Выбрать главу

Myśląc o Sonzognu, próbowałam wyobrazić sobie, co zaszło w domu po mojej ucieczce. Widziałam Sonzogna, jak zniecierpliwiony oczekiwaniem zaczyna się ubierać. Widziałam, jak wchodzą dwaj policjanci, a Sonzogno chwyta rewolwer, strzela do nich i rzuca się do ucieczki. Napawałam się tymi pełnymi grozy obrazami z równą przyjemnością, jak niegdyś wyobrażałam sobie zbrodnię Sonzogna. Bujna fantazja podsuwała mi kilkakrotnie scenę strzelaniny i rozkoszowałam się każdym szczegółem. Oczywiście mając do wyboru policję lub Sonzogna, całym sercem byłam po jego stronie. Drżałam z radości na widok rannego policjanta, który upadał na ziemię. Wydałam westchnienie ulgi widząc uciekającego Sonzogna. Śledziłam z zapartym tchem, jak zbiega ze schodów, i nie miałam spokoju, dopóki nie zobaczyłam go znikającego w ciemnej alei. Na koniec zmęczyłam się tym wyświetlanym w wyobraźni filmem i zgasiłam światło.

Zauważyłam już przedtem, że wezgłowie łóżka stoi przy drzwiach prowadzących do sąsiedniego pokoju. Skoro tylko zgasiłam lampę, stwierdziłam, że nie są one szczelnie zamknięte i że wpada przez nie wąska smuga światła. Oparłam się łokciami o poduszkę, wsuwając głowę między metalowe pręty łóżka, i przyłożyłam oko do tej szpary. Początkowo nie widziałam nikogo; na wprost szczeliny stał okrągły stół, na który padało światło zwisającej z sufitu lampy. Za stołem, w półcieniu, połyskiwało lustro. Dochodziły mnie najbardziej oklepane zwroty rozmowy, której każde zdanie znałam na pamięć: skąd pochodzisz, ile masz lat, jak ci na imię. Głos kobiecy był spokojny i powściągliwy, męski zaczepny i podniecony. Rozmawiali w kącie pokoju, może leżeli już w łóżku. Od podglądania rozbolał mnie kark i właśnie chciałam cofnąć głowę, kiedy zobaczyłam nagle kobietę, która stanęła w półcieniu pod lustrem. Była odwrócona do mnie plecami, naga, ale ponieważ dzielił nas stół, widziałam ją tylko od pasa w górę. Musiała być bardzo młoda; pod gęstą czupryną włosów nieładnie wyglądały jej plecy, chude, kościste i anemicznie blade. Pomyślałam, że chyba nie ma dwudziestu lat, ale może mieć obwisłe piersi i być już matką, że jest to jedna z tych zagłodzonych dziewcząt, które krążą po skwerach koło dworca, bez kapelusza, często nawet bez płaszcza, źle umalowane, obdarte, w za dużych, powykręcanych pantoflach. Wszystkie te myśli nasuwały mi się bez zastanowienia, same przez się, bo rozczulił mnie widok tych biednych, nagich pleców i wydało mi się, że polubiłam tę dziewczynę i że aż za dobrze rozumiem, co się z nią w tej chwili dzieje, kiedy tak stoi przed lustrem. Nagle zabrzmiał szorstko głos mężczyzny:

— Czy można wiedzieć, po co tam wystajesz? — i dziewczyna odeszła od lustra. Zobaczyłam ją na moment z profilu, przygarbioną, z obwisłą piersią, taką właśnie, jak ją sobie wyobrażałam. Potem znikła i prawie w tej samej chwili zgasło światło.

Zgasła też we mnie owa iskierka ciepłego uczucia, jaką wzbudził we mnie widok dziewczyny, poczułam się samotna jak palec w tym wielkim lodowatym łóżku, w ciemnościach pełnych zimnych, rozklekotanych gratów. Pomyślałam o nich dwojgu, tam za ścianą; za chwilę zasną i ona przytuli się do pleców swego towarzysza, opierając mu brodę na ramieniu i oplatając nogami jego nogi. Ramieniem opasze go wpół, przykładając dłoń do jego pachwiny, w fałdy brzucha wczepiając palce, niczym korzenie, szukające soków żywotnych w głębi najczarniejszej gleby. Poczułam się nagle jak wyrwana z ziemi roślina, rzucona na śliską kamienną posadzkę, gdzie zwiędnie i zginie. Brakowało mi Giacoma i kiedy wyciągnęłam rękę przed siebie, wydawało mi się, że dotykam krawędzi jakiejś mroźnej, bezludnej, otaczającej mnie zewsząd przestrzeni, na której szamotałam się sama, bez niczyjej opieki. Rozpaczliwie pragnęłam przytulić się do niego, ale nie było go przy mnie. Doznałam wrażenia, że zostałam wdową, i zaczęłam płakać, trzymając ręce pod kołdrą, wyciągnięte tak, jak gdybym go obejmowała. Sama nie wiem, kiedy wreszcie zasnęłam.

