Выбрать главу

Lecz cały czas pod tymi myślami na temat starych i młodych kobiet trwał szok, domysł poznania, które nie chciało dać się rozszyfrować.

Musi to przemyśleć, zanim przekaże raport Dowództwu.

Selver: więc co z Selverem?

Selver z pewnością był kluczową postacią dla Ljubowa. Dlaczego? Ponieważ dobrze go znał albo z powodu jakiejś siły w jego osobowości, której Ljubow nigdy świadomie nie doceniał?

Ależ on ją docenił; bardzo szybko wyłonił Selvera jako osobę niezwykłą. Był wtedy Samem, osobistym służącym trzech oficerów dzielących jeden prefab. Ljubow pamiętał, jak Benson chwalił się, jakie to mają świetne stworzątko, dobrze wytresowane.

Wielu Athshean, szczególnie Śniący z Szałasów, nie mogło zmienić swego wielocyklicznego systemu snu na ziemski. Jeśli w nocy nadrabiali swój normalny sen, to uniemożliwiało im to zapadnięcie w REM lub sen paradoksalny, którego studwudziestominutowy rytm rządził ich życiem zarówno w dzień, jak i w nocy i nie dał się dopasować do ziemskiego dnia pracy. Jeśli raz się nauczyło śnić na jawie, uzależniać swą równowagę umysłową nie od rozsądku wąskiego jak ostrze brzytwy, lecz od podwójnego oparcia, delikatnej równowagi rozsądku i snu; jeśli raz się tego nauczyło, nie można się tego oduczyć, tak jak nie można oduczyć się myśleć. Tak wielu mężczyzn było oszołomionych, zagubionych, odseparowywało się lub nawet zapadało w katatonię. Kobiety, odrzucone i upokorzone, zachowywały się z ponurą apatią świeżo zniewolonych.

Mężczyźni, którzy nie byli adeptami, i niektórzy z młodszych Śniących radzili sobie najlepiej; zaadaptowali się pracując ciężko w obozach drwali lub zostając świetnymi służącymi. Sam był jednym z nich: sprawny osobisty służący bez indywidualności, kucharz, pracz, lokaj, namydlacz pleców i kozioł ofiarny dla trzech panów. Nauczył się być niewidzialnym. Ljubow wypożyczył go jako etnologicznego informatora i przez jakieś podobieństwo umysłu i natury od razu zdobył zaufanie Sama. W nim znalazł idealnego nauczyciela, wyszkolonego w zwyczajach swego ludu, dostrzegającego ich znaczenie i potrafiącego szybko je przetłumaczyć, uczynić je zrozumiałym dla Ljubowa, wypełniając lukę między dwoma językami, dwiema kulturami, dwoma gatunkami rodzaju Człowiek.

Przez dwa lata Ljubow podróżował, studiował, przeprowadzał wywiady, obserwował i nie potrafił zdobyć klucza, który dałby mu dostęp do athsheańskiego umysłu. Nawet nie wiedział, gdzie jest zamek. Badał athsheańskie nawyki senne i odkrył, że najwyraźniej nie mieli nawyków sennych. Podłączał niezliczone elektrody do niezliczonych futrzanych zielonych głów i nie udało mu się dostrzec nic sensownego w znanych wzorach, wrzecionowatych liniach i ostrych wierzchołkach, w alfach, deltach i thetach, jakie pojawiały się na wykresie. To właśnie Selver sprawił, że Ljubow w końcu zrozumiał athsheańskie znaczenie słowa „sen”, będącego synonimem słowa „korzeń”, co dało mu klucz do królestwa leśnego ludu. To właśnie u Selvera poddanego badaniu EEG po raz pierwszy ujrzał i zrozumiał niezwykłe wzory impulsów mózgu wchodzącego w stan śnienia, nie będąc jednocześnie ani w stanie uśpienia, ani rozbudzenia: stan mający się do ziemskiego śnienia podczas snu jak Partenon do chaty z błota: w zasadzie to samo, ale z dodatkiem złożoności, jakości i kontroli.

Cóż zatem — cóż jeszcze?

Selver mógł uciec. Został, najpierw jako kamerdyner, później (dzięki jednej z nielicznych użytecznych prerogatyw Ljubowa jako speca) jako Pomocnik Naukowy, ciągle zamykany na noc z innymi stworzątkami w zagrodzie (Kwaterze Ochotniczego Autochtonicznego Personelu Robotniczego).

— Polecę z tobą do Tuntaru i tam będę z tobą pracował — rzekł kiedyś Ljubow, chyba podczas trzeciej rozmowy z Selverem. — Na miłość boską, po co masz być tutaj?

