Выбрать главу

Lecz teraz był zbyt rozgniewany, aby podtrzymywać tę strategię. Do diabła z innymi, jeśli nadal uznają jego troskę o przyjaciela jako obrazę Matki Ziemi i zdradę interesów kolonii. O ile zaszufladkują go jako „miłośnika stworzą-tek”, jego użyteczność dla Athshean zmniejszy się; ale nie potrafił przedkładać możliwego ogólnego dobra nad naglącą potrzebę Selvera. Nie można uratować narodu sprzedając przyjaciela. Davidson, dziwnie rozwścieczony drobnymi obrażeniami zadanymi mu przez Selvera oraz wtrąceniem się Ljubowa, rozprawiał, że wykończy to zbuntowane stworzątko; z pewnością zrobiłby to, gdyby nadarzyła mu się okazja. Ljubow był z Selverem dzień i noc przez dwa tygodnie, a potem zabrał go z Centralu i poleciał z nim do miasta na zachodnim wybrzeżu, Broteru, gdzie Selver miał krewnych.

Nie było kary za pomoc niewolnikom w ucieczce, ponieważ Athsheanie wcale nie byli niewolnikami; stanowili Ochotniczy Autochtoniczny Personel Robotniczy. Ljubowowi nie udzielono nawet nagany. Lecz zawodowi oficerowie od tego czasu nie wierzyli mu całkowicie zamiast częściowo; a nawet jego koledzy ze służb specjalnych, egzobiolog, koordynatorzy agro i leśnictwa, ekolodzy, na różne sposoby dawali mu odczuć, że postąpił irracjonalnie, donkiszotersko lub głupio.

— Myślałeś, że przyjeżdżasz na piknik? — chciał wiedzieć Gosse.

— Nie. Nie myślałem, że będzie to jakiś cholerny piknik — odparł Ljubow ponuro.

— Nie rozumiem, dlaczego jakikolwiek konsultant z własnej woli wiąże się z Otwartą Kolonią. Wiesz, że naród, który badasz, zostanie prawdopodobnie zniszczony i pogrzebany. Taki jest bieg rzeczy. To natura ludzka i musisz wiedzieć, że tego nie zmienisz. Więc po co przyjeżdżać i oglądać to wszystko? Masochizm?

— Nie wiem, co jest „naturą ludzką”. Może zostawianie opisów tego, co niszczymy, jest częścią natury ludzkiej. Czy naprawdę jest to znacznie przyjemniejsze dla ekologa?

Gosse zignorował to.

— Dobrze więc, rób te swoje opisy. Ale trzymaj się z daleka od jatek. Przecież biolog badający kolonię szczurów nie zaczyna ratować swoich ulubionych szczurów, które są atakowane.

Ljubow wybuchnął. Było tego już zbyt wiele.

— Nie, oczywiście, że nie — odparł. — Szczur może być ulubieńcem, ale nie przyjacielem.

To uraziło biednego starego Gosse'a, który chciał być dla Ljubowa postacią ojcowską, i nikomu nie przyniosło pożytku. A jednak to prawda. A prawda cię wyzwoli…

Lubię Selvera, szanuję go, uratowałem go, cierpiałem z nim, boję się go. Selver jest moim przyjacielem.

Selver jest bogiem.

Tak powiedziała mała starucha, jak gdyby wszyscy to wiedzieli, tak po prostu, jak mogłaby powiedzieć, że Taki-to-a-taki jest myśliwym. „Selver sha'ab”. Ale co znaczy „sha'ab”? Wiele słów Języka Kobiet, codziennej mowy Athshean, pochodziło z Języka Mężczyzn, który we wszystkich społecznościach był taki sam, a słowa te były nie tylko dwusylabowe, ale i dwustronne. Były monetami, miały rewers i awers. „Sha'ab” oznaczało boga lub święty byt, lub istotę obdarzoną mocą; znaczyło też coś zupełnie innego, ale Ljubow nie pamiętał co. W tym punkcie swych rozmyślań znalazł się w bungalowie i musiał tylko sprawdzić to w słowniku, który ułożył z Selverem przez cztery miesiące wyczerpującej, lecz harmonijnej pracy. Oczywiście: „Sha'ab”, tłumacz.

Było to prawie zbyt idealne, zbyt trafne.

