Выбрать главу

Kepler cofał się przed zapalczywością LaRoque’a. Pobladł i zaczął się jąkać.

— Ja… ja myślę, że nie…

— LaRoque! Niech pan da temu spokój! — Jacob złapał Francuza za ramię i przyciągnął go do siebie, po czym wyszeptał mu stanowczo do ucha: — Daj spokój, człowieku, nie chcesz chyba kompromitować nas przed czcigodnym Kantenem Faginem, co? Oczy LaRoque rozszerzyły się. Ponad ramieniem Jacoba widział, jak górne liście zaniepokojonego Fagina szumią donośnie. W końcu spuścił wzrok. Drugiego afrontu nie mógł już znieść. Wymamrotał przeprosiny dla obcego i odszedł, rzucając Keplerowi pożegnalne spojrzenie.

— Dzięki za efekty specjalne, Fagin — odezwał się Jacob, kiedy LaRoque już poszedł.

Odpowiedział mu krótki i niski gwizd.

5. Refrakcja

Odległe o czterdzieści milionów kilometrów Słońce było czeluścią piekieł. Wrzało wśród czarnego kosmosu, w niczym nie przypominając świecącej plamki, którą dzieci na Ziemi przyjmowały jako oczywistość, i od której bez trudu odruchowo odwracały oczy. Tutaj jego przyciąganie było znacznie silniejsze. Czuło się przemożną potrzebę patrzenia w jego stronę, choć było to niebezpieczne.

Słońce oglądane z Bradbury’ego miało wielkość pięciocentówki trzymanej w odległości trzydziestu centymetrów przed oczyma. Światło było zbyt jasne, by można je było znieść bez przesłony. Uchwycenie zarysu tarczy, jak to czasami robi się na Ziemi, tutaj mogłoby przyprawić o ślepotę. Kapitan nakazał spolaryzowanie ekranów stazowych statku i zakrycie normalnych świetlików widokowych.

W salonie odsłonięte było okno Lyota, aby pasażerowie mogli bez szkody przyglądać się Dawcy Życia.

Jacob zatrzymał się przed nim podczas nocnej pielgrzymki do automatu z kawą, na wpół obudzony z niespokojnego snu w małej kabinie. Tępo wpatrywał się w okrągły otwór przez kilka minut, ciągle jeszcze nie całkiem przytomny, aż dobudził go sepleniący głos:

— Tak właśnie wygląda wasze szłończe z aphelium Merkurego. W słabo oświetlonym salonie przy jednym ze stolików do kart siedział Kulla. Tuż za obcym, ponad rzędem automatów z napojami, zegar na ścianie pokazywał jarzące się cyfry „04:30”.

Zaspany głos Jacoba z trudem przeciskał się przez gardło:

— Teraz… eee… jesteśmy już tak blisko?

— Jeszteśmy — potwierdził Kulla.

Jego trzonowce były schowane. Za każdym razem, gdy próbował wymówić „s”, duże, zwinięte wargi ściągały się i wydobywał się spomiędzy nich gwizd. W przyćmionym świetle jego oczy jaśniały czerwonym blaskiem wpadającym przez okno widokowe. — Do końca podróży zoształy już tylko dwa dni — powiedział obcy. Ręce trzymał skrzyżowane na stole przed sobą. Luźne fałdy rękawów jego srebrnej tuniki przykrywały połowę blatu.

Jacob odwrócił się, by znów spojrzeć przez iluminator i zachwiał się przy tym lekko.

Tarcza słońca zamigotała mu przed oczyma.

— Dobrze się czujesz? — z niepokojem zapytał Pring i zaczął się już nawet podnosić.

— Nie, proszę, nie — Jacob powstrzymał go unosząc rękę.

Mam po prostu miękkie nogi. Trochę mało spałem. Kawa dobrze mi zrobi. Powlókł się do automatów, ale w połowie drogi przystanął, odwrócił się i jeszcze raz popatrzył na obraz słonecznego paleniska.

— Ono jest czerwone! — mruknął zdumiony.

— Czy chczesz, żebym wytłumaczył, dlaczego tak jeszt? — spytał Kulla.

— Proszę.

Jacob spojrzał na pogrążony w ciemności rząd automatów z napojami i jedzeniem, szukając maszyny do kawy.

