Выбрать главу

Odwrócił się, gdy ktoś zawołał go po imieniu. Grupa zwiedzających stała przy wejściu w ścianie wewnętrznej kopuły. Kepler pomachał mu, żeby do nich dołączył. — Obejrzymy teraz półkulę aparatury. Nazywamy ją „odwrotną stroną”. Proszę uważać, tu jest łuk grawitacyjny, nie zdziwcie się więc.

W przejściu Jacob odsunął się na bok, żeby przepuścić Fagina, ale ET pokazał, że wolałby raczej zostać na górze. W dwumetrowym luku dwumetrowy Kanten nie czułby się pewnie zbyt dobrze. Jacob wszedł za Keplerem do środka. Zaraz też rzucił się w bok, żeby uniknąć zderzenia. Ponad nim Kepler wspinał się po ścieżce piętrzącej się przed Jacobem jak fragment górskiego stoku ograniczony z obu stron ścianami. Uczony wyglądał, jakby zaraz miał spaść, sądząc po kącie nachylenia jego ciała. Jacob nie miał pojęcia, w jaki sposób doktorowi udaje się zachować równowagę. Kepler jednak szedł pod górę eliptycznej ścieżki, potem dotarł do niewielkiego horyzontu i zaczął za nim znikać. Jacob oparł dłonie na przegrodach po obu stronach i zrobił próbny krok.

Nie stracił równowagi. Przesunął do przodu drugą stopę. Ciągle bez problemów. Jeszcze jeden krok… Obejrzał się.

Przejście nachyliło się w jego stronę. Najwyraźniej kopuła otaczała pole pseudograwitacyjne tak ciasno, że udało się je zwinąć na kilku zaledwie metrach. Pole było tak gładkie i pełne, że zmyliło błędnik Jacoba. We włazie stał jeden z robotników i uśmiechał się.

Jacob zacisnął zęby i szedł dalej poprzez pętlę, próbując zapomnieć o tym, że stopniowo obraca się do góry nogami. Przyjrzał się oznaczeniom na drzwiczkach rozmieszczonych na ścianach i podłodze ścieżki. W połowie drogi przeszedł obok pokrywy z napisem KOMPRESJA CZASU.

Elipsa kończyła się łagodną pochyłością. Kiedy Jacob doszedł do wyjścia, poczuł, że stoi dobrą stroną do góry, i wiedział, czego się spodziewać. Mimo to jęknął z wrażenia. — No nie! — Podniósł dłonie do oczu.

Kilka metrów nad jego głową na wszystkie strony rozciągało się dno hangaru. Ludzie spacerowali wokół łoża statku jak muchy po suficie.

Jacob wyszedł z westchnieniem rezygnacji i dołączył do Keplera, który stojąc na krawędzi pokładu, zaglądał we wnętrzności skomplikowanej maszyny. Uczony podniósł wzrok i uśmiechnął się.

— Korzystałem właśnie z przywileju szefa do wścibiania nosa w różne miejsca. Oczywiście statek został już dokładnie sprawdzony, ale lubię sam wszystkiego doglądać — poklepał maszynę z uczuciem.

Zaprowadził Jacoba na brzeg pokładu, gdzie jeszcze wyraźniej widać było, że stoją do góry nogami. Zamglone sklepienie pieczary majaczyło hen „pod” stopami. — Oto jedna z kamer multipolaryzacyjnych, które zamontowaliśmy zaraz po tym, jak pierwszy raz zobaczyliśmy Duchy Spójnego Światła — Kepler wskazał w kierunku jednego z kilku identycznych urządzeń umocowanych w odstępach wzdłuż brzegu. — Zdołaliśmy wyłowić Duchy z mieszanki fal świetlnych w chromosferze, ponieważ udało się nam śledzić zmieniającą się nieustannie płaszczyznę polaryzacji. Okazało się wtedy, że światło istnieje rzeczywiście i jest stabilne.

— Dlaczego wszystkie kamery są tu, na dole? U góry nie widziałem ani jednej. — Odkryliśmy, że żywi obserwatorzy i maszyny przeszkadzają sobie wzajemnie, kiedy pracują obok siebie. Z tej i z innych przyczyn instrumenty upchaliśmy na odwrotnej stronie, a my, zwierzaki, zajmujemy górną połowę. Zresztą wykorzystać możemy obie połówki jednocześnie, ustawiając statek tak, by krawędź pokładu znalazła się w jednej płaszczyźnie ze zjawiskiem, które chcemy obserwować. Okazuje się, że jest to doskonały kompromis: skoro o grawitację nie trzeba się martwić, możemy nachylić statek pod dowolnym kątem i tak to nachylenie dopasować, żeby punkt widzenia obserwatorów żywych i mechanicznych był dokładnie taki sam, bo to pomaga przy późniejszym porównywaniu danych. Jacob spróbował wyobrazić sobie statek przekrzywiony pod kątem i ciskany na wszystkie strony przez burze atmosfery słonecznej, a wewnątrz niego załogę i pasażerów, którzy spokojnie prowadzą obserwacje.

