Выбрать главу

„Panie, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies…”

Joanna Glembin (e-maiclass="underline" Jona@hot.pl)

Panie Januszu,

Być może ma Pan już dość listów od czytelniczek, być może ma Pan sto innych, lepszych sposobów na spędzanie czasu, niż czytanie tych maili. Ale jest Pan sprawcą mojego stanu ducha i w związku z tym powinien się Pan poczuwać do jakiejś odpowiedzialności i chociaż przeczytać, co mam Panu do powiedzenia.

Wczoraj był 30 kwietnia – dzień, który wybrał Pan na urodziny Jakuba, i tak się składa, że wczoraj skończyłam czytać „S@motność w Sieci”. W trakcie czytania miałam ochotę już do Pana napisać, ale zupełnie o czym innym niż dziś. Bo dziś chcę Panu głównie powiedzieć o swojej złości. Jestem zła na Pana, że napisał Pan tak smutną książkę. Jak można pisać coś tak smutnego i skazywać niewinnych ludzi na trwanie w takim nastroju?!

JAK MOŻNA NAPISAĆ COŚ TAK SMUTNEGO???

I jeszcze jedno. Na początku miałam nadzieję, że można spotkać w życiu takiego mężczyznę jak Jakub. Pewnie każda kobieta o tym marzy. Ale teraz mam nadzieję, że takich mężczyzn nie ma. Bo byłoby niesłychaną niesprawiedliwością skazywać ich na życie w takim świecie. Człowiek o dwóch sercach zawsze będzie nieszczęśliwy.

Przepraszam. Pozdrawiam.

Ewa (e-maiclass="underline" adresewy@wp.pl)

Tak na dobrą sprawę nie tylko Jakub, ale także świat, nie tylko ten naukowy, w którym go ulokowałem, powinien budzić, i u niektórych faktycznie budzi, wątpliwości. Dużo racji jest w poniższej recenzji, adresowanej do przyjaciółki nadawczyni, Niny, a mnie tylko przesłanej „do wiadomości”:

Ten Janusz Wiśniewski…

Jego książka jest ważną i niezwykłą, gdyż przede wszystkim to chyba pierwsza, poza Lemem, pozycja w polskiej literaturze napisana przez autora bywającego głównie w salonach naukowych. I właśnie dlatego jest mi bliska. Przekracza ogromnym susem, wręcz wystrzelona na fotonie tradycyjną polską mentalność, tę nigdy prawie nie sięgającą poza magnetyczne pole romantyczno-pozywistyczne, i to z taką ilością referencji do narodowych motywów, że na inną wybitną myśl nie zostawało już wiele miejsca. W S@motności Polska jest obecna, ale nie jest zupełnie wiążąca. Wiesz, Wiśniewski mógłby się nazywać na przykład Segda, a Warszawę wymienić na Pragę czy Budapeszt i książka nie przesunęłaby się na jotę w swym klimacie. Jest to opowieść o umiejętności kochania, jaką posiedli zdolni, znakomicie wykształceni ludzie i na dodatek wolni jak nigdy dotąd w literaturze! Zamiast obciążeń tradycją zobowiązującą czy padającą jak ponury cień, oni od niczego nie muszą uciekać, z nikim walczyć o wyzwolenie czy prawa do czegoś. Więcej jeszcze, ich praca otwiera im świat w geograficznych przestrzeniach poprzednio dostępnych tylko dla zdobywców albo szpiegów. Ich wiedza jest skuteczną bronią przed nudą i komfortem fabrykującym nieustannie ciekawość świata. Marzą co prawda o miłości, ale z drugiej strony już wiedzą o niej tyle, że nie kusi ich jak terra incognita. Ich fascynacja miłością kojarzy się z apetytem klientów wykwintnej restauracji. Zasiadając przy takim stole, spodziewają się pyszności. Rytuał może się zacząć. Mniej więcej wiadomo, o co chodzi. Nawet jeśli homara będą jeść po raz pierwszy.

