Historię piszą zazwyczaj zwycięzcy.
Ciekaw był, jaka skarga sprawiła, że Pilanie wyzwolili się spod opieki gatunku Kisa. Był też ciekaw, jak ci Kisa wyglądali.
Drgnął, kiedy rozległ się głośny dźwięk dzwonu, odbijający się echem po całej grocie. Łoskot odezwał się jeszcze trzy razy, rezonując na kamiennych ścianach i podrywając Jacoba na równe nogi.
Wszyscy robotnicy w zasięgu jego wzroku przerwali pracę i patrzyli na olbrzymie wrota prowadzące przez śluzę powietrzną i tunel na powierzchnię planety. Wierzeje rozsunęły się powoli z niskim dudnieniem. Z początku w poszerzającej się szczelinie widać było tylko ciemność. Potem ukazało się coś dużego i jasnego, co uderzało w szparę z drugiej strony, jak szczeniak, który niecierpliwie trąca nosem drzwi, żeby prędzej je otworzyć i wpaść do środka.
Była to druga lśniąca, lustrzana bańka, podobna do tej, którą Jacob niedawno zwiedzał, tyle że większa. Unosiła się ponad dnem tunelu, jakby była niematerialna. Statek zahuśtał się nieznacznie w powietrzu, a kiedy droga stanęła wreszcie otworem, wleciał do wysokiego hangaru, jak gdyby gnał go powiew z zewnątrz. Wzdłuż jego boków przepływały błyszczące odbicia skalnych ścian, urządzeń i ludzi.
Kiedy statek podleciał bliżej, rozległy się trzaski i słabe buczenie. Robotnicy zgromadzili się przy niedalekim rusztowaniu.
Obok przemknęli Jeffrey i Kulla. Jacob zobaczył, że szympans posyła mu uśmiech i macha, żeby się przyłączył. Odwzajemnił uśmiech i ruszył za nimi, składając po drodze papiery i wsuwając je do kieszeni. Poszukał wzrokiem Keplera. Szef Słonecznego Nurka został pewnie na pokładzie statku Jeffreya, żeby dokończyć inspekcji, bo Jacob nie mógł go nigdzie dojrzeć. Nowo przybyły statek trzaskał tymczasem i syczał, manewrując nad swoim gniazdem, nim zaczął się na nie powoli opuszczać. Trudno było uwierzyć, że nie świeci swoim własnym światłem, tak bardzo jaśniała jego zwierciadlana powierzchnia. Jacob stanął na uboczu, obok Fagina. Obaj patrzyli, jak statek opada na gniazdo. — Wydajesz się zatopiony w myślach — zagwizdał Fagin. — Wybacz, proszę, że przeszkadzam, ale uznałem za dopuszczalne pytanie o naturę twoich rozmyślań. Jacob stał na tyle blisko Fagina, że mógł wyłowić słaby zapach podobny trochę do oregano. Listowie obcego drżało łagodnie tuż obok.
— Myślałem chyba o tym, gdzie ten statek był przed chwilą — odpowiedział Jacob. — Próbowałem sobie wyobrazić, jak jest tam, na dole. I po prostu nie potrafiłem… — Nie powinieneś się martwić. Ja odczuwam podobny lęk, a w dodatku nie jestem zdolny pojąć tego, czego dokonaliście tutaj wy, Ziemianie. Z pokorą oczekuję swojej pierwszej wyprawy na dół.
Znowu mnie zawstydzasz, ty zielony draniu — pomyślał Jacob. — Ciągle próbuję znaleźć jakiś sposób, żeby nie musieć lecieć na to zwariowane nurkowanie. A ty paplesz naokoło, jak to się niecierpliwisz, żeby już się tam znaleźć!
— Nie chciałbym nazywać cię kłamcą, Faginie, ale myślę, że przesadzasz nieco z dyplomacją, mówiąc, że ten program robi na tobie wrażenie. Według standardów galaktycznych ta technika to wczesna epoka kamienna. I nie powiesz mi, że do tej pory nikt nigdy nie nurkował w gwiazdach! Sofonci wędrują w Galaktyce prawie od miliarda lat. Cokolwiek warto było zrobić, zrobiono już przynajmniej trylion razy! Kiedy to mówił, w jego głosie słychać było nieuchwytną gorycz. Siła tego uczucia zdziwiła go samego.