Czy te dwa znaczenia miały coś wspólnego? Często miały, jednak niewystarczająco często, aby stać się regułą. Jeśli bóg jest tłumaczem, to co tłumaczy? Selver rzeczywiście był utalentowanym tłumaczem, ale ten dar ujawnił się tylko przez przypadkowe wprowadzenie do jego świata całkowicie obcego języka. Czy „sha'ab” był tym, który przekładał język snów i filozofii, Język Mężczyzn, na codzienną mowę? Lecz wszyscy Śniący to potrafili. Może więc był tym, który potrafi przenieść do życia na jawie kluczowe doświadczenie wizji: tym, który stanowi niejako połączenie między tymi dwiema rzeczywistościami, uważanymi przez Athshean za równe sobie, czasem snu i czasem świata, którego powiązania, choć zasadnicze, są niejasne. Połączenie: ten, który potrafi głośno nazwać spostrzeżenia podświadomości. „Mówić” tym językiem znaczy działać. Zrobić coś nowego. Zmieniać lub być zmienionym, radykalnie, od korzeni. Bo korzeń jest snem.

A tłumacz jest bogiem. Selver wprowadził nowe słowo do języka swego ludu. Dokonał nowego czynu. To słowo, ten czyn — morderstwo. Tylko bóg mógł poprowadzić tak wielkiego przybysza jak śmierć przez most między światami.

Ale czy nauczył się zabijać współbraci ze swych własnych snów pełnych przemocy i spustoszenia, czy też z nie śnionych wyczynów Obcych? Czy mówił własnym językiem, czy językiem kapitana Davidsona? To co zdawało się wyrastać z korzeni jego cierpienia i wyrażać jego własne zmienione istnienie, mogło w rzeczywistości być infekcją, obcą zarazą, która nie uczyni nowego narodu z jego ludu, ale go zniszczy.

W naturze Rają Ljubowa nie leżało myślenie: „Co mogę zrobić?” Charakter i szkolenie nie skłaniały go do mieszania się w sprawy innych ludzi. Jego zadaniem było dowiedzieć się, co robią, i zamierzał pozwolić im, aby dalej to robili. Wolał być raczej oświeconym, niż oświecać, poszukiwać faktów, a nie Prawdy. Lecz nawet najbardziej niemisjonarska dusza, chyba że udaje, iż nie posiada emocji, staje czasem przed wyborem między dopuszczeniem a opuszczeniem. „Co oni robią?” staje się nagle „Co my robimy?”, a potem „Co ja muszę zrobić?”

Rozumiał, że teraz osiągnął taki moment wyboru, a jednak nie całkiem wiedział, dlaczego ani jaką miał alternatywę.

Nie mógł w tym momencie uczynić nic więcej w celu zwiększenia szans Athshean na przeżycie; Lepennon, Or i ansibl zrobili więcej, niż miał nadzieję zobaczyć w ciągu całego życia. Administracja na Ziemi wypowiadała się jasno w każdym komunikacie przesłanym przez ansibla. a pułkownik Dongh, choć znajdował się pod presją niektórych osób ze sztabu i szefów drwali, aby ignorować dyrektywy, wypełniał jednak rozkazy. Był lojalnym oficerem; a poza tym Shackleton miał wrócić na obserwację i zdać raport o sposobie wykonywania poleceń. Teraz raporty do domu coś znaczyły, kiedy Ów ansibl, ta machina ex machina, zapobiegał całej wygodnej starej autonomii kolonii i czynił ludzi odpowiedzialnymi za swe czyny jeszcze za ich życia. Nie było już pięćdziesięcioczteroletniego marginesu błędu. Polityka już nie była statyczna. Decyzja podjęta przez Ligę Światów mogła teraz doprowadzić z dnia na dzień do ograniczenia kolonii do jednego Lądu lub do zakazu wyrębu drzew, lub do poparcia zabijania tubylców — nie wiadomo. Jak Liga działała i jaką politykę prowadziła, nie można było jeszcze odgadnąć z suchych dyrektyw Administracji. Dongh martwił się tą przyszłością z wielokrotnego wyboru, ale Ljubow się cieszył. W różnorodności życie, a gdzie jest życie, tam jest nadzieja — to było ogólne podsumowanie jego credo, dość skromnego, trzeba przyznać.

Koloniści zostawiali Athshean w spokoju, a oni zostawiali w spokoju kolonistów. Zdrowa sytuacja, której nie należy niepotrzebnie naruszać. Mógł ją zakłócić jedynie strach.

W tym momencie można było spodziewać się po Athsheanach raczej podejrzliwości i urazy, ale nie strachu. Jeśli chodzi o panikę, jaka ogarnęła Central na wiadomość o masakrze o Obozie Smitha, nic się nie wydarzyło, co by mogło rozniecić ją na nowo. Żaden Athsheanin nigdzie od tego czasu nie użył przemocy; a po rozpuszczeniu niewolników wszystkie stworzątka zniknęły w swoim lesie i nie było już stałej drażniącej ksenofobii. Koloniści zaczynali wreszcie się odprężać.