— Proszę nie przesadzać. Przepraszam, że wszedłem w pana kompetencje. — Jacob wzruszył ramionami.
Kepler zaśmiał się.
— Do diabła, ciszę się, że pan to zrobił! Ja na pewno nie wiedziałbym, jak się zachować!
Jacob uśmiechnął się, choć nadal czuł zakłopotanie.
— Co chce pan teraz zrobić? — spytał.
— Cóż, zamierzam przetestować układ kontrolujący przypływ czasu na statku Jeffa, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku, choć mam nadzieję, że w istocie jest. Nawet jeśli LaRoque myszkował koło aparatury, to co mógł zrobić? Do obsługi obwodów potrzebne są specjalne narzędzia, a on nic takiego nie miał.
— Ale pokrywa rzeczywiście była obluzowana, kiedy wychodziliśmy z łuku grawitacyjnego.
— Owszem, może LaRoque był po prostu ciekawski. Zresztą, nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby się okazało, że to Jeff obluzował pokrywę, żeby mieć pretekst to zaczepki — zaśmiał się uczony. — Niech pan nie będzie taki zdumiony. Chłopcy jak to chłopcy. A wie pan sam, że nawet najbardziej zaawansowane szympy oscylują pomiędzy skrajną zarozumiałością a psotliwością nastolatka. Jacob wiedział, że to prawda. Nadal jednak nie mógł zrozumieć, czemu Kepler jest tak wyrozumiały wobec LaRoque’a, którym przecież bez wątpienia pogardzał. Czyżby aż tak bardzo zależało mu na dobrej prasie? Kepler jeszcze raz podziękował i odszedł w stronę wejścia do heliostatku, zabierając ze sobą po drodze Kullę i Jeffreya. Jacob znalazł sobie miejsce, w którym nikomu nie przeszkadzał, i usiadł na pakach z ładunkiem.
Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął plik papierów. Wielu pasażerów Bradbury’ego otrzymało dziś maserogramy z Ziemi. Jacob z trudem powstrzymał się od śmiechu, widząc konspiracyjne spojrzenia, które Millie Martine wymieniała z Bubbakubem, kiedy Pilanin przyszedł odebrać zakodowaną wiadomość. Podczas śniadania doktor Martine usiadła pomiędzy Bubbakubem a LaRoque’em, starając się pogodzić kłopotliwą ksenofilię Ziemianina z powściągliwą podejrzliwością dyrektora Biblioteki. Wyglądało na to, że zależy jej na zbudowaniu pomostu pomiędzy nimi. Kiedy jednak nadeszły depesze, LaRoque pozostał sam, a Martine i Bubbakub pospieszyli na górę. Nie wpłynęło to chyba korzystnie na humor dziennikarza. Jacob skończył jedzenie i zastanawiał się nad wizytą w laboratorium medycznym, zamiast tego jednak poszedł odebrać maserogramy. Kiedy wrócił do swoich pokoi, materiały z Biblioteki utworzyły ćwierćmetrową stertę. Umieścił ją na biurku i zapadł w trans czytania. Trans ten był techniką służącą do przyswajania wielkiej ilości informacji w krótkim czasie. W przeszłości już wiele razy okazał się przydatny, a jego jedyną wadą było to, że wyłączał zdolności krytycznej analizy. Zdobyte dzięki niemu informacje były przechowywane w umyśle, ale cały materiał trzeba było przeczytać jeszcze raz, normalnie, żeby go sobie przypomnieć.
Kiedy Jacob odzyskał przytomność, papiery leżały po lewej stronie. Był pewien, że wszystkie przeczytał. Przyswojone informacje czaiły się na krawędzi świadomości — pojedyncze fragmenty kapryśnie wyskakiwały z niepamięci, żywiołowe i na razie jeszcze nie powiązane w całość. Przynajmniej tydzień miało mu zająć wyuczenie się, z poczuciem deja vu, tego, co przeczytał w transie. Jeśli więc nie chciał zbyt długo czuć się zagubiony, powinien zaraz zacząć brnąć przez materiały metodą tradycyjną. Teraz więc, przysiadłszy na plastykowej pace z ładunkiem w grocie heliostatków, Jacob przeglądał na chybił trafił papiery, które ze sobą przyniósł. Oderwane fragmenty wydawały się znajome.
