AZ: Co odpisałby Pan kobiecie, która napisałaby do Pana wiadomość taką, jak bohaterka Pana powieści. Czy potraktowałby Pan to poważnie? Czy w ogóle Internet (internetowe znajomości) można lub da się traktować poważnie, bez przymrużenia oka?
JLW: Bohaterka mojej powieści trafiła na kogoś, kto ze słowami z jej wiadomości nie miał przez długi czas nic wspólnego. Zamknięty z własnego wyboru w emocjonalnej skorupie nie stykał się z czułością lub jej unikał. 1 nagle ona znalazła szczelinę w tej skorupie. To trochę przypomina (neuro)biochemię. W mózgu syntetyzowane są wewnętrzne morfiny tzw. endorfiny. Jeśli trafią na wolny receptor, to przenikną przez niego do wnętrza neuronu i wywołają sygnał, ale gdy ten receptor będzie okupowany przez np. molekułę insuliny, to nie przenikną i nic się nie wydarzy. To, co odpisałbym takiej kobiecie, zależałoby od tego, czy moje receptory byłyby „okupowane”, czy też nie. Internetowe znajomości są tak samo poważne – także i tak samo niepoważne -jak znajomości z realu. Są być może tylko bardziej intensywne. Większą rolę w nich odgrywa fantazja. I presja czasu. Tak naprawdę nie wiadomo, jak długo ta druga osoba zamierza trzymać wtyczkę swojego komputera w gniazdku. Ponadto, nie widząc kogoś, dopasowujemy to, co ona/on pisze, do pewnego wyobrażenia tej osoby. Często błędnego wyobrażenia. Szczególnie mężczyźni trwają w takim błędzie. Zakładają bowiem (potwierdzają to badania socjologów Internetu), że są na Sieci „zaczepiani” wyłącznie przez atrakcyjne kobiety.
AZ: Po przeczytaniu pańskiej powieści i opowiadań odnoszę wrażenie, iż doskonale zna Pan duszę/osobowość kobiety. Proza Pana jest w jakimś sensie prozą kobiecą. Skąd te wszystkie informacje o kobiecej psychice, PMS-ach, anoreksji itp.? Czy tak bardzo fascynuje Pana kobieta? A może inaczej: jaka jest różnica pomiędzy kobiecością a męskością (jeśli w ogóle jest)?
JLW: Ubierając to w być może zbyt patetyczne jak na to miejsce słowa, można powiedzieć, że Bóg po stworzeniu mężczyzny czuł się niespełniony. I w tym niespełnieniu stworzył kobietę. Bycie mężczyzną – głównie poprzez inny garnitur hormonów, którym mężczyźni są obdarzeni – powoduje moim zdaniem zawężenie świata przeżyć. I to głównie w okolicach tego emocjonalnego fenomenu, jakim jest miłość. Chciałem zrozumieć tę różnicę. Dlatego czytałem prawie wszystko, co wydano po polsku, angielsku i niemiecku na temat psychologii kobiet (np. Karen Horney, Carl Gustaw Jung). Ale także o ich fizjologii (Natalie Angier). Poza tym „zdobywałem” informacje na ten temat w najróżniejszy sposób. Aby np. napisać jedno zdanie w opowiadaniu „Menopauza” z mojej drugiej książki „Zespoły napięć”, spędziłem 2 godziny na oficjalnym terminie u ginekologa. Oczywiście, że fascynuje mnie kobieta. Uważam, że świat kobiet zapewnia im pełniejsze życie. Pozwala lepiej przeżyć każdą chwilę. Podstawową różnicę pomiędzy kobiecością a męskością widzę w tym, że kobiety kochają się w chwili, a mężczyźni kochają chwilowo. O takich „chwilach” jest każde z opowiadań w „Zespołach…”. Są to opowiadania o kobietach i aby były wiarygodne, poświęciłem temu sporo czasu i analiz. Stąd być może komplementujące mnie opinie o „doskonałej znajomości duszy kobiety”. Ja trochę stawiam w swoim pisaniu kobiety na piedestale, ale nie po to, aby zajrzeć im pod spódnice. I to nie dlatego, że nie interesuje mnie ich bielizna. Sama Pani przyzna, że w moich książkach jest sporo erotyki i cielesności. Uważam, jednak, że patrząc w górę na ten piedestał, można z większą pokorą pisać o kobietach. To bardzo ryzykowne, napisać opowiadanie w pierwszej osobie liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego. Podjąłem to ryzyko. Ale tak naprawdę to chciałem, aby z tych opowiadań mogli się najwięcej dowiedzieć o sobie mężczyźni.
AZ: „S@motność w Sieci” skonstruowana jest w oparciu o internetowy dialog, a więc – było nie było – kontakt z inną osobą. Dlaczego nazywa Pan to „samotnością”?
