Выбрать главу

Ujął ją za ramię i obrócił, żeby przedstawić Fagina i Jacoba. — Sofonci, to jest Helene deSilva, komendant Konfederacji na Merkurym i moja prawa ręka. Bez niej bym sobie nie poradził. Helene, to jest pan Jacob Alvarez Demwa, o którym mówiłem ci przez maser. Kantena Fagina spotkałaś już oczywiście parę miesięcy temu na Ziemi. O ile mi wiadomo, wymieniliście kilka maserogramów od tamtego czasu. Kepler dotknął ręki deSilvy.

— Muszę teraz biec, Helene. Trzeba się zająć paroma wiadomościami z Ziemi. Już i tak odkładałem je zbyt długo, żeby być tu na twoje przybycie, muszę więc już chyba iść. Na pewno wszystko poszło gładko? Załoga jest wypoczęta? — Jasne, doktorze Kepler, wszystko jest wyśmienicie. Spaliśmy w drodze powrotnej.

Zobaczymy się później, kiedy będziemy odprowadzać Jeffa. Szef Słonecznego Nurka pożegnał się z Jacobem i Faginem, skinął też zdawkowo LaRoque’owi, który stał na tyle blisko, że mógł co nieco podsłuchać, ale nie dość blisko, by uczestniczyć w rozmowie. Kepler oddalił się w kierunku wind. Helene deSilva ukłoniła się z szacunkiem Faginowi w taki sposób, że większość ludzi nie potrafiłaby uściskać się równie ciepło. Promieniowała radością, widząc obcego ponownie, i to samo uczucie brzmiało w jej głosie.

— A oto pan Demwa — powiedziała potrząsając dłonią Jacoba. — Kant Fagin mówił o panu. To pan jest tym dzielnym młodym człowiekiem, który zszedł aż do dna Igły Ekwadorskiej, żeby ją ocalić. Nie ustąpię, dopóki nie usłyszę tej opowieści od samego bohatera! Jacob poczuł, że w środku coś mu się skuliło, jak zawsze, kiedy wspominano o Igle.

Pokrył to śmiechem.

— Proszę mi wierzyć, ten skok nie był umyślny! Tak naprawdę, to myślę, że raczej wolałbym iść na jedną z tych pani słonecznych majówek z przypiekaniem stóp, niż zrobić tamto jeszcze raz!

Kobieta zaśmiała się, ale jednocześnie obrzuciła go dziwnym, szacującym spojrzeniem, które spodobało się Jacobowi, mimo że wprawiło go w zakłopotanie. Poczuł się niezręcznie, gdy zabrakło mu słów.

— Eee… w każdym razie to trochę dziwne być nazwanym „młodym człowiekiem” przez osobę tak młodą, na jaką pani wygląda. Musi pani być bardzo kompetentna, skoro powierzono pani takie stanowisko, zanim troski naznaczyły zmarszczkami pani twarz. DeSilva znów się zaśmiała.

— Jak szarmancko! To bardzo miło z pana strony, ale tak się składa, że moje niewidzialne zmarszczki warte są sześćdziesięciu pięciu lat życia. Byłam młodszym oficerem na Calypso. Może pan pamięta, że parę lat temu powróciliśmy do naszego Układu. Mam ponad dziewięćdziesiąt lat!

— Ach!

Członkowie załóg statków kosmicznych stanowili bardzo specyficzną kategorię ludzi. Bez względu na subiektywny wiek, po powrocie do domu mogli przebierać w zajęciach. Jeśli oczywiście zdecydowali się pracować dalej.

— Cóż, w takim razie naprawdę muszę traktować panią z należnym jej respektem… babciu.

