Выбрать главу

Pomysł ICQ był genialny. Wszystkie genialne pomysły biorą się z najprostszych podstawowych potrzeb. Tutaj potrzebą podstawową był nieograniczony kontakt. Gdy okazało się, że można pokonać odległość dzięki Internetowi, coś takiego jak ICQ było tylko kwestią czasu. Bo ludzie od początku lubili się kontaktować.

Doktorant z Warszawy także chciał mieć z nim stały kontakt, więc podsunął mu ten pomysł z ICQ. Gdy potrzebowali omówić status pro­jektu, najnowsze pomysły, błędy w programie, ale także pogodę w Warszawie i ceny piwa w Monachium, otwierali po prostu Chat na ICQ i rozmawiali.

Kontakt taki był niezbędny, pisali bowiem razem jeden program. To znaczy, każdy z nich pisał inny jego kawałek. Ustalili na początku, jak złożą te dwa kawałki, żeby wszystko funkcjonowało. Teraz tylko tak pisze się duże programy. Każdy robi jeden klocek i potem się to składa razem. Wcale nie potrzeba się widzieć ani nawet znać, aby zrobić dobre klocki i dobrze je potem złożyć. Internet wystarczył. Pamiętał, jak z za­ciekawieniem czytał o wspólnym projekcie inżynierskim prowadzonym przez firmę Mercedes-Benz. Projekt był realizowany w Japonii, na za­chodnim wybrzeżu USA i w Niemczech. Grupa w Japonii zaczynała programować. Gdy kończyła pracę, do swoich biur po śniadaniu przy­chodzili Niemcy, a gdy oni szli do domów, wszystko przejmowali programiści w Kalifornii. Każdy wysyłał wyniki swojego dnia pracy w całości Internetem następcom: Japończycy Niemcom, Niemcy Ame­rykanom, Amerykanie Japończykom. W ten sposób praca nad projek­tem w Mercedes-Benz trwała przez całą dobę.

On testował swoją część na firmowym dużym komputerze. Kilkaset metrów kabla łączyło komputer na jego biurku z dużym, szybkim komputerem znajdującym się w klimatyzowanej hali niedaleko ich instytu­towej kuchni. Gdyby doktorant z Warszawy chciał uruchomić swój «kawałek» na ich monachijskim komputerze, potrzebowałby tylko bar­dzo długiego kabla. Na dobrą sprawę nic więcej. Takiego kabla jednak nie trzeba było nawet ciągnąć. On już istniał. Internet.

Doktorant w Warszawie nie musiał zresztą nic uruchamiać w Mona­chium. Testował swoją część w Warszawie i po prostu przysyłał goto­wą, używając jednej z kolejnych możliwości ICQ. To samo robił on po przetestowaniu swojej części. Ale tylko do czternastej. Potem budziło się wschodnie wybrzeże USA i Internet «zwalniał». Szczególnie było to widać, gdy porównywało się czas dostępu do stron internetowych WWW. Ameryka zaraz po przebudzeniu włączała swoje modemy, za­czynała czytać e-maile z nocy i poranną internetową prasę i otwierać swoje Chaty.

Dzięki Internetowi i ICQ miał wrażenie, że człowiek z Warszawy jest w sąsiednim biurze i nie odwiedzają się tylko z braku czasu lub le­nistwa. Dzień pracy zaczynali razem na ICQ, ustalali plan kontaktów i pozostawali non stop w Sieci. To się nazywało być online. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednemu z nich przyszło coś ważnego do gło­wy i zapragnął poinformować natychmiast partnera.

Dzisiejszego poranka chciał być jednak zupełnie sam w biurze. Zdał sobie nagle sprawę, że zupełnie sam oznaczało także wszystkich na je­go liście ICQ. Nagle realni ludzie z pokojów obok byli tak samo nie­chętnie widziani jak i ci wirtualni. To, że byli w Warszawie, San Diego, Bazylei, Dublinie czy Hamburgu, nie grało większej roli. Mogli prze­cież w każdej chwili zapytać: «Jakub, jak się dzisiaj czujesz?».

