Kiedy Davidson podlegał Donghowi w Dowództwie, miał czasami okazję oglądać akta oficerów. Jego niezwykła pamięć przechowywała takie rzeczy i na przykład przypomniał sobie, że iloraz inteligencji Muhameda wynosił 107, podczas gdy jego własny wynosił 118. Była między nimi różnica jedenastu punktów; ale oczywiście nie mógłby tego powiedzieć staremu Muu, a Muu sam tego nie wiedział, więc nie było sposobu, aby go zmusić do słuchania. Myślał, że wie lepiej od Davidsona, i to było to.
Właściwie wszyscy byli trochę nieprzyjemni na początku.
Żaden z tych ludzi na Nowej Jawie nic nie wiedział o rzezi w Obozie Smitha oprócz tego, że dowódca obozu wybrał się do Centralu na godzinę przed nią i był jedynym człowiekiem, który uszedł z życiem. Ujęte w ten sposób brzmiało to oczywiście źle. Można było zrozumieć, dlaczego z początku patrzyli na niego jak na jakiegoś Jonasza albo jeszcze gorzej, nawet jak na Judasza. Ale kiedy go poznali, zmienili zdanie. Zaczęli rozumieć, że nie tylko nie był dezerterem czy zdrajcą, ale że oddany jest sprawie ochrony kolonii Nowej Tahiti przed zdradą. I zaczęli zdawać sobie sprawę, że pozbycie się stworzątek było jedynym sposobem uczynienia tego świata bezpiecznym dla ziemskiego stylu życia.
Dość szybko udało się zacząć przekazywać to drwalom. Nigdy nie lubili tych małych zielonych szczurów, których musieli cały dzień naganiać do pracy i całą noc pilnować; lecz teraz zaczęli rozumieć, że stworzątka są nie tylko odrażające, ale i niebezpieczne. Kiedy Davidson opowiedział im, co zastał w Obozie Smitha, kiedy wyjaśnił, jak dwu humanoidów ze statku Floty wyprało mózgi w Dowództwie; kiedy pokazał, że wygnanie Ziemian z Nowej Tahiti było tylko małą częścią całego spisku Obcych konspiracji przeciwko Ziemi; kiedy przypomniał im o zimnych twardych liczbach, dwa i pół tysiąca ludzi na trzy miliony stworzątek — wtedy zaczęli rzeczywiście go popierać.
Nawet tutejszy Oficer Kontroli Ekologicznej był z nim. Nie jak biedny stary Kees, wściekły, bo ludzie strzelali do czerwonych jeleni, a potem sam postrzelony z ukrycia w bebechy przez stworzątka. Ten facet, Atranda, nienawidził stworzątek. Właściwie miał fioła na ich punkcie, dostał geoszoku czy co; tak się bał, że stworzątka zaatakują obóz, że zachowywał się jak jakaś kobieta bojąca się gwałtu. Ale i tak dobrze było mieć po swojej stronie miejscowego speca.
Nie było co próbować ustawić dowódcę; jako znawca ludzi Davidson prawie od razu zrozumiał, że nie ma to sensu. Muhamed to twardogłowy. Był także na stałe uprzedzony do Davidsona; miało to coś wspólnego ze sprawą Obozu Smitha. Prawie powiedział Davidsonowi, że nie uważa go za oficera godnego zaufania.
Był to przekonany o słuszności swego postępowania sukinsyn, ale dobrze było, że prowadził obóz Nowa Jawa wedle takich twardych zasad. Łatwiej było przejąć ścisłą organizację, przyzwyczajoną do wykonywania rozkazów, niż luźną, pełną niezależnych osób, i łatwiej było ją utrzymać jako jednostkę do obronnych i zaczepnych akcji militarnych, kiedy już obejmie się jej dowództwo. Będzie musiał przejąć dowództwo. Muu był dobrym szefem obozu drwali, ale żadnym żołnierzem.
Davidson był zajęty skupianiem wokół siebie najlepszych drwali i młodych oficerów. Nie spieszył się. Kiedy zebrał wystarczającą grupę takich, którym rzeczywiście mógł zaufać, dziesięcioosobowy oddział ściągnął parę rzeczy z zamkniętego pokoju starego Muu w piwnicy baraku rekreacyjnego pełnego zabawek wojennych, a potem jednej niedzieli poszedł do lasu się zabawić.
Davidson odkrył miasto stworzątek parę tygodni temu i zachował tę przyjemność dla swych ludzi. Mógł to zrobić w pojedynkę, ale tak było lepiej. Zyskiwało się poczucie braterstwa, prawdziwych więzów między ludźmi. Po prostu weszli do miasta w biały dzień, pokryli napalmem wszystkie stworzątka złapane na powierzchni ziemi i spalili je, a potem oblali naftą dachy tej królikami i usmażyli resztę. Te, które próbowały się wydostać, obrzucało się napalmem; to była część artystyczna — czekać przy drzwiach na te małe szczury, pozwolić im myśleć, że im się udało, a potem smażyć je od stóp do głów, tak że wyglądały jak pochodnie. Zielone futro skwierczało jak szalone.
