Выбрать главу

Nauka w SwS przypomina tournee Bon Joviego po świecie z koncertami w wypełnionych do ostatniego miejsca salach koncertowych. Ale musi Pani przyznać, że mato kto chce czytać o tym, jak pomiędzy koncertami Bon Jovi chodzi do studia i całymi dniami nagrywa płyty.

Nikogo tak naprawdę nie zainteresuję, gdy będę opowiadał, jak składa się wnioski o fundusze na projekt naukowy. Już bardziej, gdy opowiem, co robią żony tych naukowców w czasie rautów, gdy projekt udało się zakończyć i trzeba koniecznie o tym opowiedzieć światu.

2. Przyzna też Pani, że w SwS nauka jest ważna, prawda?

Że nie zdejmuję jej – nauki – z piedestału? Że piszę o naukowcach jak o ludziach, którzy są zawistni, kłamliwi, słabi? Tacy sami jak inni. I piszę to tak -proszę wybaczyć samochwalstwo – że chce się to czytać. Wiem o tym, wielu mi o tej nauce w SwS pisze. Bytem rozbawiony, gdy jedna pani napisała mi, iż „ona w książkach zawsze opuszcza te naukowe kawałki, a Pan napisał to tak, że nie zauważyłam, że je czytam”.

Albo gdy jeden pan napisał mi, że „SwS to książka popularnonaukowa z wątkiem miłosnym”.

Ludzie po SwS idą do księgarni i kupują książki o dekodowaniu genomu albo upewniają się, że ta historia z mózgiem Einsteina jest prawdziwa, albo sprawdzają, czy nie kłamałem, pisząc o Kinsey'u lub czy naprawdę sperma po ananasch smakuje inaczej.

I to jest QL, nawet jeśli jest to z tylko nauka z billboardu.

Rozpisałem się…

A tak naprawdę chciałem tylko Pani podziękować. Najbardziej za przypomnienie mi Godla, którego biografię czytam przynajmniej raz w roku.

Bo widzi Pani, to moje pisanie jest trochę jak kolorowy koktajl w moim życiu. Tak naprawdę robię w życiu naukę. I tak pozostanie.

Ostatnio, podczas obrony doktoratu mojego pierwszego doktoranta, recenzent, mój przyjaciel i absolutny polski autorytet z dziedziny chemoinformatyki, powiedział mi tak:

„Janusz, ja myślałem, że ty jesteś poważnym człowiekiem. A okazało się, że ty piszesz powieści…”

Ale potem, podczas obiadu, gdy wypił trochę wina podszedł do mnie i dodał:

„Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę…”

Bien cordialement,

Janusz L Wiśniewski, Frankfurt/Main, starszy rybak.

(e-maiclass="underline" Janusz@wisniewski.net)

Wiedza i mądrość Jakuba – nie tylko ta akademicka – pojawia się także w innym kontekście. Jest dla niektórych czymś pierwszoplanowym, pociągającym i fascynującym:

Żadna kobieta, która przeczyta tę książkę, nigdy w życiu nie zwiąże się z żadnym miernotą.

Nie wyrazi przyzwolenia (dobrowolnie) na bylejakość. Na bycie z mężczyzną, który nie wie, do czego może służyć termofor w kształcie serca, jak słodko jest całować kobiece nadgarstki i jak w języku migowym powiedzieć „kocham”!

Co gorsza, po lekturze tej książki wydaje mi się, że facet, który nie wie nic albo niewiele na temat genomu, struktury mózgu, procesu przewodzenia bodźców, neuroprzekaźników, na temat PMS-ów, tantry i BB Kinga oraz Bacha -jest całkowitym ignorantem niewartym uwagi:-).

I to jest niewątpliwa zaleta tej książki. Jedna z wielu.

Poza tym „S@motność…” pozwala dotknąć bólu w taki sposób, że czyniąc go jakby jeszcze większym, mimo to czyni możliwym do strawienia. Na zasadzie pewnego wykroczenia poza jakieś „ustalone” granice. Nagle w zdziwieniu spostrzegamy, że granica została przekroczona, a my w dalszym ciągu… jesteśmy żywi.

Nigdy w życiu nie przeczytałam o seksie, o miłości tak wzruszających i mądrych słów.

Nigdy jeszcze nie udało się nikomu mnie przekonać, że miłość jest taka ważna i piękna…

Renata Palka-Smagorzewska (e-maiclass="underline" reps@wp.pl)

121 strona, ze względu na m ó z g…

Zawsze mnie fascynował, dlatego ta strona nasycona jest niesamowitą energią i dlatego jest szczególna…

Dla mnie „S@motność…” to apoteoza mózgu.

Miłość w „S@motności…” jest pochodną mózgu.

Życzę wszystkiego niepowtarzalnie fascynującego.

