Znam tę książkę na pamięć… Niewiarygodna historia, w którą się dopiero wtedy wierzy, gdy przydarzy się komuś w rzeczywistości, może nawet warto przeżyć jej fragment, pewną część. Wtedy perspektywa odbioru tej książki jest inna. Można zrozumieć, dlaczego ona wraca do męża, czyż nie jest to typowe dla polskich kobiet? Ja rozumiem jego uczucia, bo jestem kobietą, ale kobietą-Jakubem. To naprawdę miłość do pewnego stopnia platoniczna, miłość początku XXI wieku, powstawanie uczuć i napięć w Sieci
Joanna Mueller-Orrive (z recenzji na
To doskonała książka. Niesamowita i wspaniała. Zapiera dech. Niesamowite jest to, że nie wiadomo, co tak naprawdę myśleć po jej przeczytaniu o życiu. Fascynujące jest to, że czytelnik (przynajmniej ja) czuje się tak bardzo rozdarty, gdyż nie jest w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zakończyła się ona zgodnie z oczekiwaniami, czy nie. Każde możliwe rozwiązanie sytuacji wydaje się równie niewłaściwe, co właściwe. Poza tym zakończenie, podobnie jak i całość, nie dają gotowych rozwiązań, lecz wciąż pobudzają do myślenia i przeżywania na nowo całej historii.
Ale chciałam napisać Panu o czymś innym. Uważam, że pomimo całej otoczki tajemniczości i szacunku, jakimi otacza Pan kobiety w tej powieści, a w szczególności JĄ, jednak to ONA jest tak naprawdę bohaterem negatywnym. To niesamowite, w jaki sposób buduje Pan niemalże „kapliczkę” wokół tej kobiety, podczas gdy fabuła stworzona jest w taki sposób, że tak naprawdę jest to zła kobieta – dość egoistyczna, egocentryczna i samolubna. Robi to, na co ma ochotę i co jej jest potrzebne, nie myśląc o NIM, mężu i innych. Bierze sobie ludzi, gdy ich potrzebuje, a potem porzuca.
Joanna Marcinkiewicz (e-maiclass="underline" asiamarcink@poczta.onet.p)
„Nie czytaj tego, jeśli jest Ci źle. Będzie Ci jeszcze gorzej. Przeczytaj, gdy będziesz poważna i refleksyjna. I nie płacz. To już zostało opłakane tyle razy”.
Tak pisał w e-mailu Jakub – główny bohater powieści Janusza Wiśniewskiego „S@motność w Sieci”. Te kilka słów można odnieść również do całej książki. Niebywale smutna powieść. Mój egzemplarz książki jest już trochę nadwerężony z powodu częstego rzucania nim o ścianę.
Z Jakubem zżyłam się od pierwszych, świetnie zresztą napisanych scen na berlińskim dworcu Lichtenberg. Samotnie spędzał swoje urodziny. Z każdą stroną i epizodem przywiązywałam się do niego mocniej i mocniej, i mocniej.
Główna bohaterka jest na szczęście bezimienna. To dobrze, bo znienawidziłabym to imię na dobre. Nie ma chyba bohatera powieści, którego tak mocno nie lubię. Wiśniewski, mimo że jest to jego pierwsza powieść, a on sam może napisać sobie przed nazwiskiem doktor informatyki i doktor habilitowany chemii, dobrze rokuje na przyszłość jako pisarz. W „S@motności…” natomiast świetnie wykorzystuje te swoje tytuły. W poetyckie, erotyczne i te całkiem zwyczajne fragmenty wplata wiadomości naukowe. I chcąc, nie chcąc, musimy dowiedzieć się troszeczkę o genetyce i kilku innych sprawach. Bohater „Buszującego w zbożu” dzielił pisarzy na tych, do których chciałby zadzwonić po przeczytaniu ich dzieła i całą resztę. Oj, gdybym miała telefon do Wiśniewskiego, to usłyszałby on wiele być może niecenzuralnych słów. Zakończenie jest potworne. Potworne dla Jakuba i jednocześnie potwornie dobre z literackiego punktu widzenia.
„S@motność w Sieci” to jedna z najlepszych polskich powieści współczesnych. A na pewno moja ulubiona. Miejsce w pierwszej dziesiątce obu rankingów gwarantowane jeszcze na długie lata. Inne książki, nowsze, mimo że obecnie jest wokół nich więcej zamieszania w mediach, i tak odejdą wkrótce w zapomnienie. A ta, tak samo jak B.B -. King ulubiona muzyka Jakuba, nie powinna się zestarzeć.
