— Tak właśnie mówiło Biuro Gospodarki Rolnej o Alasce podczas Pierwszego Głodu — powiedział Ljubow. Gardło miał tak ściśnięte, że głos wydobywający się z niego był wysoki i zachrypnięty. Liczył, że Gosse go poprze. — Ile świerków Sitka widziałeś w swoim życiu, Gosse? Albo sów śnieżnych? Wilków? Eskimosów? Procent przetrwania rodzimych alaskańskich gatunków w swoim środowisku, po piętnastu latach Programu Rozwoju, wynosił 0,3. Teraz równa się zeru. — Ekologia lasu jest delikatna. Jeśli zginie las, jego fauna może zginąć razem z nim. Athsheańskie słowo „świat” znaczy również „las”. Stwierdzam, komandorze Jung, że choć kolonii może nie grozić niebezpieczeństwo, ta planeta jest…
— Kapitanie Ljubow — rzekł pułkownik Dongh — właściwą drogą wysuwania takich stwierdzeń nie jest przedkładanie ich przez specjalistyczny personel oficerski oficerom innych gałęzi służby, lecz powinny one zostać poddane pod osąd starszych oficerów kolonii, a ja nie mogę tolerować żadnych dalszych takich prób udzielania rad bez uprzedniego zezwolenia.
Zaskoczony swym własnym wybuchem Ljubow przeprosił i starał się wyglądać spokojnie. Gdyby tylko nie wpadł w złość, gdyby jego głos nie zabrzmiał słabo i ochryple, gdyby zachował równowagę…
Pułkownik mówił dalej:
— Wydaje się nam, że wyraził pan kilka poważnych błędnych sądów dotyczących pokojowego charakteru i nie-agresywności tych tutaj tubylców, a ponieważ polegaliśmy na tym specjalistycznym opisie ich jako istot nieagresywnych, dlatego spotkała nas ta straszna tragedia w Obozie Smitha, kapitanie Ljubow. Więc sądzę, że musimy poczekać, aż jacyś inni specjaliści od pomagaczy będą mieli wystarczająco dużo czasu na zbadanie ich, ponieważ pańskie teorie ewidentnie były błędne do pewnego stopnia.
Ljubow usiadł i zniósł to. Niech ci ludzie ze statku zobaczą, jak oni wszyscy przekazują winę dalej niczym rozpaloną cegłę: tym lepiej. Im więcej wykażą niezgody, tym bardziej będzie prawdopodobne, że ci Emisariusze każą ich sprawdzić i obserwować. A winien był on; pomylił się. Do diabła z szacunkiem dla samego siebie, jeśli tylko leśny lud będzie miał szansę, pomyślał Ljubow, i ogarnęło go tak silne uczucie własnego upokorzenia i złożonej ofiary, że łzy napłynęły mu do oczu.
Zdawał sobie sprawę, że Davidson go obserwuje. Siedział sztywno z twarzą gorącą od nabiegłej krwi i łomotem w skroniach. Ten drań Davidson nie będzie sobie z niego kpił. Czy Or i Lepennon nie widzą, jakiego rodzaju człowiekiem jest Davidson i ile ma tu władzy, podczas gdy uprawnienia Ljubowa, nazywane „doradczymi”, są po prostu śmieszne? Jeżeli zostawi się kolonistów tak jak są, z superradiem jako jedynym hamulcem, masakra w Obozie Smitha prawie na pewno stanie się usprawiedliwieniem dla systematycznej agresji przeciw tubylcom. Najprawdopodobniej eksterminacja bakteriologiczna. Za trzy i pół lub cztery lata Shackleton powróci na Nową Tahiti i zastanie prosperującą ziemską kolonię bez Problemu Stworzątek. W ogóle go nie będzie. Przykro nam z powodu tej zarazy, zastosowaliśmy wszystkie środki ostrożności wymagane przez kodeks, ale musiała to być jakaś mutacja, nie mieli żadnej naturalnej odporności, lecz udało nam się uratować grupkę przewożąc ich na Nowe Falklandy na Półkuli Południowej i nieźle się im tam wiedzie, wszystkim sześćdziesięciu dwóm…
Konferencja nie trwała już długo. Kiedy się skończyła, wstał i przechylił się przez stół do Lepennona.
— Musi pan powiedzieć Lidze, żeby coś zrobiła, aby uratować lasy, leśny lud — rzekł prawie niedosłyszalnie, ze ściśniętym gardłem. — Musi pan, proszę, musi pan.
Hain spotkał jego wzrok; spojrzenie miał chłodne, uprzejme i głębokie jak studnia. Nic nie odrzekł.
4.
To było nie do wiary. Oni wszyscy powariowali. Ten cholerny obcy świat zrobił z nich świrów, posłał ich w świat snów i cześć, razem ze stworzątkami. Ciągle nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył podczas „konferencji” i odprawy zaraz po niej; nawet gdyby ujrzał to wszystko ponownie na filmie. Komandor statku Floty Gwiezdnej podlizujący się dwóm humanoidom. Inżynierowie i technicy ochający i achający nad wymyślnym radiem sprezentowanym im przez włochatego Cetianina wśród licznych kpin i przechwałek, jak gdyby nauka ziemska nie przewidziała natychmiastowej łączności przed wielu laty! Humanoidzi ukradli pomysł, wprowadzili go w życie i nazwali go ansiblem, aby nikt nie pomyślał, że to po prostu superradio. Aie najgorsza była konferencja z tym psychicznym, Ljubowem, który bredził i płakał, i pułkownikiem Donghem, który mu na to pozwalał, pozwalał mu obrażać Davidsona i personel Dowództwa KG i całą kolonię; a przez cały czas ci dwaj obcy siedzieli i uśmiechali się, ta mała szara małpa i ten wielki biały elf, szydzący z ludzi.