Nauka obecna w tej powieści to nauka uczestników kongresów, publikacji w międzynarodowych pismach specjalistycznych, kolokwiów, kongresów i konferencji. Taka postać badacza-latającego Holendra, dla którego Nowy Orlean, Paryż czy Monachium są tym samym pejzażem hoteli, restauracji, barów z whisky i coca-colą i lotnisk, jest czymś zupełnie nowym. Waham się, jak ją określić. Z pewnością już nie w klasycznych kategoriach bohaterów pozytywnych i szwarccharakterów, bojowników o coś, zmagających się z wrogami i nieszczęściami losu. I mimo że śmierć, kalectwo, narkotyki i wyzysk bywają na kartkach tej opowieści, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż głównym bohaterem jest tam technologia, konsumpcja, zadowolenie z posiadania talentu i umiejętności zgrabnego poruszania się po nowoczesnym świecie. On i ona są sympatyczni i wrażliwi, dobrzy studenci dawniej, sprawni pracownicy dzisiaj. I tu wkrada się stareńkie jak krytyka literacka pytanie. Kim są w zamierzeniu autora? Modelami, za którymi tęsknią absolwenci ważnych uczelni? Czy przedstawicielami współczesnego społeczeństwa, w których przeglądamy się jak w lustrze. A zwierciadło odsyła nam obraz może taki sam, jak ten z naszej łazienki czy toalety w restauracji. Ze zmarszczkami na szyi, inaczej niewidocznymi, z lekko przygasłym spojrzeniem, przypominającym, że coś powinniśmy ze sobą zrobić.

No więc, jeżeli jest to model, to od razu powiem, że bardziej o zapachu reklamy niż tęsknoty. Promocyjny zestaw wyglądu i zajęć zachęcających do naśladowania (…).

Dlatego, Nino, ci bohaterowie są smutni i samotni. Nawet jak piją w zachwycających smakiem barach hotelowych, patrzą na Pola Marsowe czy z zapałem pracują w laboratoriach rozświetlonych komputerami. Gdyż problemy nie są kwestią czasu. A wręcz przeciwnie. Są życiem samym, nieustannym ścieraniem się przeciwieństw, nieprzepartym poszukiwaniem przyjemności za cenę dla każdego różną.

Ta książka jest sprzed Gaussa, sprzed Godla, Heisenberga i przede wszystkim sprzed Vincenta.

Pozdrawiam serdecznie dalekomorskiego rybaka.

Magda Dunikowska (e-maiclass="underline" magda_dunikowska@hotmail.com)

W odpowiedzi napisałem:

Szanowna Pani,

0. Czyż o smutku nie powinno się pisać właśnie… dekadencko?

W kolorach koktajli w kieliszkach i przywodząc na myśl zapach jaśminu w perfumach kobiet, które uważają, że prawo do pralni chemicznej na rogu powinno być wpisane w Kartę Praw Człowieka?

Ja uważam, że tak.

Głównie po to, aby pokazać, że smutek jest wszechobecny i tak naprawdę rozdzielony między wszystkich po równo.

Zarówno pomiędzy tych, którzy myją kieliszki po tych koktajlach, jak i tych, którzy wiedzą wszystko o nich z wyjątkiem ceny, która nie interesuje ich zupełnie.

Smutek jest globalny i poddaje się statystyce. Wynika z niej jasno, że smutni są częściej ci bogatsi, o czym wie i psychiatra, i lekarz, który wypisuje akty zgonów samobójców. I to pomimo tego, iż na prozac stać głównie tych bogatszych.

Dlatego ma Pani rację, pisząc, że bohaterowie SwS są, cytuję, „smutni i samotni”.

Zresztą, ja w smutku pisałem ten tekst, więc nie mógł być inny.

1. Nauka jest w SwS boginią.

Ale boginią z billboardu. I tak miało być.

Mądrość z SwS ma gwarantować wygodę, luksus i świecić jak nienaturalnie białe zęby modelek w stanikach wypchanych silikonem, reklamujących pastę do zębów.

Mądrość ma być sexy, mądrość ma być czymś pożądanym i stać się modelem życia, który zapewnia sukces.

Czy nie lepiej, w sensie wychowawczym, pokazać, że można być bogatym, nie tylko jeżdżąc szybko samochodem przypominającym bolid, kopiąc pitkę lub pokazując brzuch w MTV?

To nie miała być książka o Marii Curie-Skłodowskiej wyglądającej tak, że chce się ją albo przytulić ze współczucia, albo zorganizować składkę na jej wyjazd do sanatorium. To miała być historia smutku mądrych ludzi, którzy są smutni nie dlatego, że są wyzyskiwani – o tym pisał faktycznie Broniewski. Oni mają być smutni, bo tak naprawdę wiedzą, jak będzie smakował ten homar, którego nigdy jeszcze nie jedli.