Выбрать главу

Spoglądała na niego ukradkiem spod okularów. Zaczął czytać. Ona też wróciła do swojej książki. W pewnym momencie poczuła niepokój. Podniosła głowę. Wpatrywał się w nią. Miał smutne, zmęczone, zielon­kawe oczy. Palcami prawej dłoni dotykał ust i przenikliwie wpatrywał się w nią. Zrobiło jej się dziwnie ciepło. Uśmiechnęła się do niego.

Odłożył gazety i sięgnął po komputer. Pasażerowie w przedziale przyglądali mu się z ciekawością. Z kieszeni marynarki wyjął telefon komórkowy, po czym wychylił się do przodu i podłączył go do specjalnego gniazdka w tylnej części komputera. Może nie wszyscy w prze­dziale rozumieli, co on miał zamiar teraz zrobić, ale ona wiedziała, że połączy się z Internetem.

Przez chwilę myślała, że to, co on robi, jest pretensjonalne i na po­kaz, tutaj, w tym pociągu, zaraz po wyjeździe z Berlina, ale gdy przy­glądała mu się, wpatrzonemu z taką uwagą w ekran, pomyślała, że to... Że on nie jest pretensjonalny i na pokaz.

Włożyła rękę pod bluzkę i dyskretnie zapięła guziczki przy spódni­cy. Poprawiła włosy i wyprostowała się na siedzeniu.

ON: Jeżeli w Niemczech można na kogoś liczyć, to jedynie na sprzą­taczki z Chorwacji.

Nikt nie obudził go oczywiście na dziewięćdziesiąt minut przed od­jazdem pociągu do Warszawy. Nawet nie było komu powiedzieć, że to jest absolutnie skandaliczne w hotelu po 300 dolarów za noc. Recep­cjonisty z nocy już dawno nie było za ladą, a blondynka, która przejęła po nim dyżur, nie wyglądała na wiedzącą, gdzie na mapie znajduje się Warszawa.

Obudziła go sprzątaczka, która sądząc, że pokój jest pusty, weszła, aby posprzątać, gdy on ciągle jeszcze spał. Nie wiedział, o której jest pociąg do Warszawy, ale gdy zobaczył, że jest za pięć jedenasta, po­czuł, że nie ma wiele czasu.

Nie zwracał uwagi na to, że sprzątaczka ciągle jeszcze tam stoi. Wy­skoczył nagi z łóżka, krzyknął: «O kurwa mać!» i zaczął się w szaleń­czym pośpiechu ubierać. Ponieważ sprzątaczka była z Chorwacji, doskonale zrozumiała «o kurwa mać» i gdy on wrzucał do kosmetyczki wszystko jak leci z pulpitu w łazience, ona pakowała do jego walizki wszystko, co leżało na stoliku nocnym i przy telewizorze. Po paru mi­nutach wybiegł z pokoju. W pierwszym odruchu podbiegł do recepcji, ale tamtego recepcjonisty na szczęście nie było. Gdy się zorientował, że blondynka z recepcji nie ma pojęcia, o co chodzi, nawet nie zapłacił. Mają numer jego karty kredytowej. Poza tym w pociągu może wejść do Internetu i zapłacić. Karta American Express, którą miał od firmy, po­zwalała na to.

Przed hotelem stał rząd taksówek. Taksówkarz dostosował się do sytuacji: w dziesięć minut byli na dworcu. Nie kupił biletu. Przebiegł na peron i wsiadł do wagonu, który stał na wprost wyjścia z tunelu. Udało się. Pociąg ruszył. Otworzył drzwi pierwszego z brzegu przedziału.

Siedziała pod oknem. Z książką na kolanach. Miała usta jak te odci­śnięte na wizytówce w barze. Włosy spięte z tyłu. Wysokie czoło. By­ła śliczna.

Zajął jedyne wolne miejsce. Nie miał oczywiście rezerwacji. Nie­ważne. Rozwiąże ten problem, gdy przyjdzie konduktor. Z kartki na­klejonej na drzwiach przedziału wynikało, że to miejsce i tak było zare­zerwowane dopiero od Frankfurtu nad Odrą.

Wyciągnął gazety. Kiosk w hotelu sprzedawał także polskie czaso­pisma! Obok francuskich, amerykańskich, angielskich i włoskich. «Wyborcza» dostępna codziennie jak «Paris Soir» w hotelowym kiosku w centrum Berlina jest tysiąc razy ważniejsza niż te wszystkie deklara­cje o «gotowości Polski do wejścia do Europy».

