— A jaka to posada?
— Posada w policji — odrzekł Mino z przesadną powagą i naciskiem — daje mi ją przyjaciel Adriany… pan Astarita.
Odłożyłam nóż i widelec i przenikliwie na niego spojrzałam. Ale on mówił dalej:
— Odkryli, że posiadam wyjątkowe kwalifikacje do objęcia stanowiska w policji.
— Możliwe — odrzekła matka — ale ja nigdy nie lubiłam policjantów… Także syn tej praczki z parteru został posterunkowym i wie pan, co mu powiedzieli chłopcy, co pracują tu w magazynach z cementem? „Trzymaj się od nas z daleka, bo nie chcemy cię więcej znać…”, a poza tym tam bardzo źle płacą. — Skrzywiła się, zmieniła talerze i podała mu na tacy mięso.
— Ależ to nie to samo — odparł Mino nakładając mięso na talerz — tu wchodzi w grę wysokie stanowisko, załatwianie spraw delikatnych i ściśle tajnych. Muszą mi się chyba przydać, do diabła, moje studia… Mam prawie ukończony uniwersytet, znam języki; na posterunkowych idą dziady, a nie tacy ludzie jak ja.
— Możliwe — powtórzyła matka. — Weź to — dorzuciła zsuwając mi na talerz największy kawałek mięsa.
Mino odpowiedział:
— Możliwe?… Nie, to fakt!
Zamilkł na chwilę, a potem mówił dalej:
— Rząd doskonale zdaje sobie sprawę, że nie brak ludzi mających jak najgorsze intencje, i to zarówno wśród biednych, jak i bogatych. Do śledzenia bogatych potrzeba ludzi dobrze wychowanych, którzy wyrażają się tak samo jak oni, ubierają się tak jak oni, mają takie same maniery, jednym słowem, mogą wzbudzić ich zaufanie, i ja właśnie będę to robił… Będę miał wysoką pensję, będę się zatrzymywał w najelegantszych hotelach, podróżował wagonem sypialnym, jadał w najlepszych restauracjach, chodził na luksusowe plaże, odwiedzał modne uzdrowiska w górach, ubierał się u najlepszego krawca! Cóż, do diabła, za kogo mnie pani bierze?
Matka patrzała teraz na niego z otwartymi ustami. Zaćmiło jej się w głowie od tych miraży.
— No, jeśli tak — powiedziała w końcu — to nie powiem już marnego słowa.
Skończyłam jeść i poczułam nagle, że nie zniosę ani chwili dłużej tej makabrycznej komedii.
— Jestem zmęczona — powiedziałam ostro — idę do siebie. — Wstałam i wyszłam z jadalni.
Usiadłam w swoim pokoju na łóżku, skuliłam się i zaczęłam cicho płakać. Zasłoniłam twarz rękami i łzy przeciekały mi przez palce. Myślałam o cierpieniach Mina, o dziecku, które ma przyjść na świat, i wydawało mi się, że i ból, i dziecko rosną niezależnie ode mnie: po prostu żyją i nie ma na to rady. Po chwili wszedł Mino; wstałam natychmiast i przeszłam w drugi kąt pokoju, żeby nie widział, że płakałam, i żeby obetrzeć oczy. Zapalił papierosa i wyciągnął się na łóżku. Usiadłam przy nim i powiedziałam:
— Mino, proszę cię… nie rozmawiaj już w taki sposób z matką.
— Dlaczego?
— Dlatego, że ona nic nie rozumie, ale ja rozumiem i serce mi krwawi na każde twoje słowo!
Nic nie odpowiedział i dalej palił w milczeniu. Wyjęłam z szuflady koszulę, wzięłam igłę i motek jedwabiu, usiadłam na łóżku przy lampie i zaczęłam szyć w milczeniu. Nie chciałam nic mówić, bo bałam się nowej dyskusji na ten sam temat i miałam nadzieję, że milczenie sprawi Minowi pewną ulgę. Szycie wymaga wielkiej uwagi wzrokowej, ale myśl pozostaje wolna, o czym dobrze wiedzą wszystkie kobiety, trudniące się tym fachem. Podczas szycia myśli wirowały gorączkowo w mojej głowie. Migająca mi w ręku igła z nitką, którą dziergałam dziurki w materiale, zdawała się także zeszywać jakieś pęknięcia w moim mózgu. Miałam teraz tę samą obsesję co Mino i nie mogłam nie myśleć o jego rozmowie z Astaritą i o jej ewentualnych konsekwencjach. Ale nie chciałam się nad tym zastanawiać także i dlatego, aby podświadomie nie narzucić tych myśli Minowi, czym mimo woli powiększyłabym jeszcze jego udrękę. Postanowiłam więc zająć się czymś innym, czymś miłym, pogodnym i lekkim i całą siłą woli skupiłam myśl wokół dziecka, które miało się urodzić i które było jedynym jasnym promieniem pośród tych wszystkich nieszczęść. Wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądało mając dwa, trzy lata, bo w tym wieku dzieci są najmilsze i najładniejsze, co będzie robiło, mówiło i jak będę je wychowywała; jak się spodziewałam, rozważania te rozweseliły mnie i pozwoliły na chwilę zapomnieć o Minie. Skończyłam reperować koszulę i, biorąc inną sztukę bielizny do cerowania, pomyślałam, że długie godziny spędzane z Minem będę mogła sobie uprzyjemnić szyciem wyprawki. Szło tylko o to, żeby robić to w tajemnicy albo znaleźć jakiś pretekst. Postanowiłam mu powiedzieć, że przygotowuję wyprawkę dla mojej sąsiadki, która rzeczywiście także spodziewała się dziecka. Uważałam, że będzie to wystarczająca wymówka, tym bardziej że wspomniałam już Minowi o tej kobiecie i on litował się nad jej nędzą. Owe myśli wprawiły mnie w takie podniecenie, że prawie bezwiednie zaczęłam półgłosem śpiewać. Jestem bardzo muzykalna i choć głos mój nie jest silny, ma bardzo dźwięczne brzmienie, co można też stwierdzić, kiedy mówię. Zaczęłam nucić modną wówczas piosenkę: „Smutna willa”. Kiedy podniosłam oczy, odgryzając nitkę zębami, zauważyłam, że Mino na mnie patrzy. Pomyślałam więc, że może czuje żal do mnie, iż śpiewam w tak ciężkiej dla niego chwili, i zamilkłam.