JLW: „S@motność” bardziej odnosi się w mojej książce do stanu duchowego bohaterów sprzed nawiązania tego dialogu. Bo właśnie ta samotność pcha ich w miłość. U niej samotność i wynikająca z tego frustracja i rozgoryczenie jako wynik opuszczenia i zaniedbania przez męża. U niego samotność z wyboru, jako stan gwarantujący, iż już nigdy nie utraci kogoś bliskiego. Poza tym chciałem pokazać, że ta samotność zostaje przeniesiona w Sieć. Proszę zauważyć, że tak naprawdę ta para bohaterów ciągle pozostaje samotna i większość czasu tęskni za obecnością drugiej osoby. Rybacy dalekomorscy (tak jak na przykład bohaterowie opowiadania „Cykle zamknięte” z „Zespołów napięć”) teoretycznie mają swoje kobiety, ale poprzez oddalenie są ciągle i tak samotni. Kochanie kogoś przez Internet ma wbudowaną w siebie samotność. Można się umówić i po obu stronach ekranu pić to samo wino, słuchać tej samej muzyki i zapalić na biurku obok komputera nawet takie same pachnące wanilią świece. Ale do łóżka i tak idzie się samemu. To o to mi chodziło, gdy decydowałem się na ten tytuł.
AZ: Po „internetowych” początkach bohaterowie „S@motności…” telefonują do siebie, przesyłają sobie zdjęcia. A to już nie ma w sobie nic z internetowej tajemniczości. Czy zatem spotkanie w realu jest naturalną kontynuacją poznania w Internecie? Czy o to chodzi?
JLW: Ludzie mają instynktowną potrzebę dotyku. Historycy ewolucji dostarczają dowodów, że dotyk jest najstarszym sposobem okazywania bliskości przez wszystkich przedstawicieli tzw. naczelnych. Na początku było słowo (tak jest nawet w Biblii), ale zaraz potem był dotyk. Ludzie chcą się dotknąć. Chemia dotyku jest jedną z najbardziej fascynujących chemii. I mało kto chce z niej zrezygnować. Dlatego krok po kroku do tego dotyku dochodzi. Droga przechodzi poprzez wszystkie stacje zmysłów. Najpierw wzrok (fotografie), potem słuch (rozmowa telefoniczna), potem zapach (spryskane perfumami tradycyjne listy lub u bardziej wyrafinowanych pachnące „sobą” części bielizny), aby w końcu dojść do momentu, gdzie pozostaje tylko dotyk. Tak. To o to chodzi.
AZ: Znajomości zawierane za pomocą Internetu przypominają nieco nowszej generacji biuro matrymonialne. Samotni, poszukujący miłości i partnera nadal wysyłają sobie listy, zdjęcia. Czy nie wydaje się Panu, że istota poszukiwania pozostała taka sama, a zmieniło się tylko medium (z papierowego na elektroniczne)? A więc rewelacje związane z „demonicznością” i supernowością Internetu są mocno przesadzone…
JLW: Internet ma już ponad 33 lata. I sam w sobie jest już bardzo stary. Demoniczność Internetu cytowana przez Panią przejawia się tylko – obecnie, gdy zanikła już fascynacja samym faktem, że Sieć zlikwidowała pojęcie geograficznego oddalenia – w tym, że Sieć jako medium zapewnia równoczesność. Istota poszukiwania zawsze zostanie taka sama. Ale w przypadku Internetu kontakt poszukujących jest równoczesny. E-maile, krótkie wiadomości wysyłane przez tzw. instant messeengers, takie jak ICQ, Yahoo czy ostatnio w Polsce GG, nadchodzą natychmiast. I odbiera się emocjonalność tych wiadomości „tu, teraz i jednocześnie”. Listy przychodzą z opóźnieniem. Poza tym symuluje to bezpośrednią rozmowę. Rozmowa poprzez listy jest zawsze obarczona przesunięciem w czasie. W przypadku Sieci tego nie ma. Myślę, że to tak najbardziej pociąga ludzi w Sieci.
We wspominanej wielokrotnie Sieci (większość wie, że Sieć przez duże „S” to żaden LAN, MAN lub nawet WAN; Sieć przez duże „S” to może być wyłącznie Internet), którą wybrałem jako miejsce akcji „S@motności…”, odbywa się wiele autentycznych, a nie tylko literackich fabuł. Internetu wbrew temu, co mi się często zarzuca, wcale nie „kultywuję”. Z pewnością nie kultywuję, tak jak nie kultywuję lodówki, fal elektromagnetycznych i linii lotniczych. Nie przeszkadza mi to jednak uważać, że Internet obok ognia, wina i pomysłu Gutenberga jest jednym z najważniejszych wynalazków cywilizacyjnych ludzkości. Mogę sobie jednakże wyobrazić „S@motność…” bez Internetu. Rację ma Jan Lamowski, który w recenzji „S@motności…” na Merlinie napisał: