Mój czas poświęcony „S@motności…” uważam za najlepiej spędzone 72 godziny w moim życiu… byłoby mniej, ale gdy po 48 godzinach czytania miałam „za sobą” 8 rozdziałów, postanowiłam nie kończyć tak szybko. Pana książką należy się delektować jak wytrawnym francuskim winem!!! Gdy skończyłam ostatni rozdział, zrobiło mi się duszno… duszno od przeżyć związanych z jej zakończeniem, duszno, bo chciałam krzyczeć: „to nie może się tak skończyć…!”, ale krzyk zamknęłam w sobie, duszno od tego, że zaniosłam się płaczem jak niemowlę, które płacząc nie oddycha i sinieją mu usta, i duszno dlatego, że właśnie w momencie, gdy skończyłam ostatnie zdanie – najsmutniejsze z całej książki – w radiu usłyszałam kawałek Gary Moore'a: „Empty rooms, where we learn to live without love…”.
Co dała mi Pańska książka oprócz kilku chwilowych stanów bezdechu?
Pomimo tego, że to literacka fikcja, uwierzyłam, że istnieje miłość absolutna i ludzie, którzy są zdolni tak kochać. Ta fikcja jest prawdziwa, być może dlatego, że opisał Pan swoją miłość… nie chcę tak bardzo ingerować w prywatne życie autora; choć trudno nie dopatrzyć się podobieństw między „J.L”-Jakubem, a J.L Wiśniewskim:-)
Uwierzyłam, że miłości trzeba szukać nawet w Internecie, „nawet na biegunach” (zresztą, to są Pańskie słowa, którymi odpowiedział mi Pan podczas rozmowy na Czat Wirtualna Polska).
A za co dziękuję? Za książkę… to oczywiste, ale w szczególności:
– za przenoszenie akcji książki do Dublina, Hamburga, Warszawy, miast dla mnie szczególnych… wspomniał Pan też Częstochowę, moje rodzinne miasto;
– za fascynację Jakuba brunetkami;
– za wnikliwą znajomość kobiecej psychiki i PMS-ów;
– za niespotykaną wrażliwość;
– za opowieści o genomach, molekułach, Internecie… odczuciach po kokainie, dawkowanej niekoniecznie dożylnie;
ale przede wszystkim i ponad wszystko za Jakuba, dzięki któremu odzyskałam wiarę w mężczyzn! Mam tylko nadzieję, że w każdym nowo poznanym facecie nie będę doszukiwała się Jego cech, gdyż z góry skazana na niepowodzenie, skażę siebie na staropanieństwo!:-(
Niebezpieczna zmysłowość, hmm… cóż miałam na myśli, pisząc to? Przede wszystkim użyłam niewłaściwego sformułowania… chodziło mi głównie o reakcje, niebezpiecznie zmysłowe reakcje czytelniczek, o tak… Niebezpiecznie zmysłowe dla nich samych, nie dla Pana, Panie Januszu, chociaż…;-)
Dlaczego tak twierdzę? Otóż wiem to z autopsji. Czytanie Pana książki było dla mnie obowiązkowe nawet podczas jazdy autobusem. Wracając pewnego dnia do domu, „natrafiłam” właśnie na jeden z tych cudownie erotycznych, do szaleństwa zmysłowych opisów miłosnego aktu… Bóg mi świadkiem, panowałam nad sobą, aby nie zachować się jak Meg Ryan podczas sceny w restauracji, w filmie „Kiedy Harry poznał Sally”, ale widocznie nie całkiem mi się to udało… moja twarz i oddech zdradzały, o czym czytam i o czym myślę, odrywając co chwila wzrok od książki, patrząc przez okno… to było jak najbardziej zmysłowe! Niebezpieczne stało się wtedy, gdy pewien mężczyzna siedzący naprzeciwko ni stąd, ni zowąd dotknął mojego kolana! Gdy spojrzałam na niego oburzona, uśmiechnął się tylko lubieżnie i bezczelnie „puścił” do mnie oko!!!! Wysiadłam dwa przystanki wcześniej, mocno przestraszona. Od tego momentu czytałam już tylko w swoim pokoju, gdzie nie obawiałam się swoich niekontrolowanych reakcji…
Dziękuję także i za te doznania;-)
Rozpisałam się bardzo… być może za bardzo. To, co napisałam, jak na mnie – powściągliwą w wyrażaniu uczuć kobietę – niemal graniczy z nieprzyzwoitością (a może przekroczyłam te granice… nie wiem, jestem nadal w szoku!), jednakże czułam, że muszę się tym podzielić z autorem i uświadomić Mu, ile radości, wzruszeń i podniet dała mi Jego „S@motność…”.