Właściwie nie było to o wiele bardziej ekscytujące niż polowanie na prawdziwe szczury, które były prawie jedynymi dzikimi zwierzętami, jakie pozostały na Matce Ziemi, ale wywoływało to większy dreszczyk; stworzątka były o wiele większe od szczurów i było wiadomo, że mogą wziąć odwet, choć tym razem tego nie zrobiły. W rzeczywistości niektóre z nich nawet kładły się zamiast uciekać, po prostu leżały na plecach z zamkniętymi oczami. To przyprawiało o mdłości. Inni też tak myśleli, a jednemu z nich zrobiło się niedobrze i zwymiotował po tym, jak spalił jedno z leżących stworzątek.
Mimo że było z tym u nich krucho, nie zostawili przy życiu nawet jednej samicy, aby ją zgwałcić. Wszyscy zgodzili się przedtem z Davidsonem, że byłaby to prawie perwersja. Homoseksualizm z innymi ludźmi był normalny. Te istoty mogły być zbudowane jak kobiety, ale to nie byli ludzie i lepiej było mieć uciechę z zabijania ich, a zostać czystym. Wydawało się to wszystkim sensowne i tego się trzymali.
Każdy z nich trzymał w obozie jadaczkę zamkniętą; nie przechwalali się nawet przed kumplami. To byli rozsądni ludzie. Nawet słówko o wyprawie nie dotarło do uszu Muhameda. Stary Muu sądził, że wszyscy jego ludzie to dobrzy chłopcy piłujący jedynie drewno i trzymający się z daleka od stworzątek, tak, proszę pana; i mógł sobie dalej w to wierzyć aż do dnia Sądu Ostatecznego.
Bo stworzątka zaatakują. Gdzieś. Tutaj lub jeden z obozów na Wyspie Królewskiej lub Centralnej. Davidson to wiedział. Był jedynym oficerem w całej kolonii, który rzeczywiście to wiedział. Bez żadnej zasługi, po prostu wiedział, że ma rację. Nikt inny mu nie wierzył poza tymi ludźmi tutaj, których miał czas przekonać. Ale wszyscy inni prędzej czy później zobaczą, że miał rację.
A miał ją.
5.
Spotkanie Selvera twarzą w twarz było szokiem. Kiedy Ljubow leciał z powrotem do Centralu z wioski leżącej u podnóża wzniesienia, próbował stwierdzić, dlaczego był to szok; wyróżnić nerw, który nie wytrzymał. Bo przecież zwykle nie jest się przerażonym przypadkowym spotkaniem z dobrym przyjacielem.
Niełatwo było przekonać przywódczynię, aby go zaprosiła. Tuntar stał się głównym miejscem jego badań przez całe lato; miał tam kilku świetnych informatorów i był w dobrych stosunkach z Szałasem i przywódczynią, która pozwalała mu swobodnie obserwować i brać udział w życiu społeczności. Wycyganienie od niej zaproszenia za pośrednictwem kilku byłych niewolników, jeszcze przebywających w okolicy, zajęło dużo czasu, ale w końcu spełniła prośbę, dostarczając mu, zgodnie z nowymi dyrektywami, prawdziwej „sytuacji zaaranżowanej przez Athshean”. Domagało się tego raczej jego własne sumienie niż pułkownika. Dongh chciał, żeby Ljubow tam poszedł. Martwił się zagrożeniem ze strony stworzątek. Kazał Ljubowowi ocenić ich, „zobaczyć, jak reagują teraz, kiedy zostawiamy ich samym sobie”. Miał nadzieję na pomyślne wieści. Ljubow nie mógł się zdecydować, czy raport, który przekaże, będzie pomyślny dla pułkownika Dongha, czy nie.
W promieniu dziesięciu kilometrów od Centralu równina została pozbawiona drzew i wszystkie pniaki już wygniły; była to teraz wielka monotonna płaszczyzna pokryta włochatoszarymi w deszczu roślinami włóknistymi. Pod włochatymi liśćmi wypuszczały pierwsze pędy krzaki sumaku, karłowate osiki i formy ochronne, które, kiedy wyrosną, będą z kolei osłaniać młode drzewa. Obszar ten pozostawiony samemu sobie w tym umiarkowanym, deszczowym klimacie mógłby pokryć się lasem w ciągu trzydziestu lat, a w ciągu stu ponownie odzyskać zalesienie w pełnym rozkwicie. Pozostawiony sam sobie.