On przyglądał mi się, po czym powiedział:
— Zaśpiewaj jeszcze!
— Przyjemnie ci słuchać, jak śpiewam?
— Tak.
— Ale ja nie umiem śpiewać.
— Nie szkodzi.
Znowu zabrałam się do szycia i zaczęłam śpiewać dla niego. Jak wszystkie dziewczęta, znałam wiele piosenek. A nawet repertuar mój był wyjątkowo bogaty, bo doskonale pamiętałam jeszcze te melodie, których nauczyłam się jako dziecko. Śpiewałam mu więc wszystko po trochu. Z początku tylko nuciłam, ale potem rozśpiewałam się pełnym głosem, wkładając w to całe serce. Piosenka biegła za piosenką i przy każdej myślałam już o następnej. Mino słuchał mnie z rozpogodzoną twarzą, a ja byłam szczęśliwa, że oderwał się od swoich zmartwień. Lecz nagle przypomniałam sobie epizod z dawnych lat, kiedy jako maleńka dziewczynka zgubiłam jakąś ulubioną zabawkę. Nie mogąc przeboleć tej straty zanosiłam się od płaczu i matka, żeby mnie pocieszyć, usiadła przy moim łóżeczku i zaczęła mi śpiewać na pocieszenie. Znała tylko parę piosenek i głos miała chrapliwy, ale pomimo to udało jej się początkowo mnie zająć. Słuchałam jej z uwagą, ale po pewnym czasie znowu zaczęła mnie drążyć myśl o zaginionej zabawce, zakłócając chwilę zapomnienia i zatruwając mi w końcu całą przyjemność, jaką sprawiał mi śpiew matki. Na koniec, przez kontrast z moją stratą, stał się on dla mnie czymś nie do zniesienia i znowu wybuchnęłam płaczem. Zniecierpliwiona matka zgasiła światło, zostawiając mnie samą w ciemnym pokoju, żebym wypłakała się do woli. Byłam pewna, że kiedy Mino wyrwie się spod chwilowego uroku mojego śpiewu, po wysłuchaniu tych błahych, sentymentalnych piosenek, będzie cierpiał jeszcze dotkliwiej i gwałtowniej, i nie myliłam się. Śpiewałam już blisko godzinę, gdy nagle przerwał mi opryskliwie:
— Dosyć… sprzykrzyły mi się twoje piosenki. — Potem odwrócił się do mnie plecami i skulił się, jak gdyby chciał spać.
Przewidziałam jego reakcję i nie bardzo się tym przejęłam. A zresztą nie spodziewałam się już niczego prócz samych tylko przykrości i zdziwiłabym się nawet, gdyby zachował się inaczej. Wstałam i schowałam pocerowaną bieliznę. Potem rozebrałam się bez słowa i wsunęłam się do łóżka z tej strony, gdzie było wolne miejsce. Przez długi czas leżeliśmy odwróceni do siebie plecami. Wiedziałam, że on nie śpi, że rozważa swoją sprawę. Świadomość ta, połączona z rozpaczliwym uczuciem własnej bezsilności, wywoływała przerażający zamęt w mojej głowie. Leżałam na boku i bijąc się z myślami wpatrywałam się w przeciwległy kąt pokoju. Stały tam dwie walizki, które Mino przyniósł z mieszkania wdowy Medolaghi. Jedna z nich, dość zniszczona, z żółtej skóry, cała była oblepiona różnokolorowymi hotelowymi etykietami. Specjalnie wpadła mi w oko etykietka z trójkątem błękitnego morza i czerwoną skałą, z napisem „Capri”. W tym mroku, na tle nędznych, szarych mebli mojego pokoju ów skrawek błękitu wydawał mi się świetlną plamą, a nawet czymś więcej; szczeliną, przez którą mogłam dostrzec rąbek dalekiego morza. Ogarnęła mnie nagle tęsknota za morzem, wesołym, pełnym życia, w którym każdy przedmiot, choćby najbrudniejszy, najbardziej niekształtny, oczyszcza się, wygładza, szlifuje, aż staje się ładny i czysty. Zawsze lubiłam morze, nawet to swojskie i zatłoczone w Ostii; doznaję zawsze na jego widok uczucia całkowitego wyzwolenia; najbardziej zachwyca ono mój słuch, jak gdyby jego fale wystukiwały nieustannie nuty jakiejś zaczarowanej, odwiecznej muzyki. Zaczęłam myśleć z bolesnym natężeniem o morzu, o jego przejrzystych wodach, które zdają się obmywać nie tylko ciało, ale i duszę, aż staje się lekka i radosna. Zapytałam nagle Mina: