— Nawet mnie nie chcesz się przyznać — powiedziała tonem matczynego wyrzutu.
— Ale do czego?
— Nikomu przecież nic nie powiem, ale nigdy w to nie uwierzę, że wyleciałaś z domu jak szalona bez powodu… i rzeczywiście po kilku minutach zjawiła się policja.
— Ależ to nieprawda!… Ja…
— Zresztą dobrze zrobiłaś… Kręcą się po świecie takie różne typy! Wiesz, co powiedział jeden z policjantów? „Ta twarz nie jest mi obca”.
Zrozumiałam, że nie ma sposobu, żeby ją przekonać: wbiła sobie do głowy, że wyszłam, aby zadenuncjować Sonzogna, i nie było na to rady.
— Dobrze już, dobrze — przerwałam — a ten ciężko ranny? Jak go stąd wyniesiono?
— Jaki ciężko ranny?
— Powiedziano mi, że jego stan jest beznadziejny.
— Źle ci powiedziano! Jednemu z policjantów kula ześlizgnęła się po ramieniu, ja sama opatrzyłam ranę i wyszedł o własnych siłach. Ale żebyś ty słyszała te strzały! Strzelali do siebie jeszcze na schodach, cały dom postawili na nogi, potem mnie przesłuchiwali! Powiedziałam, że nic nie wiem.
— Gdzie jest pan Diodati?
— Tam… w pokoju.
Rozmawiałam z matką tak długo, bo powstrzymywało mnie od spotkania z Minem przeczucie, że usłyszę jakąś niedobrą nowinę. Wyszłam z jadalni i skierowałam się do swego pokoju. Było tam całkiem ciemno, ale zanim zdążyłam przekręcić kontakt, usłyszałam głos Mina:
— Proszę cię, nie zapalaj światła!
Uderzył mnie ton jego głosu, dziwnie zgaszony i smutny. Zamknęłam za sobą drzwi, po omacku doszłam do łóżka i usiadłam na krawędzi. Wyczułam, że Mino leży na boku, zwrócony twarzą w moją stronę.
— Źle się czujesz? — spytałam.
— Czuję się doskonale.
— Jesteś pewnie zmęczony?
— Nie, nie jestem zmęczony.
Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Ale to prawda, że radość jest nieodłączna od światła. Wydawało mi się, że po ciemku oczy moje nie mogą błyszczeć ani głos dźwięczeć radością, ani ręce dotykać pieszczotliwie ukochanych rysów. Przeczekałam dłuższą chwilę, po czym pochylając się nad nim szepnęłam:
— Co chcesz teraz robić? Chcesz spać?
— Nie.
— Chcesz, żebym wyszła z pokoju?
— Nie.
— Mam zostać?
— Tak.
— Chcesz, żebym się koło ciebie położyła?
— Tak.
— Czy chcesz mnie teraz? — zapytałam machinalnie.
— Tak.
Ta odpowiedź zdziwiła mnie, bo jak już wspomniałam, on właściwie nigdy nie miał na to ochoty. Nagle ogarnęło mnie zmieszanie i dorzuciłam miękkim głosem:
— Lubisz się kochać ze mną?
— Tak.
— I od dzisiaj zawsze będziesz to lubił?
— Tak.
— I zawsze będziemy razem?
— Tak.
— Ale nie chcesz, żebym zapaliła światło?
— Nie.
— No, dobrze, mogę się rozebrać po ciemku.
Zaczęłam się rozbierać z upajającym uczuciem całkowitego zwycięstwa. Myślałam, iż podczas tej spędzonej w więzieniu nocy Mino zrobił odkrycie, że mnie kocha i że jestem mu potrzebna. Byłam w błędzie, jak okaże się później. I chociaż trafnie odgadłam, że ta jego nagła potulność ma związek z pobytem w więzieniu, nie rozumiałam, iż tego rodzaju zmiana nie miała w sobie nic, co mogłoby być dla mnie radosne czy pochlebne. Ale trudno było w tej chwili wymagać ode mnie jasnowidzenia. Moje ciało rwało się ku niemu, niczym koń, któremu zbyt długo nie popuszczano cugli, gnała mnie niecierpliwość, żeby móc nareszcie zgotować mu gorące powitanie, któremu dotąd stały na przeszkodzie ciemności i jego apatia.