Często zresztą pytali. On nie chciał odpowiadać dzisiaj na takie py­tania. Głównie dlatego, że musiałby się zastanawiać nad odpowiedzią. Pracując, nie zastanawiał się nad niczym innym, tylko nad tym, co pi­sał. Przede wszystkim nie musiał zastanawiać się nad sobą.

Nie miał jednak wyboru. Nie mógł wyłączyć ICQ. Byli w ważnej fazie projektu i obiecał w Warszawie, że będzie bezwzględnie do dys­pozycji. Wlogował się więc rano do ICQ – licząc, że nikt dzisiaj nie bę­dzie na tyle miły, aby interesować się jego samopoczuciem. I prawie mu się udało. Do 16.30 zostawiono go w całkowitym spokoju. Dopiero wtedy w dolnym prawym rogu ekranu jego monitora zaczął mrugać symbol w postaci małej żółtej karteczki. Znak, że ktoś na ICQ przesłał mu wiadomość i najprawdopodobniej oczekuje odpowiedzi. Podniósł do ust puszkę z colą i kliknął w żółtą karteczkę.

Jestem jeszcze trochę zakochana resztkami bezsensownej miłości i jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy, kto nie może mnie zranić. Nareszcie przyda się na coś ten cały In­ternet. Trafiło na Ciebie. Czy mogę Ci o tym opowiedzieć?

Przez chwilę czuł się jak ktoś, kto niechcący przeczytał list adreso­wany do kogoś zupełnie innego. Musiał się upewnić, czy to naprawdę do niego. Jeśli tak, to chciał także wiedzieć, dlaczego akurat do niego. Napisał:

Czy Pani jest pewna, że to mnie chce obdarzyć takim zaufaniem? Jeśli tak, jak to się stało, że trafiła Pani akurat do mnie?

W tym momencie ona otworzyła Chat.

ONA: Słuchaj, Ty jesteś Jakub, jesteś Polakiem i mieszkasz od kilkunastu lat w Monachium, prawda? Wybrałam Ciebie, bo jesteś wystarczająco anonimo­wy, wystarczająco daleko i jesteś wystarczająco długo w Niemczech. Gwaran­tuje mi to, że nie zrobisz mi żadnej niespodzianki. Czy chciałbyś, abym także zawracała się do Ciebie per Pan? Będzie mniej kameralnie i intymnie. Ale jeśli chcesz...

ON: Mogła to wiedzieć! Rejestrując się do ICQ, trzeba było podać kil­ka danych. To, co ona podała, zgadzało się dokładnie z tym, co on wpi­sał w formularze rejestracyjne. ICQ pozwalało z pewnością przeszuki­wać bank danych swoich subskrybentów według najróżniejszych kryteriów. W ten sposób znalazła go sobie.

Była prowokująco bezpośrednia. Właśnie tak. Uśmiechnął się. Po raz pierwszy tego dnia. Odpisał:

W zasadzie najwięcej niespodzianek światu zgotowali Niemcy, ale nie za­mierzam ich usprawiedliwiać. Oczywiście, że możesz mi mówić per ty. Nawet jeśli masz dopiero 13 lat.

ONA: Powiedz mi tylko, jakie masz wykształcenie. To nie arogancja. To tylko ciekawość. Chciałabym mieć z Tobą wspólną częstotliwość.

ON: To przestawało być prowokująco bezpośrednie. To zaczynało być bezczelne. Trudno mu było uwierzyć w szczerość tego jej «to nie arogancja». Jeśli miała na celu go sprowokować, to się jej udało. Ner­wowo zaczął pisać:

Wykształcenie? Normalne. Jak każdy. Magister matematyki, magister filozo­fii, doktor matematyki i doktor habilitowany informatyki.

ONA: Boże! Ale trafiłam! Czy Ty jesteś przed siedemdziesiątką? Jeżeli tak, to wspaniale. Masz doświadczenie. Wysłuchasz mnie i doradzisz, prawda?