— To bez wątpienia prawda, przyjacielu Jacobie. Nie udaję wcale, że Słoneczny Nurek jest jedyny w swoim rodzaju. Jest tylko wyjątkowy dla mnie. Rozumne rasy, z którymi miałem do czynienia, zadowalały się badaniem swoich słońc na odległość i porównywaniem wyników z normami z Biblioteki. Dla mnie ta ekspedycja to przygoda w najczystszej postaci. Prostokątny płatek heliostatku zaczął odchylać się w dół, tworząc trap sięgający krawędzi rusztowania.
— Ale przecież musiano dokonywać wcześniej nurkowań załogowych! — Jacob zmarszczył brwi. — To chyba oczywiste, że jeśli jest taka możliwość, trzeba ją w którymś momencie wypróbować! Nie uwierzę, że jesteśmy pierwsi!
— To rzeczywiście nie ulega raczej wątpliwości — odparł Fagin powoli. — Jeśli nawet nie kto inny, to na pewno robili to Przodkowie. Mówi się, że zanim odeszli, zrobili wszystko. Tak wiele ludów robiło tyle różnych rzeczy, że trudno jest wiedzieć coś na pewno. Jacob zadumał się nad tym zdaniem.
Kiedy statek przybliżył się do pochylni, podszedł Kepler, uśmiechając się do Jacoba i Fagina.
— A! Tutaj jesteście. Porywające, prawda? Wszyscy się zebrali! Tak jest za każdym razem, kiedy ktoś wraca ze Słońca, nawet z takiego krótkiego nurkowania zwiadowczego jak to!
— Tak — odparł Jacob. — Strasznie porywające. Hm, chciałbym pana o coś zapytać, doktorze Kepler. Zastanawiałem się, czy pytał pan Filię Biblioteki w La Paz o informacje na temat pańskich Słonecznych Duchów. Ktoś na pewno spotkał już podobne zjawisko i jestem pewien, że bardzo by to pomogło, gdyby mieć…
Jego głos zamarł, kiedy zobaczył, jak gaśnie uśmiech Keplera. — Z tego właśnie powodu przydzielono do nas Kullę, panie Demwa. Miał to być projekt prototypowy: miał sprawdzać, jak radzimy sobie z łączeniem samodzielnych badań i ograniczonej pomocy ze strony Biblioteki. Plan działał nieźle, dopóki budowaliśmy statki. Muszę przyznać, że technika galaktyczna jest zdumiewająca. Jednak od tamtego czasu Biblioteka właściwie w ogóle się nie przydała. To naprawdę bardzo skomplikowane. Miałem nadzieję, że powiem o tym szerzej jutro, jak już będzie pan miał kompletny raport, ale widzi pan sam…
Zewsząd dobiegły głośne wiwaty, tłum zafalował. Kepler uśmiechnął się z rezygnacją.
— Później! — zawołał.
Dwie kobiety i trzech mężczyzn machało ze szczytu rusztowania do wiwatującego tłumu. Jedna z kobiet, wysoka i szczupła, z krótko obciętymi blond włosami, spostrzegła spojrzenie Jacoba i uśmiechnęła się. Kiedy zaczęła schodzić, reszta załogi ruszyła za nią. To musiała być komendant Bazy Merkuriańskiej. Jacob słyszał o niej od czasu do czasu przez ostatnie dwa dni. Zeszłego wieczoru na przyjęciu jeden z lekarzy nazwał ją najlepszym komendantem, jakiego Konfederacja kiedykolwiek miała na merkuriańskiej placówce. Jakiś młodszy mężczyzna wpadł wówczas w słowo staremu wydze, mówiąc, że jest ona także „lisem”. Jacob uznał, że technik medyczny miał na myśli zdolności umysłowe komendanta. Patrząc teraz jak kobieta (sądząc z wyglądu, była to właściwie dziewczyna) schodzi sprężystym krokiem po trapie, zdał sobie sprawę, że tamta uwaga mogła mieć jeszcze inne pochlebne znaczenie.
Tłum rozdzielił się i kobieta podeszła do szefa Słonecznego Nurka, wyciągając rękę. — Są tam bez dwóch zdań! — powiedziała. — Zeszliśmy w dół do tau dwie dziesiąte w pierwszym aktywnym regionie i były tam! Do jednego doszliśmy bliżej niż na osiemset metrów! Jeff nie będzie miał żadnych problemów. To było największe stado magnetożerców, jakie kiedykolwiek widziałam!
Jacob stwierdził, że jej głos jest niski i melodyjny. A także pewny siebie. Trudno było tylko określić jej akcent. Wymawiała słowa dość osobliwie, jakby staroświecko. — Cudownie! Cudownie! — kiwnął głową Kepler. — Gdzie pszczoły, tam i miód, co?