Ale kiedy podeszłam do niego i pochyliłam się, żeby się położyć, poczułam nagle, że obejmuje mnie za kolana i gryzie w lewy bok aż do krwi. Przeniknął mnie silny ból, a zarazem jaskrawe uczucie jakiejś straszliwej rozpaczy, która wyrażała się w tym ugryzieniu, jak gdybyśmy byli nie dwojgiem kochanków, gotujących się do aktu miłosnego, ale skazańcami, których nienawiść, furia i smutek spychają na dno jakiegoś nowego piekła i którzy zaczynają gryźć się wzajemnie. Wydawało mi się, że trwało to bez końca, jak gdyby naprawdę chciał wyrwać mi zębami kawałek ciała. Na koniec, chociaż dotąd nie broniłam się, bo sprawiało mi to pewną przyjemność, nie mogłam już dłużej wytrzymać bólu, odepchnęłam go i powiedziałam złamanym, pokornym głosem:
— Przestań! Co robisz? Sprawiasz mi ból.
I tak rozwiało się krótkotrwałe złudzenie mego zwycięstwa. Przez cały czas miłosnego zbliżenia nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Pomimo to wyczułam niejasno prawdziwe znaczenie jego przygnębienia, które wyjaśnił mi później szczegółowo. Zrozumiałam także, że bronił się nie tyle przede mną, ile przed tą częścią swojej istoty, która mnie pożądała. Teraz natomiast, z jakiegoś jemu tylko wiadomego powodu, godził się pofolgować tej namiętności: to wszystko. Moja osoba nie miała z tym nic wspólnego: tak jak nie kochał mnie przedtem, nie kochał i teraz. Ja czy inna, było to dla niego bez znaczenia, posługiwał się mną jak środkiem do wymierzania sobie nagrody czy kary. Leżąc po ciemku przy jego boku, nie myślałam, ale wyczuwałam to wszystko ciałem i krwią, tak samo jak niegdyś wytropiłam zbrodnię Sonzogna, nie wiedząc jeszcze, że ją popełnił. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że mam do czynienia z potworem, doznałam rozkoszy, bo moje pożądanie było silniejsze niż owa świadomość.
Zdziwiła mnie gwałtowna i niezaspokojona żądza Mina, który był zazwyczaj bardzo powściągliwy, co jak przypuszczałam wypływało u niego z obawy o zdrowie, istotnie bardzo delikatne. Toteż za trzecim razem nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć mu po cichu:
— Co do mnie, nie mam nic przeciwko temu… ale uważaj, żeby ci to nie zaszkodziło.
Wydało mi się, że się roześmiał, i usłyszałam tuż przy uchu jego szept:
— Teraz już nic nie może mi zaszkodzić.
Owo „teraz już” zabrzmiało po prostu żałobnie i znikła cała radość, jaką przeżywałam w jego ramionach. Czekałam niecierpliwie na moment, kiedy nareszcie będę mogła z nim porozmawiać i dowiedzieć się, co się stało. Ale Mino zaczął drzemać, a może tylko udawał. Czekałam jakiś czas, aż wreszcie, z takim wysiłkiem, że serce podeszło mi do gardła, zapytałam po cichu:
— A teraz powiesz mi, co się stało!
— Nic się nie stało!
— A jednak coś się musiało stać.
Milczał przez chwilę, po czym powiedział, mówiąc jakby do siebie:
— Uważam, że pomimo wszystko i ty powinnaś o tym wiedzieć. A więc stało się to, że od wczoraj, od godziny jedenastej wieczorem, jestem zdrajcą.
Wydało mi się, że krew krzepnie mi w żyłach, i był to efekt nie tyle jego słów, ile tonu, jakim je wypowiedział. Wyjąkałam:
— Zdrajcą? Dlaczego?
Odpowiedział tym zimnym, ponuro-żartobliwym głosem:
— Pan Mino słynął wśród swoich towarzyszy partyjnych z niezłomności przekonań i z nieprzejednanej postawy… Pan Mino typowany był przez nich na przyszłego wodza i pan Mino tak był pewien, że w każdej okoliczności stanie na wysokości zadania, że życzył sobie prawie, aby go aresztowano, bo miałby okazję poddać się próbie, no tak, pan Mino uważał, że w życiu człowieka zajmującego się polityką areszt, więzienie i inne cierpienia są czymś całkiem zwyczajnym, tak jak w życiu marynarza niebezpieczne wyprawy, huragany, awarie, a tymczasem przy pierwszej wyprawie na morze marynarz nabawił się morskiej choroby, jak wydelikacona panienka… Pan Mino, kiedy stanął w obliczu pierwszego lepszego chłystka z policji, nie czekał na pogróżki i tortury, ale od razu wyśpiewał wszystko jak z nut, jednym słowem: zdradził… Tak więc od wczoraj pan Mino porzucił karierę polityczną i rozpoczął inną… nazwijmy ją szpiegowską.