Выбрать главу

— A więc już się zaczęło — mruknął.

Zacisnął szczęki.

Tym razem — pomyślał — poradzę sobie z tym sam! Nie potrzebuję pomocy od mojego alter ego. Nie będę włóczył się po okolicy i włamywał gdzie popadnie! Zaciśniętą pięścią uderzył w udo, żeby wypędzić z palców świerzbiące uczucie zadowolenia.

CZĘŚĆ TRZECIA

Obszar przejściowy pomiędzy koroną a fotosferą (powierzchnią słońca oglądaną w białym świetle) wygląda podczas zaćmienia jak ciemnoczerwony pierścień otaczający słońce. Przy dokładnym badaniu chromosfery widać, że nie jest to jednorodna warstwa, ale szybko zmieniająca się, włóknista struktura. Opisuje się ją czasem jako płonącą prerię. Nieustannie strzelają z niej w górę liczne, krótkotrwałe wytryski nazywane „kolcami”; ich wysokość dochodzi do wielu tysięcy kilometrów.

Czerwoną barwę zawdzięcza dominującemu promieniowaniu w zakresie alfa wodoru.

Niezmiernie trudno jest wyjaśnić, co dzieje się w tym tak skomplikowanym obszarze…

Harold Zirin

7. Interferencja

Kiedy doktor Martine opuściła swoją kabinę i ruszyła korytarzem transportowym do Oddziału Środowiska ET, uznała, że wybrała tę drogę przez dyskrecję, a nie z chęci ukrycia się. Do surowych, niewykończonych ścian przyczepione były klamrami rury i przewody telekomunikacyjne. Merkuriańska skała błyszczała od rosy i wydzielała zapach mokrego kamienia, a kroki kobiety rozbrzmiewały echem w dole korytarza. Dotarła do włazu ciśnieniowego oświetlonego z góry zielonym światłem. To było tylne wejście do pomieszczeń obcych. Gdy nacisnęła czujnik, właz otworzył się natychmiast. Wokół rozlewało się jasne światło o zielonkawym odcieniu — kopia promieni słonecznych gwiazdy odległej o wiele parseków. Doktor Martine osłoniła jedną rękę oczy, a drugą sięgnęła do zawieszonej na biodrach torby po okulary słoneczne i włożyła je, żeby móc zajrzeć do pokoju.

Na ścianach zobaczyła pajęczynowate gobeliny przedstawiające wiszące ogrody i miasto obcych na krawędzi górskiego urwiska. Miasto przywarło do postrzępionej ściany skalnej, skrząc się, jakby pokrywały j e krople wody. Martine pomyślała, że słyszy niemal wysokie dźwięki muzyki, zawodzące tuż poza zasięgiem słuchu. Czy to tłumaczyło jej krótki oddech? Jej zdenerwowanie?

Bubbakub podniósł się z wyściełanego poduchami siedziska, żeby ją powitać. Jego szare futro połyskiwało w aktynicznym świetle, kiedy kołysząc się kroczył na serdelkowatych nogach. W tym mieszkaniu, przy ciążeniu wynoszącym jeden i pięć dziesiątych ziemskiego, Bubbakub stracił wszelki „wdzięk”, jaki Martine dostrzegała w nim poprzednio. Z postawy wspartego na kabłąkowatych nogach Pilanina emanowała siła. Usta jego poruszyły się w serii krótkich kłapnięć. Głos dochodzący z brzmieniacza wiszącego na jego szyi brzmiał łagodnie i donośnie, choć poszczególne słowa były od siebie oddzielone, a niektórym brakowało końcówek.

— Dobrze. Cieszę się, że przyszłaś.

Martine poczuła ulgę. Przedstawiciel Biblioteki wydawał się odprężony. Ukłoniła się lekko.

— Witam, Pilu Bubbakubie. Przychodzę, żeby zapytać, czy otrzymałeś jakieś nowe wiadomości z Filii Biblioteki.

— Wejdź i usiądź. Tak, dobrze, że pytasz. Mam nowy fakt. Ale wejdź. Poczęstuj się najpierw jedzeniem i piciem. — Bubbakub ukazał pysk pełen ostrych jak igły zębów. Martine skrzywiła się, przechodząc przez pole zmiany ciążenia na progu, uczucie było nieprzyjemne jak zawsze. W pokoju czuła się tak, jakby ważyła siedemdziesiąt kilo. — Nie, dziękuję. Przed chwilą jadłam. Usiądę tylko.

