Выбрать главу

Potem wracam i zatrzymuję się przy tej sali wykładowej, gdzie światła za­palały się i gasły z takim hukiem, gdy on opierał się plecami o wyłącznik, a ja klęczałam przed nim. Nie można tam teraz wejść. Ale wszystko widać przez tę porysowaną szybkę w drzwiach. Potem wracam na spotkanie roku i się upi­jam.

Ostatnio czuję się bardzo samotna. Będę miała dziecko. Czas najwyższy mieć dziecko. Mam już przecież 35 lat. Poza tym chcę mieć coś swojego. Coś, co będę kochać. Bo ja tak naprawdę najbardziej w życiu chcę kogoś kochać.

Wysłałam kilka dni temu e-mail do The Sperm Bank of New York, najlepsze­go banku spermy w USA. Oni są najbardziej dyskretni, robią najlepsze testy genetyczne i mają najbardziej kompletne katalogi. Za miesiąc lecę na spotka­nie z ich genetykiem. W zasadzie to tylko formalność. Chciałabym, aby to była dziewczynka. Wysłałam im swój profil. Nie wyobrażasz sobie, ilu dawców ma IQ ponad 140! Ponadto dawca ma być z «muzycznie uzdolnionego otoczenia», ma mieć doktorat i pochodzić z Europy. Przysłali mi listę nazwisk ponad 300 dawców. Wybrałam tylko tych z polskimi nazwiskami.

Zastanawiałam się, jakie naprawdę oczy miał Eljot. On mówił mi, że szare. Ja zawsze widziałam zielone. Gdy wybrałam zielone oczy i dołożyłam doktorat z nauk ścisłych, zostało mi 4 dawców. Ostatecznie zdecyduję się na jednego z nich po rozmowie z genetykiem w Nowym Jorku.

Robi się rano. Dzisiaj jest niedziela. 30 kwietnia. To taki szczególny dzień. Mam na ten dzień dwa specjalne kieliszki. Ale to dopiero na wieczór. Wieczo­rem posłucham «Cyganerii» Pucciniego, zapalę cygaro, które przywiozłam so­bie z Dublina, i napiję się najlepszego szampana. W przerwie między pierw­szym i drugim aktem.

Z Twojego kieliszka też wypiję. Wszystkiego najlepszego w dniu Twoich urodzin, Eljot...

Jennifer

PS Gdy urodzę córeczkę, będzie miała na imię Laura Jane.

ONA: Dojeżdżali do Frankfurtu nad Odrą. Sięgnęła po butelkę z wo­dą mineralną. Spojrzała na niego. Jego komputer leżał włączony na ko­lanach, a on siedział z prawą dłonią przyciśniętą do serca i wpatrywał się w okno. Ona też czasami patrzy nieobecnym wzrokiem, gdy się nad czymś głęboko zamyśli. Powieki nie opadają, źrenice są powiększone i całkowicie nieruchome. Skupione na jednym punkcie. Dokładnie tak było z nim. To było nienaturalne. Ta dłoń na sercu i te nieruchome oczy. Jego twarz wyrażała smutek. Nieomal ból.

W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi. Starszy mężczyzna włożył głowę do przedziału i odczytywał głośno numery miejsc. Na końcu zwrócił się po niemiecku do niego:

– Czy pan też ma miejscówkę na to miejsce? Nie reagował. Starszy mężczyzna zapytał drugi raz i gdy on znowu nie zareagował, odważył się i dotknął jego ramienia.

– Przepraszam pana, ale czy pan też ma miejscówkę na to miejsce? Wyglądał jak przebudzony ze śpiączki. Wstał natychmiast, robiąc miejsce staruszkowi.

– Nie. Nie mam żadnej miejscówki. Ja nawet nie mam biletu. To z pewnością jest pana miejsce.

Wyłączył komputer i schował go do skórzanej torby. Powoli, aby nikogo nie potrącić, zestawił na podłogę swoją walizkę. Wypchnął ją na korytarz wagonu. Torbę z komputerem przewiesił sobie przez ramię. Zdjął z haka marynarkę i przerzucił ją przez torbę komputera. Odwrócił się twarzą do wnętrza przedziału i spojrzał na nią smutno. Pożegnał wszystkich w przedziale po polsku i po niemiecku i wyszedł. Więcej go nie zobaczyła.

@2

ON. Życie przeważnie jest smutne. A zaraz potem się umiera...