Karolina Rodzaj
(z recenzji na
Zakończenie „S@motności…” było także zaczynem e-mailowej dyskusji pomiędzy Małgorzatą Domagalik – znaną pisarką i felietonistką, postrzeganą w Polsce jako przedstawicielka feminizmu i filozofii gender – a mną. Dyskusja ta zakończyła się opublikowaniem przez Domagalik w tygodniku „Wprost” felietonu, który analizuje moje zakończenie i rzuca więcej światła na jego genezę:
Wirtualny walet karo
(Tygodnik „Wprost”, nr 987, 28 października 2001)
Jednym z paradoksów życia jest to, że im wyżej zajdzie kobieta w świecie, tym silniej pod jej stopami drży ziemia – napisała Sarah Ban Breathnach. Przypomniałam sobie to zdanie, czytając „S@motność w Sieci” Janusza L. Wiśniewskiego, autora, który swoją internetową opowieścią o miłości wskoczył na listy bestsellerów. Historia o klasycznym trójkącie: dwóch mężczyzn i kobieta; chłodny mąż, wyidealizowany kochanek i ona – atrakcyjna, wykształcona i samotna. Taka, pod której stopami ziemia powinna drżeć. Właśnie taką kobietę wielkie uczucie z reguły wyrywa z małżeńskiego marazmu i rzuca w ramiona kochanka. Dlaczego więc ta z książki, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży, nie wybiera wolności, lecz wraca na stare śmiecie? Czy dlatego, że historię opowiada mężczyzna? Mogłabym postawić diagnozę a priori, ale w celu wyjaśnienia tej kwestii spotkałam się z autorem w sieci.
E-mail z Warszawy: Zaskoczyła mnie, żeby nie powiedzieć wkurzyła, bezwolność pańskiej bohaterki. Jak to możliwe, żeby taka kobieta decydowała się na tego, z którym jest jej byle jak? Po co ten stereotyp? Czyżby nie zauważył Pan wokół siebie pokolenia młodych kobiet, które mają odwagę na odwagę? Także w miłości.
E-mail z Frankfurtu: Mam się bronić? Znam kilka wykształconych ślicznych kobiet, które mimo że „jest generalnie byle jak” i „już dawno nawet nie żarzy się ognisko”, trwają w związku z mężczyzną, bo mają ponad 35 lat i cieszą się, że w ogóle mają ognisko. „Żarzenie” zostawiają sobie na sanatorium, książki lub czaty w sieci. Może spłyciłem ten koniec. Poza tym „odwaga na odwagę” ma swoją cenę. W Suwałkach, gdzie większość kobiet już nawet nie szuka pracy, jest ona nieporównanie wyższa niż w Warszawie wśród pracownic zachodnich firm. Ale i te się boją. Bo nagle trzeba postawić wszystko na jedną kartę. To już nie chodzi o obietnice, ale kredyty, hipoteki, a często i alimenty. Moja bohaterka nagle przeraziła się, że ta karta, czyli kochanek, to być może tylko walet karo. I do tego tylko wirtualny walet karo. Lepiej więc siedzieć we dwoje przy popiele niż samemu przy świecach i płakać.
E-mail z Warszawy: Nie musi się pan bronić! Chociaż może trochę, przede wszystkim przed takimi pomysłami, że lepiej samotnie we dwoje niż samotnie przy świecach. Psychoterapeuci zarabiają na tych pierwszych i przekonują, że lepiej z kapiącymi łzami niż w beznadziei. Lepiej żarzenie przeżywać solo w książkach, niż rezygnować z nich na rzecz mężczyzny bez właściwości. Dziś coraz więcej kobiet nie chce stawiać swego życia na równi z kredytem. Zakładając jednak, że tak doskonale wie Pan, czego boją się kobiety, to – idąc za ciosem – pytam: czego boją się ich mężczyźni?
E-mail z Frankfurtu: Ja nie tylko dla książki starałem się przejść granicę, którą wyznacza to banalne zdanie wypowiadane przeważnie przez kobietę podczas kłótni z mężczyzną: „Bo ty mnie nigdy nie zrozumiesz”. Sam miałem i mam doskonałe możliwości dyskutowania z kobietą tej kwestii „do końca”. I wyszło mi z tych dyskusji, że i ja jestem w efekcie feministą. Prawdziwe feministki mogą mi jedyne zarzucić, że nie chodzę do ginekologa. A wracając do mężczyzn: oni boją się głównie innych mężczyzn. Wiedzą, że na zewnątrz jest dżungla. Nawet jeśli jest tam zasięg GSM, to i tak jest to dżungla z Darwinowskiego „O zachowaniu gatunków”. Boją się samotności. Nie potrafią sobie z nią radzić. Nie wpadną na to, aby zapalić świece i wzruszyć się nad książką. Mężczyźni boją się łóżka. Jeśli nawet nie mają kłopotów z erekcją, to spada im wskaźnik pożądania własnej kobiety. Boją się przyznać, że tak jest, bowiem traktują swoją gotowość do erekcji jako rodzaj testu na inteligencję. Mężczyźni boją się czegoś, co nazywam syndromem noszenia teczki, czyli bycia tzw. osobą towarzyszącą kobiecie. Boją się „nosie teczki” swoich kobiet, nawet jeśli z tego mają na benzynę, książki i pralnię chemiczną. Poza tym, jak piszę w „Samotności…”, mężczyźni „boją się dentysty, wypadania włosów i tego, że ich telefon komórkowy nie będzie miał zasięgu… i w tym całym lęku haczy im się prostata”.