— Moja żona Thele jest w zagrodzie — odpowiedział wtedy Selver. Ljubow próbował uzyskać jej zwolnienie, ale pracowała w kuchni Dowództwa, a sierżanci, którym podlegała grupa kuchenna, nie życzyli sobie żadnych interwencji ze strony „góry” i „speców”. Ljubow musiał być bardzo ostrożny, żeby nie odegrali się na kobiecie. Ona i Selver, wydawało się, byli gotowi cierpliwie czekać, aż oboje mogliby uciec lub zostać uwolnieni. Stworzą tka płci męskiej i żeńskiej były ściśle odseparowane w zagrodzie — nikt chyba nie wiedział dlaczego — i mężowie rzadko widywali się z żonami. Ljubowowi udawało się organizować im spotkania w chacie, którą miał dla siebie na północnym krańcu miasta. Właśnie kiedy Thele wracała do Dowództwa z jednego z takich spotkań, zobaczył ją Davidson i najwyraźniej pociągnęła go jej krucha, przestraszona gracja. Kazał sprowadzić ją tej nocy do swojej kwatery i zgwałcił ją.

Zabił ją w trakcie, być może — zdarzało się to już przedtem w wyniku różnic w budowie — lub ona sama przestała żyć. Jak niektórzy Ziemianie, Athsheanie posiadali autentyczną umiejętność sprowadzania śmierci na życzenie i potrafili przestać żyć. W każdym przypadku zabił ją Davidson. Takie morderstwa zdarzały się przedtem. Jednak przedtem nie zdarzało się to, co uczynił Selver na drugi dzień po jej śmierci.

Ljubow zjawił się tam dopiero pod koniec. Pamiętał krzyki, siebie biegnącego główną ulicą w gorącym słońcu, kurz, grupkę mężczyzn. Całość mogła trwać tylko pięć minut, długi czas jak na morderczą walkę. Kiedy Ljubow tam dotarł, Selver był oślepiony krwią niczym zabawka dla Davidsona, a jednak podnosił się i wracał, nie oszalały z wściekłości, ale z inteligentną rozpaczą. Ciągle wracał. W końcu to Davidson wpadł we wściekłość przerażony tą straszną wytrwałością; zwaliwszy Selvera na ziemię ciosem z boku ruszył do przodu z uniesioną obutą nogą, aby zmiażdżyć mu czaszkę. Jeszcze kiedy posuwał się naprzód, Ljubow wpadł w krąg. Przerwał walkę (bo żądza krwi, jaką pałało dziesięciu czy dwunastu patrzących mężczyzn, była już zaspokojona, toteż poparli Ljubowa, kiedy kazał Da-vidsonowi zabrać ręce); i odtąd nienawidził Davidsona z wzajemnością, wszedł bowiem między zabójcę i jego śmierć.

Bo jeśli to my, cała reszta, giniemy przez samobójstwo, to morderca zabija samego siebie; tylko że on musi to robić ciągle od nowa.

Ljubow podniósł Selvera, niewiele ważącego w jego ramionach. Zmasakrowana twarz przylgnęła do jego koszuli tak, że krew przesiąknęła aż do skóry. Zabrał Selvera do własnego domku, wziął w łubki jego złamany nadgarstek, zrobił, co mógł z jego twarzą, trzymał go we własnym łóżku, noc w noc próbował do niego mówić, dotrzeć do niego w pustce jego bólu i wstydu. Było to, oczywiście, wbrew przepisom.

Nikt mu nie wspominał o przepisach. Nie musieli. Wiedział, że tracił większość życzliwości, jaką kiedykolwiek darzyli go oficerowie kolonii.

Pilnował się, aby trzymać się po właściwej stronie Dowództwa, protestując tylko przeciw ekstremalnym przejawom brutalności względem tubylców, stosując perswazję, nie buntując się i zachowując tę odrobinę władzy i wpływów, jakie miał. Nie mógł zapobiec wyzyskowi Athshean. Był on o wiele gorszy, niż spodziewał się po odbyciu szkolenia, ale niewiele mógł uczynić tu i teraz. Jego raporty dla Administracji i Komitetu Praw mogły — po pięćdziesięcioczteroletniej podróży w obie strony — odnieść jakiś skutek; Ziemia mogła nawet zdecydować, że polityka Otwartej Kolonii dla Athshe była poważnym błędem. Lepiej o pięćdziesiąt cztery lata za późno niż wcale. Gdyby stracił tolerancję przełożonych na miejscu, cenzurowaliby lub unieważniali jego raporty i w ogóle nie byłoby już nadziei.