamorduję cię — wrzeszczała — tym razem naprawdę cię zamorduję! — a po każdym okrzyku „Zamorduję cię!” jej furia zdawała się wzrastać i groźba stawała się coraz realniejsza. Trzymała się stołu i śledziłam każdy jej ruch, bo wiedziałam, że w takich chwilach jest nieodpowiedzialna za swoje czyny i może jeżeli nie zabić mnie, to zranić pierwszym lepszym przedmiotem, jaki wpadnie jej w rękę. Rzeczywiście w pewnej chwili chwyciła duże nożyczki krawieckie i ledwie zdążyłam uchylić głowę, nożyczki zatoczyły łuk w powietrzu i uderzyły o ścianę. Przeraziło ją to, usiadła nagle przy stole i chowając twarz w dłoniach, wybuchnęła nerwowym płaczem, w którym znalazła upust raczej jej wściekłość niż ból. Szlochając mówiła:
— A ja miałam dla ciebie takie plany… Widziałam cię bogatą… Ty, taka piękna… zaręczyłaś się z głodomorem!
— On wcale nie jest głodomorem — przerwałam nieśmiało.
— Szofer — powtórzyła wzruszając ramionami — szofer… Ty nędznico, zobaczysz, że skończysz tak samo jak ja. — Wypowiedziała te słowa powoli, jakby napawając się ich goryczą. Po chwili dodała: — Ożeni się z tobą, zrobi z ciebie swoją służącą, a potem będziesz musiała usługiwać dzieciom… Tak się to wszystko skończy…
— Pobierzemy się dopiero wtedy, kiedy będzie miał dosyć pieniędzy na własny samochód — powiedziałam powtarzając to, co mówił mi Gino.
— Czekaj tatka latka… Tylko żebyś mi go tutaj nie sprowadzała! — krzyknęła nagle, podnosząc zapłakaną twarz. — Nie przyprowadzaj go tutaj! Nie chcę go widzieć! Rób, co chcesz, spotykaj się z nim poza domem, ale żebyś nie ważyła się go tutaj sprowadzać!
Tego wieczoru położyłam się do łóżka bez kolacji, smutna i przygnębiona. Zdawałam sobie sprawę, że matka zachowała się tak, bo mnie kocha, i że zaręczyny z Ginem zburzyły jej wszystkie plany związane z moją osobą. Nawet później, kiedy wiedziałam już, jakie to były plany, nie umiałam potępić matki. Za swoją pracowitość i uczciwość nie zaznała w życiu nic oprócz nędzy, wyrzeczeń i upokorzeń. Czyż można się dziwić, że życzyła córce innego losu? Chciałabym jeszcze dodać, że nie były to jakieś wyraźne, dokładne plany, lecz tylko nie określone bliżej, olśniewające wizje, które mogła snuć bez najmniejszych wyrzutów sumienia, właśnie dlatego, że były po prostu jak z bajki i przekraczały granice rzeczywistości. Ale może tak mi się tylko zdawało; może matka do tego doszła w swoich myślach, że istotnie zdecydowana była pchnąć mnie pewnego dnia na tę drogę, na którą fatalnym zrządzeniem losu weszłam sama. Mówię to wszystko nie dlatego, żebym miała do niej żal, ale dlatego, że do dziś nie wiem dokładnie, co ona wówczas myślała, a przy tym doświadczenie nauczyło mnie, że można jednocześnie myśleć i odczuwać rzeczy całkiem ze sobą sprzeczne, nie zdając sobie z tego sprawy, i bezwiednie przedkładać jedne nad drugie.
Matka zaklinała się, że nie chce go widzieć, więc na pewien czas zastosowałam się do jej woli. Ale wyglądało na to, że po naszych pierwszych pocałunkach Gino nie może się doczekać, żeby — jak mówił — uregulować nasz stosunek; domagał się codziennie, żebym przedstawiła go matce. Nie miałam odwagi wyznać mu, że matka nie chce go widzieć, bo jest tylko szoferem. Wyszukiwałam więc rozmaite wymówki, żeby odwlec owo spotkanie. Na koniec Gino zrozumiał, że coś przed nim ukrywam; i tak przycisnął mnie do muru, że musiałam powiedzieć mu całą prawdę: „Matka nie chce cię widzieć, bo mówi, że powinnam wyjść za mąż za bogatego człowieka, a nie za szofera”.
Siedzieliśmy w samochodzie, na tej samej co zazwyczaj szosie podmiejskiej. Posmutniał i spojrzał na mnie z westchnieniem. Byłam tak opętana przez niego, że nie zauważyłam, ile fałszu kryło się w jego cierpieniu.
— Takie są skutki, kiedy jest się biednym! — zawołał z udanym przejęciem. Potem milczał przez dłuższy czas.
— Czy sprawiło ci to przykrość? — zapytałam na koniec.
— Jestem oburzony — odpowiedział potrząsając głową. — Inny na moim miejscu wcale by nie prosił o to, żebyś go przedstawiła matce, nie wspominałby o zaręczynach… i bądź tu, człowieku, uczciwy…