Pozdrawiam
Monika
(e-maiclass="underline"
…wszystkich, których kocha. Prawie wszystkich.
Drogi… (tu zawsze mam problem… może Sir)
Nie wiem, od czego zacząć… mam straszny mętlik w głowie. Dziś w nocy dokańczałam czytać Pana książkę. Tak prawdę powiedziawszy, to z ogromnym trudem przedzierałam się przez ostatnie jej strony… wmawiając sobie, że to przecież tylko książka, płakałam jak dziecko. Ostatnio boję się płakać, bo boję się, że gdy zacznę, to już nigdy nie przestanę -zbyt dużo łez już do tej pory zdławiłam w gardle, by teraz zacząć „nadrabiać zaległości”. Ale przez Pana książkę coś we mnie pękło. Pan nie sili się w niej na autentyzm… Pana książka po prostu w każdej linijce, poruszając nawet z pozoru banalne tematy, jest tak przejmująca… płakałam przez ostatnich kilkadziesiąt stron… nie umiałam przestać i trudno mi właściwie powiedzieć, co poruszyło mnie najbardziej, nie potrafię tego nazwać, ale wiem, że gdybym czytała więcej takich książek, nie dożyłabym swojej pracy inżynierskiej, a tego bym nie przeżyła, zabawne prawda?!
Jakub to człowiek niezwykły, tak dziecięcy, że aż męski… złościłam się, że poddał się i nie walczył o nią, a ona… czemu uległa?! Nie kochała go, Jakuba…
Czy ona go wykorzystała?! Jak można człowieka o tak wielkim sercu i tak małym wielkim rozumku potraktować tak okrutnie… choć z drugiej strony on tak samo (?) potraktował Jennifer. Tam też nie było żadnych deklaracji… Jak ONA właściwie miała na imię?!
Jeszcze nigdy przeczytanie książki tak mnie nie bolało… słucham soulu, zawsze chciałam być czarna, bo duszę już mam czarną – nie można do końca rozumieć czarnej muzyki, nie będąc czarnym, chyba… chcę być jeszcze bardziej smutna, nie mogę doczekać się, kiedy jutro pojadę na lotnisko i zobaczę moje samoloty, one zawsze pomagają mi przeżyć – studiuję eksploatację płatowców na MEiL-u.
Boję się podejść do lustra, żeby nie zobaczyć swoich czerwonych od płaczu oczu.
Z wyrazami szacunku
Maria Rudowicz (mój pies lubi, gdy mu śpiewam)
PS Pan też jest eLJot. Proszę pozdrowić żonę, ma szczęście.
Warszawa, 29 marca 2003 e-maiclass="underline"
Gdybym była Twoją kobietą…
1. Bałabym się.
Nieustannie żyłabym w lęku, że ktoś naprawdę odkryje, jak wiele masz z Jakuba, i zechce mi Ciebie odebrać. I że jakiejś JEJ się to w końcu uda.
2. Nie pozwoliłabym Ci pisać więcej książek.
Zajęłabym Cię tak sobą, że nie chciałbyś „tracić czasu” na ucieczkę w inne światy. Zrobiłabym wszystko, abyś opowiadał, TYLKO MI, wszystkie swoje książki, które chciałbyś napisać.
3. Nauczyłabym się być Natalią, Jennifer, siostrą Anastazją i Nią jednocześnie.
4. Nauczyłabym się robić kompoty, soki, przeciery i ciasta.
Wszystko z ananasów.
Gdybym była Twoją kobietą i napisałbyś jeszcze jedną taką książkę, odeszłabym od Ciebie…
Lucyna
(e-maiclass="underline"
Podobieństwa. Te same inicjały (JL), ta sama mnogość tytułów naukowych przed nazwiskiem, także własna strona internetowa, a na niej nawet to samo życiowe motto: „Boże, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies”. Dla niektórych jest to dowód mojej megalomanii.
Szanowny panie Januszu
Będąc szczerym z panem powiem, że pańska opowieść mnie zdziwiła. Trudno było nie znaleźć w bohaterze pańskiej osoby. Jego magnet kobiet w formie tak mądrego mózgu. Po przeczytaniu tej książki wnioskuję, że pan się lubuje w swojej osobie. Może panu brakuje widowni i tą książką chwali się pan tym, kim pan jest?