— Ostatnio mieliśmy trochę kłopotów z tym ustawieniem — ciągnął Kepler. — Ten statek jest nowszy, mniejszy i trochę poprawiony. Jeff weźmie go na dół, można więc mieć nadzieję, że niedługo… A! Oto i przyjaciele…

W przejściu stanęli Kulla i Jeffrey. Pół-małpią, pół-ludzką twarz szympa wykrzywiał grymas pogardy.

Postukał w ekran na piersiach:

LR CHORY. DOSTAŁ NUDNOŚCI PRZECHODZĄC PO RAMPIE. PIEPRZONY KOSZULOWIEC.

Kulla powiedział coś cicho do szympa. Jacob ledwie dosłyszał słowa:

— Wyrażaj się z szaczunkiem, przyjacielu Jeffie. Pan LaRoque jeszt człowiekiem. Rozdrażniony Jeffrey wystukał, robiąc przy tym błędy, że szacunku ma dokładnie tyle, co pierwszy lepszy szymp, ale nie będzie płaszczyć się przed każdym człowiekiem, a zwłaszcza takim, który nie miał żadnego udziału we wspomaganiu jego gatunku. CZY TY NAPRAWDĘ MUSISZ WŁAZIĆ DO TYŁKA BUBBAKUBOWI TYLKO DLATEGO, ŻE PÓŁ MILIONA LAT TEMU JEGO PRZODKOWIE WYŚWIADCZYLI PRZYSŁUGĘ TWOIM?

Oczy Pringa zaiskrzyły się. Między jego mięsistymi wargami błysnęło coś białego. — Proszę, przyjacielu Jeffie. Wiem, że masz dobre intencje, ale Bubbakub jeszt moim Patronem. Ludzie obdarzyli twoją raszę wolnością. Mój gatunek musi szłużyć. Tak nakazuje tradycja.

Jeffrey prychnął pogardliwie i zakrakał:

— Jeszcze się przekonamy!

Kepler wziął Jeffreya na bok, prosząc wcześniej Kullę, by oprowadzał Jacoba dalej. Pring poprowadził go na przeciwległy kraniec półkuli, żeby pokazać przyrządy, które umożliwiały sterowanie statkiem niczym batysferą w półpłynnej plazmie atmosfery Słońca. Zdjął kilka pokryw i zaprezentował Jacobowi holograficzne agregaty pamięci. Generator stazy kontrolował przepływ czasu i przestrzeni przez korpus statku, tak że gwałtowne podrzuty w chromosferze wewnątrz wydawały się łagodnym kołysaniem. Ziemscy uczeni ciągle jeszcze nie rozumieli do końca fizycznych zasad działania generatora, ale mimo to rząd naciskał, by zbudowano go ludzkimi rękoma.

Oczy Kulli płonęły, a jego sepleniący głos zdradzał dumę z nowych technologii, które Biblioteka dała Ziemi.

Układy logiczne nadzorujące generator wyglądały jak gmatwanina światłowodów. Kulla wyjaśnił, że przezroczyste pałeczki i włókna przechowywały informację optyczną upakowaną znacznie gęściej, niż pozwalała na to jakakolwiek wcześniejsza technologia ziemska. Dane te były też łatwiej dostępne. Przyglądali się razem, jak wzdłuż najbliższej pałeczki przesuwają się w górę i w dół błękitne błyski interferencyjne, migotliwe pakiety informacji. Wydawało się, że w urządzeniu jest coś niemal żywego. Dotknięcie Kulli uruchomiło złącze laserowe i obaj przez długie minuty wpatrywali się w pulsowanie surowej informacji krążącej w żyłach maszyny.

Chociaż Kulla musiał widzieć wnętrzności komputera setki razy, wydawał się równie oczarowany jak Jacob. Wpatrywał się w urządzenie bez jednego mrugnięcia, jakby pogrążony w transie.

W końcu zamknął pokrywę. Jacob zauważył, że ET wygląda na zmęczonego. Pewnie za ciężko pracuje — pomyślał. Zamienili parę słów idąc wokół kopuły z powrotem do Jefferya i Keplera.