— Okno Lyota przepuszcza do wnętrza tylko światło w posztaci monochromatycznej — zaczął Kulla. — Wykonane jeszt z wielu okrągłych płytek, niektóre z nich polaryzują światło, inne opóźniają je. Obraczają się one względem siebie i osztatecznie dosztrajają się do fali, która jeszt wpuszczana do środka. Jeszt to niezmiernie preczyzyjne i pomyszłowe urządzenie, choć według sztandardów galaktycznych zupełnie przesztarzałe… jak szwajczarszkie zegarki noszone jeszcze przez niektórych ludzi w epocze elektronicznej. Kiedy wasze szpołeczeńsztwo zacznie w pełni korzysztać z Biblioteki, wówczasz ten… Patek przejdzie do hisztorii.

Jacob pochylił się, żeby przyjrzeć się najbliższemu automatowi. Wyglądał jak maszyna do kawy. Miał z przodu przezroczystą płytkę, za którą znajdowała się mała podstawka z metalową kratką na wierzchu. Jeśli teraz nacisnąłby prawy guzik, na podstawkę powinien spaść jednorazowy kubek, a potem jakaś rurka nalałaby strumień gorzkiego czarnego napoju. Jacob słyszał sączący się powoli, głęboki głos Kulli i co jakiś czas wydawał z siebie potakujące dźwięki: — aha, tak, no, no.

Na lewo od przycisków paliła się zielona lampka. Nacisnął ją mimowolnie.

Mętnym wzrokiem przyglądał się maszynie. Już! Coś zabrzęczało i stuknęło! Oto kubek!

Ale zaraz… co u licha?

Do kubka wpadła duża, żółtozielona pigułka.

Jacob podniósł klapkę i wziął kubek. Sekundę później w miejsce, gdzie stał kubeczek, trafiła struga gorącej cieczy i zaraz zniknęła w kratce poniżej. Niepewnie spojrzał na pigułkę. Cokolwiek to było, nie wyglądało jak kawa. Przetarł oczy wierzchem dłoni. Potem rzucił oskarżycielskie spojrzenie na guzik, który przycisnął. Guzik miał napis. Brzmiał on „Synteza żywnościowa ET”. Niżej, pod napisem, ze szczeliny wysunęła się karta komputerowa. Wzdłuż wystającego brzegu wydrukowane było:

„Pring: Uzupełnienie dietetyczne — Kompleks białkowy kumaryny”. Jacob rzucił szybkie spojrzenie na Kullę. Obcy ciągnął swoje wyjaśnienia, stojąc przed oknem Lyota. Dla podkreślenia argumentów wymachiwał jedną ręką w kierunku dantejskiego blasku.

— Teraz widać czerwoną linię wodoru alfa — mówił. — Bardzo pożyteczna linia szpektralna. Zamiaszt tonąć w powodzi przypadkowego światła ze wszysztkich poziomów Szłończa, możemy patrzeć tylko na te regiony, gdzie atomy wodoru abszorbują lub emitują więczej niż normalnie… — Kulla wskazał nakrapianą powierzchnię Słońca. Pokrywały ją ciemnoczerwone cętki i pierzaste łuki.

Jacob czytał o nich. Te łuki to włókna. Widziano je na tle kosmosu w kręgu świetlnym Słońca, od kiedy po raz pierwszy do obserwacji zaćmienia użyto teleskopu. Kulla najwyraźniej objaśniał, dzięki czemu widać je na tarczy słonecznej. Jacob zastanowił się. Przez całą podróż z Ziemi Pring unikał jadania posiłków z innymi. Co najwyżej sączył czasami wódkę lub piwo przez słomkę. Chociaż obcy nie podał żadnych wyjaśnień, Jacob mógł przypuszczać, że w kulturze Pringów istniał zakaz jedzenia w miejscach publicznych.

A poza tym — pomyślał — z takimi kafarami w gębie mógłby narobić niezłego bałaganu. Najwyraźniej wpakowałem się tutaj podczas jego śniadania, a Kulla jest zbyt grzeczny, żeby o tym napomknąć.

Spojrzał na tabletkę ciągle leżącą na dnie kubka, który trzymał w dłoni.

Wrzucił ją do kieszeni marynarki, a zgnieciony kubek cisnął do kosza na śmieci.

Teraz dopiero dostrzegł przycisk z napisem „Czarna kawa”. Uśmiechnął się ponuro. Może lepiej byłoby darować sobie kawę i nie narażać się na ryzyko obrażenia Kulli. ET wprawdzie nie zaprotestował, gdy Jacob podszedł do automatów z jedzeniem i piciem, ale przecież odwrócił się do niego tyłem.