W pewnym momencie nie mógł się powstrzymać. Podniósł głowę znad gazety i zaczai się jej przyglądać. Oprócz szminki na wargach nie miała żadnego makijażu. Czytała, co rusz dotykając palcami ucha. Jej dłonie były fascynujące. Gdy odwracała strony książki, wydawało się, że muska je tylko długimi palcami.

Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. Tym razem nie zawsty­dził się. Odpowiedział uśmiechem.

Nie miał ochoty więcej czytać. Podłączył telefon do komputera i uruchomił program poczty elektronicznej. Powoli przebrnął przez ca­łą procedurę identyfikacji. Modem w telefonie komórkowym jest chyba najwolniejszym modemem, jaki istnieje. Często zastanawiał się, dlacze­go. Sprawdzi to, gdy tylko wróci do Monachium.

W jego skrzynce pocztowej w komputerze instytutu w Monachium był tylko jeden e-mail. W adresie była nazwa domeny jakiegoś banku w Anglii.

Znowu jakaś reklamówka – pomyślał.

Chciał ją od razu usunąć, ale jego uwagę zwróciła pierwsza część adresu: Jennifer@. W jego wspomnieniach to imię brzmiało jak muzy­ka. Postanowił przeczytać.

Camberley, Surrey, Anglia, 29 kwietnia

Ty jesteś J.L., prawda???!!!

Tak wynika z Twojej strony internetowej. Spędziłam na niej całe dzisiejsze przedpołudnie w swoim biurze w banku. Zamiast wejść na stronę giełdy lon­dyńskiej i pracować, za co mi tu nawet nieźle płacą, czytałam słowo po słowie na Twojej stronie. Potem wzięłam taksówkę i pojechałam do księgarni w cen­trum Camberley, aby kupić słownik polsko-angielski. Wzięłam największy, jaki mieli. Chciałam zrozumieć również te fragmenty, które opublikowałeś na tej stronie po polsku. Nie zrozumiałam wszystkiego, ale zrozumiałam klimat. Taki klimat umiał robić tylko L.J., więc to pewnie jednak Ty.

Po pracy poszłam do mojego ulubionego baru «Club 54» w pobliżu dworca i się upiłam. Jestem na głodówce od 4 dni, dwa razy do roku bowiem «oczysz­czam się», głodując przez tydzień. Wiesz, że gdy przetrwasz pierwsze 3 dni ab­solutnej głodówki, to wpadasz w stan swoistego transu? Twój organizm nie mu­si nic trawić. Dopiero wówczas zauważasz, z czego okrada cię proces trawienia. Masz nagle tak dużo energii. Żyjesz jak na rauszu. Jesteś kreatywny, podniecony, masz niesamowicie wzmocnione i wyostrzone wszystkie zmysły. Twoja percepcja jest jak sucha gąbka, gotowa wsysać wszystko, co się tylko znajdzie w jej pobliżu. Pisze się wtedy ponoć piękne wiersze, wymyśla się nie­słychanie rewolucyjne naukowe teorie, rzeźbi lub maluje prowokacyjnie i awangardowo, a także kupuje z wyjątkowym powodzeniem na giełdzie. To ostatnie mogę z pewnością potwierdzić. Poza tym Bach na «głodzie» jest... no, jaki jest... Jest tak, jak gdyby grat go sam Mozart.

Taki stan osiąga się jednak dopiero wtedy, gdy przebrnie się «w cierpieniu» przez pierwsze 2 lub 3 dni. Te 2 lub 3 dni to nieustanna walka z głodem. Ja bu­dzę się nawet z głodu w nocy. Ale przebrnęłam przez to wszystko i zaczynałam czuć dzisiaj rano rausz «nietrawienia». l na tym rauszu natrafiłam na Twoją stro­nę internetową. Nie mogło być lepszego momentu.

I wszystko inne stało się mało ważne.

W zasadzie to tak naprawdę nie przerwałam głodówki. W tym barze przecież nic nie jadłam. Tylko piłam. Głównie za wspomnienia. Nie pij nigdy – nawet jeśli to jest bloody mary tak dobra, jak serwują w «Clubie 54», i masz najpiękniejsze wspomnienia – w czwartym dniu głodówki. Zjedz coś przed tym.

Potem wróciłam do domu i napisałam ten e-mail. Jest jak kartka z pamięt­nika wygłodniałej (3 dni bez jedzenia), pijanej (2 bloody mary i 4 guinnessy) kobiety po przejściach (12 lat biografii).

Dlatego proszę, potraktuj go z całą powagą.