…Rasa Kisa, dopiero co wyzwolona z terminowania u Soran, odkryła planetę Pila niedługo po ostatniej migracji kultury galaktycznej w ten obszar kosmosu. Wyraźne ślady wskazywały, że około dwustu milionów lat wcześniej planeta ta była zasiedlona przez inną wędrującą rasę. W danych Archiwum Galaktycznego stwierdzono, że Pilę przez sześćset mileniów zamieszkiwał gatunek Mellin (zob. indeks: gatunki wymarłe, Mellin). Ponieważ Pila leżała odłogiem przez okres dłuższy niż wymagany, po przeprowadzeniu rutynowej inspekcji zarejestrowano ją jako kolonię Kisa w klasie C (zamieszkanie czasowe, nie dłużej niż trzy miliony lat, dozwolony tylko minimalny wpływ na istniejącą biosferę). Kisa odkryli na Pili gatunek przedrozumny, którego nazwa powstała od nazwy rodzinnej planety…
Jacob spróbował wyobrazić sobie Pilan przed przybyciem rasy Kisa oraz początek ich wspomagania. Niewątpliwie prymitywni myśliwi i zbieracze. Czy byliby tacy sami dzisiaj, pół miliona lat później, gdyby Kisa nigdy do nich nie przybyli? A może własnymi siłami, bez żadnej pomocy opiekunów, stworzyliby odrębną kulturę? Niektórzy z ziemskich antropologów utrzymywali, że to możliwe.
Tajemniczy odnośnik do wymarłego gatunku „Mellin” ujawniał skalę czasową, jaką obejmowały starożytne cywilizacje Galaktów i ich niewiarygodna Biblioteka. Dwieście milionów lat! Tak dawno temu planeta Pila była w posiadaniu rasy kosmicznych wędrowców, którzy zamieszkiwali ją przez sześćset tysiącleci, w czasach gdy przodkowie Bubbakuba byli nic nie znaczącymi, ryjącymi nory zwierzętami.
Mellinowie płacili pewnie należne stawki i mieli własną Filię Biblioteki. Odnosili się z należnym szacunkiem (choć może bardziej w słowach niż w czynach) do rasy opiekunów, która wspomogła ich na długo, zanim skolonizowali Pilę i zanim sami z kolei, być może, wspomogli jakiś obiecujący gatunek, który znaleźli po przybyciu — biologicznych kuzynów ludu Bubbakuba — który zresztą do dzisiaj też już pewnie wyginął. Nagle dziwaczne Galaktyczne Prawo Rezydentury i Migracji ukazało Jacobowi swój sens. Zmuszało ono gatunki do patrzenia na ich planety jak na czasowe miejsca pobytu, mające w przyszłości przypaść rasom, których obecna postać mogła być śmieszna i niepozorna. Nic dziwnego, że wielu z Galaktów patrzyło złym okiem na postępowanie ludzkości na Ziemi. Tylko dzięki wpływom Tymbrymczyków i innych przyjaznych ras ludziom udało się nabyć od nieruchawego i fanatycznie proekologicznego Instytutu Migracji trzy kolonie w konstelacji Łabędzia. Dobrze się przy tym stało, że Vesarius przywiózł dosyć ostrzeżeń, by ludzkość zdołała zniszczyć dowody części swoich przestępstw! Jacob był jednym z mniej niż stu tysięcy ludzi, którzy wiedzieli, że kiedykolwiek istniały takie stworzenia jak krowa morska, gigantyczny leniwiec naziemny czy orangutan. Demwa bardziej od innych zdawał sobie sprawę, że te ofiary Człowieka mogły kiedyś stać się gatunkami myślącymi, i żałował, że nie dano im tej szansy. Pomyślał o Makakai, o wielorybach i o tym, z jakim trudem je uratowano.
Zebrał papiery i powrócił do kartkowania. Czytając dalej, natrafił na kolejny fragment, który rozpoznał natychmiast. Dotyczył on rasy Kulli.
…skolonizowana przez ekspedycję z Pili. (Pilanie, zagroziwszy swym patronom Kisa, że wezwą Soran do Świętej Wojny, uwolnili się spod ich opieki.) Uzyskawszy koncesję na planetę Pring, Pilanie objęli ją w posiadanie, poważnie odnosząc się do ustalonych w kontrakcie warunków minimalnego wpływu na środowisko. Inspektorzy Instytutu Migracji zanotowali, że przebywający na Pringu Pilanie stosują doskonalsze od przeciętnych zabezpieczenia, mające na celu ochronę miejscowych gatunków, z których kilka zdawało się posiadać rzeczywisty potencjał przedrozumny. Wśród tych, którym na skutek założenia kolonii zagroziło wyginięcie, znajdowali się także genetyczni przodkowie rasy Pringów. Ich nazwa gatunkowa również pochodzi od rodzinnej planety… Jacob zanotował sobie w pamięci, żeby dowiedzieć się więcej o Świętych Wojnach Pilan. Rasę Bubbakuba cechował w polityce galaktycznej agresywny konserwatyzm. Święte Wojny, czyli Dżihad, były w założeniu ostatecznym środkiem, który ludy galaktyki stosowały, by zmusić opornych do przestrzegania odwiecznych obyczajów. Instytuty strzegły tradycji, ale jej narzucenie pozostawiały opinii większości — albo najsilniejszego. Jacob był pewien, że w rejestrach Biblioteki znalazłoby się mnóstwo usprawiedliwionych Świętych Wojen, wobec nielicznych tylko, „godnych pożałowania” przypadków, kiedy to jakieś gatunki wykorzystały tradycję jako pretekst do wzniecenia wojny z nienawiści lub żądzy władzy.