Do Instytutu Genetyki Fundacji Maxa Plancka najłatwiej dojechać sześciopasmową autostradą biegnącą tuż obok nowoczesnego budyn­ku, w którym mieści się jego biuro. To jedna z najbardziej ruchliwych autostrad w Monachium. Prowadzi dalej prosto do centrum miasta, a w miejscu, w którym znajduje się jego instytut, rozdziela otoczone wysokim parkanem tereny targowe od reszty miasta. Około 100 me­trów od instytutu w kierunku miasta nad autostradą przebiega wiadukt. Jeden z filarów wiaduktu stoi na pasie zieleni rozdzielającym jezdnie autostrady. Jego skuter według niemieckich przepisów jest zbyt wolny, aby poruszać się nim po autostradzie, dlatego wiaduktem przedostaje się najpierw do targów i stamtąd normalnymi ulicami jedzie do domu.

Wczoraj wyszedł z instytutu około dwudziestej trzeciej. W zasadzie miał zamiar zrezygnować zjazdy skuterem i pojechać metrem. Styczeń jest bardzo chłodny w Monachium i było widać w świetle latarń, że na chodnikach skrzy się lód. Skuter na lodzie jest nieprzewidywalny. Wie­dział o tym od zeszłej zimy, gdy po upadku na zamarzniętej kałuży spę­dził trzy dni z unieruchomionym w gipsie kolanem. Ale gdy pomyślał, że musiałby teraz iść kwadrans do dworca, potem czekać na metro, mo­że nawet pól godziny, zdecydował, że jeszcze «ten jeden ostatni raz» pojedzie skuterem.

Przy środkowym filarze, na lewym pasie jezdni, dokładnie naprze­ciwko wjazdu na wiadukt, leżał na dachu doszczętnie rozbity i spalony samochód. Na chodniku po drugiej stronie autostrady biegała w kółko młoda kobieta w futrze, pchając przed sobą dziecinny wózek. Krzycza­ła coś rozpaczliwie w obcym języku. Gdy odwracała się w jego kierun­ku, widział, że pod futrem jest całkowicie naga. Przy krawężniku stał, migając światłami awaryjnymi, srebrzysty mercedes z otwartymi na oścież drzwiami. Gruby, łysy mężczyzna stojący obok mercedesa krzy­czał do telefonu komórkowego, kopiąc przy tym z prawdziwą furią sa­mochód.

Pod wiaduktem pełno było dymu, z bagażnika wraku samochodu ciągle jeszcze wydobywały się małe języki płomieni. W pierwszym od­ruchu chciał uciec. Ale tylko przez ułamek sekundy. Zatrzymał się. Po­stawił skuter na chodniku pod murem. Sprawdził, że nic nie nadjeżdża, i ruszył powoli w stronę filaru. Nie wiedział jeszcze, co zrobi. Po prostu czuł, że powinien tam pójść. Bał się. Strasznie się bał. Oczy zaczęły mu łzawić od dymu.

Nagle zrobiło się jasno jak w dzień. Policyjne auto z ogromną pręd­kością wyjechało z terenu targowego. Oprócz błękitnych świateł włą­czanych w takich sytuacjach, na dachu policyjnego bmw zapalono bar­dzo silny reflektor, kierując snop światła na wrak samochodu. Zanim jeszcze bmw się zatrzymało, wyskoczyło z niego czterech mężczyzn z gaśnicami. Po chwili wrak auta pokryła gruba warstwa białej piany. W tym momencie nadjechał czerwony wóz strażacki. Silny strumień wody z działek na przyczepie zmył pianę. Gdy woda odpłynęła spod wraku, jeden ze strażaków położył się na autostradzie i wczołgał do au­ta. Po chwili wyczołgał się, wstał, podszedł do filaru wiaduktu i zaczął wymiotować.

Widział to wszystko, stojąc za filarem, kilka metrów od wraku. W pewnym momencie jakiś mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce zła­pał go pod ramię, biegiem przeprowadził na drugą stronę jezdni i pozo­stawił nieopodal srebrzystego mercedesa.

Kobieta w futrze ciągle chodziła w kółko, mówiąc coś do siebie. Dziecko w wózku krztusiło się od płaczu. Drzwi mercedesa były zamk­nięte. Gruby mężczyzna z telefonem komórkowym zniknął.

Wydawało mu się przez chwilę, że to nieprawda. Że przypadkowo znalazł się na planie jakiegoś thrillera i że za moment dowie się, że można teraz zrobić sobie przerwę i że powtórzą tę scenę jeszcze raz. Ale to nie był film. To mogło się zdarzyć tylko w życiu.

Młoda dziewczyna z Rumunii – dowiedział się tego wszystkiego od policjanta w skórzanej kurtce, który przesłuchiwał go później w poli­cyjnym bmw – jest prostytutką. Ma 18 lat. Żeby dorobić na boku, ucie­ka czasami ze swojego stałego miejsca na ulicy w centrum Monachium i przychodzi tutaj, pod wiadukt. To wyjątkowo dobre miejsce. W świet­nym punkcie. Szczególnie gdy odbywają się w Monachium jakieś targi.