Выбрать главу

Z pogardą i złością odepchnął moją bezwładną rękę. Ukryłam twarz w dłoniach, wypłakując całą swoją rozpacz. Miałam ochotę płakać już zawsze, bez końca, bo bałam się tej chwili, kiedy zabraknie mi łez i stanę twarz w twarz z nieszczęściem, które te łzy wywołało. Gdy ta chwila nadeszła, wytarłam twarz prześcieradłem i wlepiłam w ciemność szeroko otwarte oczy. Wtedy usłyszałam, że pyta mnie łagodnym i czułym głosem:

— A co według ciebie powinienem zrobić? Odwróciłam się gwałtownie i przytuliłam się do niego z całej siły, szepcąc mu prosto w usta:

— Nie myśl już więcej o tym… nie zastanawiaj się… Co było, to było. Oto co masz zrobić!

— A potem?

— Potem zabierzesz się do nauki, skończysz uniwersytet, po studiach wrócisz do rodzinnego miasta… Nie dbam o to, że więcej cię nie zobaczę, bylebym wiedziała, że jesteś szczęśliwy… Weź się do pracy, a kiedy przyjdzie na to czas, ożeń się z dziewczyną z twoich stron, z twojego środowiska, z taką, która naprawdę cię pokocha. Cóż cię obchodzi polityka? Ty nie jesteś stworzony do tych rzeczy, to była pomyłka, ale każdemu może się to zdarzyć… Kocham cię ponad wszystko, Mino! Inna na moim miejscu nie wyrzekłaby się ciebie, ale jeśli tak będzie trzeba, to jedź choćby jutro… Jeśli tak trzeba, nie zobaczymy się więcej, bylebyś tylko był szczęśliwy.

— Ale ja — odrzekł czystym i niskim głosem — nigdy już nie będę szczęśliwy… jestem zdrajcą!

— To nieprawda — odpowiedziałam z rozpaczą — nie jesteś zdrajcą, a nawet gdybyś był zdrajcą, to i tak mógłbyś być szczęśliwy. Jest wielu ludzi, którzy popełnili nawet zbrodnie i pomimo to są zupełnie szczęśliwi. Weź na przykład mnie! Kiedy się mówi: dziewczyna uliczna, można wyobrażać sobie Bóg wie jakie rzeczy, a tymczasem ja jestem taką samą kobietą jak każda inna i często jestem nawet szczęśliwa… W ostatnim czasie — dodałam gorzko — taka byłam szczęśliwa!

— Byłaś szczęśliwa?

— Tak, bardzo, ale wiedziałam, że to długo nie potrwa, i tak się też stało — po tych słowach znowu zebrało mi się na płacz, ale opanowałam się i ciągnęłam dalej: — Ty wyobrażałeś sobie, że jesteś całkiem inny, niż jesteś w istocie… i stało się. Teraz pogódź się z tym, czym naprawdę jesteś. Zobaczysz, że wszystko zupełnie inaczej się ułoży. W gruncie rzeczy bolejesz nad tym, co się stało, wstydzisz się i boisz, jak osądzą twoje postępowanie inni, twoi przyjaciele. Przestaniesz się z nimi widywać, poznasz innych ludzi, świat jest taki duży… Jeśli oni nie są do ciebie przywiązani na tyle, żeby zrozumieć, że była to tylko chwila słabości, zostaniesz przy mnie, ja cię kocham, rozumiem i nie osądzam… Naprawdę — krzyknęłam głośno i stanowczo — choćbyś popełnił tysiąc razy gorszą rzecz, będziesz zawsze moim Minem!

Nic nie odpowiedział, a ja mówiłam dalej:

— Jestem biedną, głupią dziewczyną, wiem o tym, ale rozumiem pewne rzeczy lepiej od twoich przyjaciół. Ja także czułam to, co ty teraz czujesz… Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy i tyś mnie nawet nie dotknął, wbiłam sobie do głowy, że mną pogardzasz, i nagle straciłam całą ochotę do życia, czułam się strasznie nieszczęśliwa… Chciałam być czymś innym, a wiedziałam, że to niemożliwe, że będę zawsze tym, czym jestem… Odczuwałam lepki, palący wstyd, nudę, rozpacz, czułam się jak sparaliżowana, chwilami pragnęłam śmierci, a potem pewnego dnia wyszłam z matką i po drodze wstąpiłyśmy do kościoła… Kiedy się tam modliłam, zrozumiałam, że nie mam się czego wstydzić, jeśli jestem taka, to znaczy, że Bóg tak chciał, że nie powinnam buntować się przeciwko mojemu losowi, ale się z nim pogodzić, łagodnie, z ufnością, i że jeśli ty mną pogardzasz, to moja wina, a nie twoja… Myślałam o tylu rzeczach, że na koniec minęło moje przygnębienie i znowu poczułam się lekka i radosna.