Wybrała odpowiednie dla ludzi krzesło i ostrożnie opuściła się na nie. Siedemdziesiąt kilo to więcej, niż powinno się ważyć!

Pilanin rozciągnął się na swoich poduchach tak, że jego niedźwiedzia głowa ledwie wystawała ponad stopy. Przyglądał się jej małymi czarnymi oczkami. — Dostałem wiadomość z La Paz maserem. Nic nie mówi o Słonecznych Duchach. Zupełnie nic. To może w ogóle nie być kwestia semantyki. Może to Filia jest za mała. To mała, malutka Filia, wierz mi. Ale niektórzy Ludzcy Urzędnicy narobią mnóstwo hałasu o to, że brakuje informacji.

— O to bym się nie martwiła — Martine wzruszyła ramionami. — W rezultacie okaże się, że w Projekt Biblioteki włożono zbyt mało wysiłku. Większa Filia, a moja grupa naciskała na taką przez cały czas, z pewnością udzieliłaby odpowiedzi. — Posłałem po dane z Pila przez uskok czasowy. W Głównej Bibliotece nie może być żadnego zamieszania!

— To dobrze — kiwnęła głową Martine. — Najbardziej martwi mnie jednak to, co Dwayne zrobi przez ten czas. Cały aż kipi od zwariowanych pomysłów na porozumiewanie się z Duchami. Obawiam się, że kręcąc się tam na dole, znajdzie w końcu jakiś sposób, żeby obrazić te parapsychiczne stworzenia tak dotkliwie, że cała mądrość Biblioteki nie będzie mogła tego naprawić. A przecież Ziemia koniecznie musi mieć dobre stosunki z najbliższymi sąsiadami!

Bubbakub uniósł nieco głowę i oparł ją na krótkim ramieniu.

— Starasz się wyleczyć doktora Keplera?

— Oczywiście — odpowiedziała chłodno. — Naprawdę trudno mi zrozumieć, jak przez ten cały czas udało mu się uniknąć Nadzoru. Jego umysł to jeden wielki chaos, choć muszę przyznać, że wyniki N zawierają się w akceptowanej krzywej. Na Ziemi robili mu testy tachistoskopem. Myślę, że teraz jest już znacznie spokojniejszy. Ale i tak dostaję szału, próbując określić jego główny problem. Nawroty depresji maniakalnej przypominają „błyszczące szaleństwo” z przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, kiedy to społeczeństwo było o krok od zagłady z powodu psychicznych skutków hałasu w otoczeniu. „Błyszczące szaleństwo” rozbiło niemal zupełnie kulturę przemysłową i doprowadziło do okresu represji, który ludzie nazywają dziś eufemistycznie Biurokracją. — Tak. Czytałem, że twoja rasa próbowała samobójstw. Wydaje mi się, że następny okres, ten, o którym właśnie mówiłaś, to był czas ładu i spokoju. Ale to nie moja sprawa. Masz szczęście, że nie znasz się nawet na samobójstwach. Nie zmieniajmy jednak tematu. Co z Keplerem?

Intonacja Pilanina nie podniosła się na końcu tego zdania. Zamiast tego zrobił coś ze swoim pyskiem — zwinął fałdy służące jako wargi — a to oznaczało, że pyta, a raczej żąda odpowiedzi. Przez plecy doktor Martine przebiegł dreszcz. Jest strasznie arogancki — pomyślała. — A wszyscy myślą chyba, że to tylko kapryśność. Jak mogą być tak ślepi na potęgę, jaką rozporządza ta istota, i na zagrożenie, jakie niesie ze sobą jej pobyt na Ziemi?

Zdumieni jego odmiennością, widzą małego, podobnego do człowieka misia. Do tego nawet ładnego! Czy tylko mój szef i jego przyjaciele z Rady Konfederacji potrafią rozpoznać demona z kosmosu, gdy go przed sobą zobaczą?

Jednak to mnie przypadł obowiązek wybadania, jak można zjednać tego potwora, a do tego jeszcze muszę powstrzymywać Dwayne’a przed strzeleniem sobie w usta i próbować znaleźć sensowny sposób na porozumienie się ze Słonecznymi Duchami! Ifni, wspomóż swoją siostrę!

Bubbakub ciągle czekał na odpowiedź.

— Cóż, wiadomo mi, że Dwayne uparł się złamać tajemnicę Słonecznych Duchów bez pomocy spoza Ziemi. Część jego zespołu jest pod tym względem nastawiona bardzo radykalnie. Nie posunę się do stwierdzenia, że ktokolwiek z nich należy do Skór, ale są naprawdę chorobliwie ambitni.