Nie zdążyłam ich dogonić, bo ktoś chwycił mnie za ramię. Był to policjant, bardzo młody, o śniadej, szczupłej twarzy, we włożonej na bakier czapce, spod której wymykały się kosmyki czarnych, gęstych, kędzierzawych włosów.
— Czego pani chce? Kogo pani szuka? — zapytał.
Na mój okrzyk tamci dwaj obejrzeli się i zobaczyłam, że się pomyliłam. Powiedziałam, z trudem łapiąc oddech:
— Zaaresztowano mojego znajomego… Chciałam się dowiedzieć, czy on jest tutaj.
— Jak się nazywa? — spytał policjant nie puszczając mnie i przybierając uroczystą minę.
— Giacomo Diodati.
— Co robi?
— Jest studentem.
— Kiedy go zaaresztowano?
Uświadomiłam sobie nagle, że on zadaje te wszystkie pytania, aby dodać sobie autorytetu, i że w gruncie rzeczy nic nie wie. Odpowiedziałam zirytowana:
— Zamiast pytać, proszę mi lepiej powiedzieć, gdzie on może być!
Byliśmy sami na korytarzu; policjant rozejrzał się dokoła, objął mnie mocno i szepnął poufałym tonem:
— Zaraz zajmiemy się tym studentem, a tymczasem daj mi buziaka.
— Proszę mnie puścić, nie mam czasu! — krzyknęłam ze złością. Odepchnęłam go i uciekłam; wpadłam na drugi korytarz i zobaczyłam przez otwarte drzwi pokój większy od innych, w którym siedział za biurkiem starszy mężczyzna. Weszłam tam i zapytałam jednym tchem:
— Chciałabym się dowiedzieć, co się stało ze studentem Diodati… aresztowano go dzisiaj po południu.
Podniósł oczy znad biurka, na którym rozłożona była gazeta, i popatrzał na mnie ze zdumieniem:
— Chciałaby się pani dowiedzieć…
— Tak, co się stało ze studentem Diodati, którego aresztowano dziś po południu?
— Ale kto pani jest, jakim prawem pozwala sobie pani tu wchodzić?
— To nie pańska rzecz! Proszę mi powiedzieć, co się z nim stało?
— Ale kto pani jest? — ryknął waląc pięścią w stół. — Jak pani śmie? Czy pani wie, z kim pani mówi?
Zrozumiałam, że nic nie wskóram, a w dodatku mogę się narazić na aresztowanie. Uniemożliwiłoby mi to zobaczenie się z Astaritą i Mino byłby zgubiony.
— Mniejsza z tym — zaczęłam mówić wycofując się — zaszła pomyłka… przepraszam.
Moje przeprosiny rozwścieczyły go jeszcze bardziej od pytań, ale ja byłam już przy drzwiach.
— Wchodzi się i wychodzi z faszystowskim pozdrowieniem! — wrzasnął wskazując na zawieszony na ścianie napis.
Kiwnęłam potakująco głową, jak gdybym przyznawała mu rację, że istotnie trzeba wchodzić i wychodzić z faszystowskim pozdrowieniem, i wciąż się cofając wyszłam z pokoju. Przeszłam przez cały korytarz, błądziłam jeszcze przez chwilę i kiedy na koniec odnalazłam schody, szybko zbiegłam na dół. Przemknęłam chyłkiem koło portierni i znalazłam się na dworze.
Jedynym rezultatem odwiedzenia gmachu policji było to, że minęło sporo czasu. Obliczyłam, że jeśli pójdę wolnym krokiem do ministerstwa Astarity, zajmie to trzy kwadranse, może godzinę. Potem wypiję kawę gdzieś w pobliżu i jeżeli zadzwonię w dwadzieścia minut potem, będę mogła go już zastać. Po drodze przyszło mi go głowy, że aresztowanie Mina mogła spowodować zemsta Astarity. Był on grubą rybą w policji śledczej, tej właśnie, która zaaresztowała Mina. Z pewnością Mino od dawna był pod obserwacją i wywiad wywęszył łączące go ze mną stosunki. Było zupełnie możliwe, że jego kartoteka przeszła przez ręce Astarity, który w porywie zazdrości wydał nakaz aresztowania. Na tę myśl poczułam nienawiść do Astarity. Dobrze wiedziałam, że wciąż jest we mnie zakochany, i pomyślałam, że jeśli sprawdzą się moje podejrzenia, drogo mi zapłaci za swoją podłość. Ale zarazem uświadamiałam sobie, że ta sprawa może wyglądać całkiem inaczej i że ja moją słabą bronią chcę walczyć z wrogiem nie posiadającym oblicza, który ma raczej właściwości udoskonalonej maszyny niż człowieka wrażliwego i ulegającego ludzkim słabostkom. Kiedy doszłam do ministerstwa, zrezygnowałam z wstąpienia do kawiarni i od razu zatelefonowałam. Tym razem już na pierwszy sygnał ktoś podniósł słuchawkę i usłyszałam głos Astarity.