Było zupełnie źle. Wcale się nie poprawiło od czasu odlotu Shackletona. Nie miał nic przeciwko wysłaniu go do obozu na Nowej Jawie pod majorem Muhamedem.
Pułkownik musiał go ukarać; stary Ding-Dong w rzeczywistości mógł być bardzo zadowolony z tego ogniowego ataku, który Davidson przeprowadził na Wyspie Smitha, ale atak ten był wykroczeniem przeciw dyscyplinie i stary musiał udzielić mu nagany. W porządku, zasady gry. Ale w zasadach nie było tych wszystkich bzdur nadchodzących przez ten przerośnięty telewizor, który nazwali ansiblem — nowy mały blaszany bóg tych tam w Dowództwie.
Rozkazy z Biura Administracji Kolonialnej w Karaczi: „Ograniczyć kontakty Ziemian z Athsheanami do sytuacji zaaranżowanych przez Athshean”. Innymi słowy nie można już było wejść do zagrody dla stworzątek i zgarnąć grupy roboczej. „Użycie pracy ochotniczej nie jest zalecane; użycie pracy przymusowej jest zabronione”. I tak dalej. Jak, do diabła, mieli wykonać robotę? Chciała Ziemia tego drewna czy nie? Ciągle wysyłali automatyczne statki towarowe na Nową Tahiti, prawda? Cztery na rok, a każdy z nich zabierał z powrotem na Matkę Ziemię pierwszorzędne drewno wartości trzydzieści milionów nowodolarów. Z pewnością ludzie z Rozwoju potrzebowali tych milionów. To ludzie interesu. Te rozkazy nie pochodziły od nich, każdy głupi to widział.
„Rozważa się status kolonialny Świata 41” — dlaczego nie używali już nazwy Nowa Tahiti? „Do czasu podjęcia decyzji koloniści powinni zachować najwyższą rozwagę we wszystkich stosunkach z tubylcami… Użycie jakiejkolwiek broni z wyjątkiem małej broni bocznej noszonej dla samoobrony jest absolutnie zakazane” — tak jak na Ziemi, tylko że tam nie można było nosić nawet broni bocznej. Ale po co, do diabła, pokonywać dwadzieścia siedem łat świetlnych do świata nadgranicznego, a potem usłyszeć: żadnej broni, żadnego ognia, żadnych bakteriobomb, nie, nie, po prostu siedźcie jak grzeczni chłopcy i pozwólcie, aby stworzątka przychodziły i pluły wam w twarz i śpiewały nad wami, a potem wbijały wam noże w bebechy i paliły wasz obóz, ale nie zróbcie krzywdy miłym zielonym stworkom, nie, proszę pana!
„Usilnie zaleca się politykę unikania; polityka agresji bądź odwetu jest surowo zakazana”.
W gruncie rzeczy o to chodziło we wszystkich przekazach i każdy głupi poznał, że nie mówiła tego Administracja Kolonialna. Nie mogli zmienić się tak bardzo w ciągu trzydziestu lat. To byli praktyczni, realistycznie patrzący ludzie, którzy wiedzieli, jak wygląda życie na planetach nadgranicznych. Dla każdego, kto nie ześwirował od geoszoku, jasne było, że przekazy ansibla są fałszywe. Mogły zostać umieszczone w maszynie, cały zestaw odpowiedzi na pytania o dużym stopniu prawdopodobieństwa, obsługiwany przez komputer. Inżynierowie twierdzili, że potrafią to zauważyć; może i tak. W takim razie to rzeczywiście błyskawicznie nawiązywało łączność z innym światem. Lecz ten świat nie był Ziemią. W żadnym wypadku! Nie było żadnych ludzi wystukujących odpowiedzi na drugim końcu tej zabawki: to Obcy, humanoidzi. Prawdopodobnie Cetianie, bo maszyna była produktem cetiańskim, a to banda cwanych diabłów. Pochodzili z gatunku, który rzeczywiście mógł zabiegać o międzygwiezdną supremację. Hainowie oczywiście są z nimi w zmowie; wszystkie te raniące serce historyjki w tych tak zwanych dyrektywach brzmiały z haińska. Jakie dalekosiężne zamierzenia mieli Obcy, trudno było tu na miejscu zgadnąć; prawdopodobnie zakładały one osłabienie Rządu Ziemskiego przez wplątanie go w tę sprawę Ligi Światów, do czasu, gdy Obcy będą wystarczająco silni, aby zbrojnie przejąć władzę. Ale ich plan co do Nowej Tahiti łatwo było przejrzeć. Chcieli pozwolić stworzątkom wybić ludzi za nich. Wystarczy związać ludziom ręce mnóstwem fałszywych dyrektyw z ansibla i pozwolić, żeby zaczęła się rzeź. Humanoidzi pomagają humanoidom: szczury pomagają szczurom.