Zaczął się śmiać tym śmiechem, który mrozi mi krew w żyłach, a potem powiedział:

— Jednym słowem, powinienem pogodzić się z tym, co się stało, i nie buntować się, powinienem pogodzić się z tym, czym jestem, i nie wydawać wyroku na siebie! Możliwe, że pewne rzeczy mogą się zdarzyć w kościele… ale poza kościołem…

— Idź do kościoła! — zawołałam czepiając się tej nowej nadziei.

— Nie, nie pójdę, nie jestem wierzący i nudzę się w kościele, a poza tym, cóż my prowadzimy za rozmowy! — Znowu zaczął się śmiać, ale naraz śmiech uwiązł mu w gardle i chwytając mnie za ramiona, gwałtownie zaczął mną potrząsać, jakby nagle ogarnęła go furia:

— Czy ty nie rozumiesz, co ja zrobiłem? Nie rozumiesz? Nie rozumiesz? — Potrząsał mną z taką siłą, że się dusiłam, po czym odepchnął mnie, wyskoczył z łóżka i po ciemku zaczął się ubierać. — Nie zapalaj światła — powiedział tonem groźby — będę musiał się przyzwyczaić do widoku własnej twarzy, ale jeszcze na to za wcześnie!… Żebyś mi się nie ważyła zapalić lampy!

Po prostu bałam się odetchnąć. Ale w końcu zapytałam:

— Odchodzisz?

— Tak, ale niedługo wrócę! — powiedział; wydawało mi się że zaśmiał się znowu. — Nic się nie bój, wrócę, a nawet mam ci do zakomunikowania dobrą wiadomość: zamieszkam u ciebie na stałe.

— U mnie?

— Tak, ale nie będę ci się narzucał, będziesz mogła prowadzić własne życie… A zresztą — dodał — możemy oboje żyć z tego, co przysyłają mi z domu. Dotąd płaciłem za pokój i utrzymanie, ale jeżeli będziemy się stołować w domu, wystarczy pieniędzy dla nas obojga.

Jego pomysł zamieszkania u mnie wydał mi się raczej dziwny niż przyjemny. Ale nie śmiałam nic powiedzieć. W milczeniu skończył się ubierać. — Wrócę wieczorem — powiedział. Usłyszałam, jak otwiera drzwi, wychodzi, zamyka drzwi. Zostałam sama, z szeroko otwartymi w ciemnościach oczyma.

Rozdział 10

Zastosowałam się do rady Astarity i jeszcze tego samego popołudnia poszłam do komisariatu rejonowego, żeby złożyć zeznania w sprawie Sonzogna. Udałam się tam bardzo niechętnie, bo po przejściach Mina wszystko, co miało związek z policją i policjantami, budziło we mnie wstręt. Jednakże zdecydowałam się na ten krok, bo wiedziałam, że przynajmniej przez jakiś czas będę miała dla kogo żyć.

— Czekamy na ciebie od rana — powiedział komisarz, kiedy wytłumaczyłam cel mojej wizyty. Był to porządny człowiek, znałam go od dawna; chociaż był ojcem rodziny i przekroczył pięćdziesiątkę, wiedziałam, że czuje dla mnie coś więcej niż sympatię. Utkwił mi w pamięci przede wszystkim jego nos, duży i mięsisty, nadający twarzy melancholijny wyraz. Włosy miał zawsze potargane, oczy wpółprzymknięte, jak gdyby dopiero co wstał z łóżka. Te oczy jaskrawobłękitnego koloru spoglądały na mnie, jakby poprzez maskę, z nalanej, czerwonawej, pełnej nierówności twarzy, przypominającej skórkę późnych pomarańczy, które są wprawdzie ogromne, ale wewnątrz zupełnie wysuszone.

Powiedziałam, że nie mogłam przyjść wcześniej. Patrzał na mnie przez chwilę szafirowymi oczyma, osadzonymi głęboko w tej pomarańczy-twarzy, po czym zapytał porozumiewawczym tonem:

— A więc jak on się nazywa?

— A skąd ja mogę wiedzieć!

— Nie udawaj, wiesz!

— Słowo honoru — powiedziałam przykładając rękę do piersi — zaczepił mnie na Corso. Rzeczywiście, jego zachowanie wydało mi się jakieś dziwne, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.