Mój sen był zawsze zdrowy i pokrzepiający, jak apetyt, który zadowala się i zaspokaja każdym pożywieniem. Tak więc następnego ranka zapomniałam o wszystkim i byłam prawie zdumiona budząc się w pokoju Zelindy, w promieniach słońca padających na poduszkę i ściany poprzez szpary w żaluzjach. Jeszcze nie otrząsnęłam się ze snu, kiedy usłyszałam na korytarzu dzwonek telefonu. Zelinda przyjęła telefon, słyszałam, że wymówiła moje imię, a potem zastukała do drzwi. Wyskoczyłam z łóżka i boso, w koszuli, wybiegłam na korytarz.

Nie było tam nikogo, Zelinda wróciła już do kuchni; słuchawka leżała na konsolce. Usłyszałam głos matki:

— Czy to ty, Adriano?

— Tak.

— Dlaczegoś ty wyszła? Co się tu działo! Mogłaś była przynajmniej mnie uprzedzić! Co ja przeżyłam!

— Wiem wszystko — odrzekłam szybko — nie musisz mi o tym mówić.

— Tak się o ciebie bałam — ciągnęła dalej — a poza tym przyszedł pan Diodati.

— Pan Diodati?

— Tak, przyszedł bardzo wcześnie, z samego rana, i koniecznie chce się z tobą zobaczyć. Powiedział, że będzie na ciebie czekał.

— Powiedz mu, że zaraz przyjdę… powiedz, że za parę minut będę.

Rzuciłam słuchawkę, pobiegłam do pokoju i ubrałam się w największym pośpiechu. Nie miałam nadziei, że Mino tak szybko zostanie wypuszczony, i czułam się mniej szczęśliwa, niż gdybym czekała kilka dni lub tydzień na jego powrót. Nie miałam zaufania do tego nagłego odzyskania wolności i nie mogłam ani opanować podświadomego uczucia przygnębienia, ani przeniknąć znaczenia tego przedwczesnego powrotu na wolność. A przy tym nie mogłam się już doczekać chwili, kiedy go zobaczę, i ta niecierpliwość była uczuciem miłym, choć lekko niepokojącym.

Skończyłam się ubierać, włożyłam do torebki cukierki, papierosy i owoce z marcepanu, żeby nie zrobić przykrości Zelindzie, i poszłam pożegnać się z nią do kuchni.

— Zadowolona jesteś teraz? — spytała. — Przeszedł ci zły humor?

— Byłam po prostu zmęczona… muszę już iść… do widzenia!

— Czekaj, myślisz, że nie słyszałam, jak rozmawiałaś przez telefon… pan Diodati… Czekajże, wypij choć filiżankę kawy. — Coś jeszcze mówiła, ale ja byłam już na schodach.

W taksówce przycupnęłam na krawędzi siedzenia, ściskając w obydwu rękach torebkę, żeby wyskoczyć natychmiast, gdy tylko zatrzyma się przed naszą bramą. Bałam się zastać tam gapiów, których mogła ściągnąć wczorajsza strzelanina. Zadawałam sobie pytanie, czy w ogóle powinnam wracać do domu. Sonzogno mógł zjawić się w każdej chwili, żeby dokonać zemsty. Zdałam sobie sprawę, że mało się tym przejmuję. Niechby się nawet i mścił; chciałam zobaczyć Mina, a poza tym byłam niewinna i nie miałam zamiaru dłużej się ukrywać.

Nie spotkałam nikogo ani przed domem, ani w bramie, ani na schodach. Wpadłam do jadalni i zobaczyłam, że matka siedzi pod oknem i szyje na maszynie. Słońce wpadało przez brudne szyby do pokoju, na stole siedział nasz kot i lizał sobie łapy. Matka natychmiast przerwała szycie i powiedziała:

— Nareszcie jesteś… ale mogłaś mi była chociaż powiedzieć, że idziesz wezwać policję!

— Wezwać policję? Co ty opowiadasz?

— Wyszłabym razem z tobą… Przynajmniej nie najadłabym się tyle strachu.

— Ależ ja wcale nie wyszłam po policję! — odrzekłam poirytowana. — Wyszłam i tyle!… Policja szukała kogoś innego. Widocznie i tamten miał coś na sumieniu.