Agnieszka Siedlecka, Łódź (e-maiclass="underline" agmasil@o2.pl)

Jak bardzo ślepym, głuchym, intelektualnie pustym, a może zwyczajnie po ludzku podłym trzeba być, by nazwać „S@motność…” książką o cyberseksie? (Dariusz Nowacki, recenzja „S@motności w Sieci” w „Polityce” – JLW)

Ktoś nazwał ją popularnonaukową, prawda? I, u diabła, miał rację -bo ona nią jest! Wiele z historii opisywanych przez Jakuba znałem już wcześniej – szczególniej kulisy odkrycia struktury DNA czy projektu sekwencjonowania ludzkiego genomu – to wynika z moich zawodowych (i nie tylko) zainteresowań. Z kolei to, co napisałeś o losie mózgu Einsteina czy przejmujący fragment biografii Pani Candance Pert (no tak, ja też jestem doktorantem…), zasiliło moją skromną jeszcze wiedzę i stało się niczym woda na młyn refleksji. Czy nie o to również chodzi? Z bardzo formalnego punktu widzenia te wątki, przedstawione bez nadmiernych uproszczeń, wplatają się doskonale w całość historii. Idąc dalej, jeśli dodać wspaniały opis środowiska naukowców i obraz samej pracy w nauce (która z pozoru jest jakże nieefektowna i jakże odmienna od wyobrażeń reżyserów hollywoodzkich), to… w pewnym sensie możemy mówić już o literaturze popularnonaukowej.

Filip Kamiński (e-maiclass="underline" fka@gbf.de)

Zatrzymując się na chwilę w tym miejscu przy recenzji Dariusza Nowackiego (krytyka literackiego, nauczyciela akademickiego, dziennikarza, poety), pozwolę sobie zacytować odpowiedź na jego krytykę w „Polityce” (21.09.2001). Nowacki nazwał pogardliwie „S@motność w Sieci” historią o cyberseksie. W odpowiedzi na tę recenzję pojawił się zjadliwie sarkastyczny, często dyskutowany na portalu www.onet.pl tekst (nomen omen) Katarzyny Nowackiej, który zechciała przestać go także do mnie. Cytuję bez zmian:

Dariusz Nowacki kłamie. Wielokrotnie. Nachalnie.

Nawet jeśli napisał ten tekst tylko dla wierszówki, bo spłaca mieszkanie albo chciał kupić odżywki dla swojego dziecka, to nawet to go nie usprawiedliwia. Dariusz Nowacki zszedł z Game Boya, nie udało mu się przejść do następnej rundy, mimo że miał 4 życia i za tę swoją porażkę wyżywa się na Wiśniewskim. Kłamie prawie cały czas. Ale po kolei, analitycznie. Z wypracowaniem Nowackiego na biurko, zanim wyląduje w koszu. Powoli. Skończyły się przecież wybory. Można zająć się prawdą:

1. „Jakub… to polski profesor informatyki z niemieckim paszportem w kieszeni, gwiazda światowych centrów badawczych. Zatrzymuje się w najdroższych hotelach w mieście, chodzi w nienagannych garniturach, pije tylko markowe alkohole”. Bohater powieści Wiśniewskiego nie jest profesorem informatyki. Na żadnej stronie tej książki nie można tego przeczytać. Chyba że DN ma swoją wersję. Ponieważ Nowackiego i Wiśniewskiego dzieli przepaść kultury i wykształcenia, więc nie wierzę, aby Nowacki miał inny tekst. Ale to tylko dla prawdy. Ja mam jedno podejrzenie. Nowacki nie może przeżyć wykształcenia Jakuba i Wiśniewskiego. Wiśniewski mógłby obdarować swoimi tytułami 4 osoby. Nowacki jedną. Głównie siebie. Jeśli wyszło się informatycznie poza Game Boya to można, nie ruszając się od biurka w redakcji „Polityki”, dowiedzieć się, że WSZYSTKIE wymienione w powieści Wiśniewskiego hotele to marne trzy gwiazdki. Taka Łomża w Nowym Orleanie lub Paryżu. Mieszkańcy Łomży mi wybaczą? Dla prawdy. Ja przypuszczam, że zagraniczne nazwy działają na Nowackiego tak, że ma gwiazdy w oczach, ale te hotele są po prostu marne. Zresztą Wiśniewski o tym pisze. Po prostu Nowacki nie doczytał. I chce mu przywalić bogactwem. Aby go naród nie lubił. Szczególnie ten z Samoobrony. Dla całej prawdy: Nowy Orlean: tani hotelik w downtown Nowego Orleanu; Paryż: mały hotel na pograniczu 2/3 gwiazdki; Paryż: „ La Lou-isiane ” na Saint Germain (JAKUB) – nie ma nawet strony WWW, mały hotelik, **/*** gwiazdki. Jest w większości przewodników. Nawet w Warszawie. Nie mówiąc o Łomży. Markowe alkohole: Cabernet Sauvignon i Chianti wymieniane w „S@motności…” to po prostu nazwy winogron. W Austrii można kupić CS za kilkanaście złotych w przeliczeniu. Chianti jest nawet tańsze. Nowacki nie musi o tym wiedzieć. Nie wszyscy muszą wychodzić poza gorzałę. Ale pisać o tym nie musiał. Nienaganne garnitury: w tej książce nie ma żadnych garniturów oprócz garnituru Belga ze strony 12. Jeden garnitur zupełnie bezsensownego faceta. Taki prototyp Nowackiego. Na szczęście zniknął na zawsze na stronie 16. Całe 5 stron. Na szczęście Nowacki zmieścił się na jednej.