— Mówi Adriana — powiedziałam gwałtownie — chcę się z tobą zobaczyć.
— Zaraz?
— Natychmiast… to bardzo pilna sprawa… Jestem na dole, w ministerstwie.
Zapewne namyślał się przez chwilę, po czym powiedział, żebym przyszła. Po raz drugi wchodziłam na schody tego ministerstwa, ale w zupełnie innym nastroju. Za pierwszym razem bałam się szantażu Astarity, bałam się, że nie dojdzie do skutku moje małżeństwo z Ginem, bałam się czegoś niejasnego, wiszącej w powietrzu grozy, jaką środowisko policyjne wywołuje w umyśle każdego biedaka. Szłam tam ze złamanym sercem, z duszą na ramieniu. Teraz natomiast nastawiona byłam agresywnie: zdecydowana na wszystko, nawet na szantaż, byle tylko odzyskać Mina. Ale moja agresywność nie wypływała z samej tylko miłości do Mina. Wchodziła tu także w grę pogarda dla Astarity, dla jego ministerstwa, dla spraw politycznych i w zakresie, w jakim Mino wmieszany był w te sprawy — także i dla Mina. Nie rozumiałam nic z polityki, ale może właśnie dlatego wydawało mi się, że w porównaniu z moją miłością sprawy polityczne są po prostu śmieszne i bez znaczenia. Przypomniałam sobie Astaritę, który zaczynał się jąkać, kiedy tylko mnie zobaczył lub usłyszał mój głos przez telefon, i z przyjemnością myślałam o tym, że na pewno nie jąka się w rozmowach ze swymi przełożonymi, choćby nawet miał do czynienia z samym Mussolinim. Rozmyślając nad tym, szłam szybko przez szerokie korytarze ministerstwa i zauważyłam, że spoglądam z góry na spotkanych po drodze urzędników. Miałam wielką ochotę wyrwać im z rąk te pliki czerwonych i zielonych papierów, rojących się od zakazów i donosów, i cisnąć je na ziemię. Do woźnego, który wyszedł naprzeciw mnie w poczekalni, powiedziałam rozkazującym tonem:
— Muszę mówić z doktorem Astaritą, i to szybko! Śpieszę się i nie mam czasu na czekanie! — Spojrzał na mnie zdumiony, ale nie śmiał zaprotestować, i poszedł do gabinetu.
Astarita poderwał się natychmiast na mój widok, pocałował mnie w rękę; nie wypuszczając jej zaprowadził mnie do tapczanu stojącego w głębi pokoju. Przyjął mnie w ten sposób także i za pierwszym razem i myślę, że robił to samo ze wszystkimi kobietami, jakie przychodziły do jego biura. Usiłowałam opanować kipiącą we mnie złość i powiedziałam:
— Słuchaj, jeżeli to ty kazałeś aresztować Mina, to wypuść go natychmiast, w przeciwnym razie nie zobaczymy się więcej!
Zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie pomieszane z przykrym rozczarowaniem i zrozumiałam, że on nie wie o niczym.
— Chwileczkę… jaki Mino? — wyjąkał.
— Myślałam, że wiesz o tym — odrzekłam. I w kilku słowach opowiedziałam mu o mojej miłości do Mina i o tym, że zaaresztowano go dziś po południu w jego mieszkaniu. Zobaczyłam, że zbladł jak płótno, kiedy oświadczyłam, że kocham Mina. Wolałam powiedzieć prawdę nie tylko dlatego, że bałam się kłamstwem zaszkodzić Minowi, ale i dlatego, że ogarnęło mnie niepowstrzymane pragnienie, aby krzyczeć na głos o mojej miłości. Teraz, kiedy przekonałam się, że Astarita nie maczał palców w aresztowaniu Mina, złość, która dodawała mi siły, minęła i czułam się znowu słaba i bezradna. Tak więc zaczęłam moje opowiadanie stanowczym i pewnym siebie tonem, a dokończyłam je niemal płaczliwie. Więcej nawet, oczy napełniły mi się łzami, kiedy powiedziałam mu, zdruzgotana:
— I co oni z nim teraz robią? Mówił, że w więzieniu biją.