DeSilva cofnęła się o krok i podniosła głowę, spoglądając na niego zmrużonymi oczami. — Tylko proszę nie popaść za bardzo w przesadę z drugiej strony! Zbyt ciężko pracowałam nad tym, by stać się kobietą, a jednocześnie oficerem, żeby chcieć teraz wprost z małolaty zmienić się w rencistkę. Jeżeli pierwszy pociągający mężczyzna, który zjawia się tutaj od miesięcy i nie jest pod moją komendą, zacznie myśleć, że jestem nieprzystępna, to mogę zwyczajnie nabrać chęci, żeby kazać zakuć go w kajdany! Połowa jej określeń była archaiczna i niezrozumiała (co to, u diabła, jest „małolata”?), ale to, co mówiła, było mimo wszystko jasne. Jacob uśmiechnął się i złożył ręce w geście poddania — zresztą dość chętnie. Helene deSilva w pewien sposób przypominała mu bardzo Tanie. Podobieństwo było nieuchwytne. Poczuł dreszcz, także nieuchwytny i trudny do określenia. Wyglądało jednak, że warto iść tym śladem.

Jacob otrząsnął się. Filozoficzno-emocjonalne pieprzenie. Był w tym bardzo dobry, kiedy sobie pofolgował. Prosty fakt był zaś taki, że komendant Bazy była cholernie atrakcyjną kobietą.

— Niechaj tak się stanie — rzekł. — I przeklęty ten, kto pierwszy powie: „Dość już tego”!

DeSilva zaśmiała się. Ujęła go delikatnie za ramię i zwróciła się do Fagina:

— Chodźmy. Chcę, żebyście obydwaj poznali załogę. Potem będziemy zajęci, przygotowując Jeffreya do odlotu. A on jest okropny, jeśli idzie o pożegnania. Nawet wyruszając na takie krótkie nurkowanie jak to, zawsze wrzeszczy i ściska się ze wszystkimi, którzy zostają, jakby już nigdy nie miał ich zobaczyć!

CZĘŚĆ CZWARTA

Wykorzystanie Sondy Słonecznej jest jedynym sposobem na uzyskanie danych dotyczących rozkładu masy i momentu pędu we wnętrzu Słońca… wykonanie zdjęć o dużej rozdzielczości… wykrycie neutronów uwalnianych w procesach jądrowych zachodzących na powierzchni Słońca lub w jej pobliżu… [oraz] określenie, jakie przyspieszenie posiada wiatr słoneczny… Wreszcie, uwzględniając wykorzystanie układów komunikacyjnych i naprowadzających, a także, być może, pokładowego masera wodorowego…

Sonda Słoneczna będzie zdecydowanie najlepszym miejscem do poszukiwań fal grawitacyjnych niskiej częstotliwości pochodzących ze źródeł kosmologicznych.

Wyjątek z raportu przedstawionego przez seminarium przygotowawcze NASA poświęcone Sondzie Słonecznej

10. Żar

Brunatnożółte kształty wisiały na tle różowej mgły, podobne do pierzastych boa i wielkich cukierków zawieszonych na niewidzialnych nitkach. Powyżej sklepiał się rząd smukłych, ciemnych łuków ginących hen, w oddali. Każdy z nich był puszystym powrozem splecionym z gazowych pasemek; łuki malały kolejno wraz z perspektywą, aż ostatni z nich roztapiał się zupełnie w wirującym, czerwonym tumanie. Jacob nie mógł skupić wzroku na żadnym ze szczegółów obrazu holograficznego. Ciemne włókna i serpentyny, które składały się na wizualną topografię środkowej chromosfery, zwodziły zarówno swoim kształtem, jak i strukturą.

Najbliższe włókno wypełniało niemal całkowicie lewy przedni róg obrazu. Wiotkie sploty ciemniejszego gazu okręcały się wokół niewidzialnego pola magnetycznego, które biegło stromym łukiem ponad plamą słoneczną, leżącą prawie tysiąc kilometrów niżej. Wysoko nad tym miejscem, skąd jako światło ulatywała w kosmos większość produkowanej przez Słońce energii, można było na przestrzeni dziesiątków tysięcy kilometrów rozróżnić wiele szczegółów. Mimo to trudno było przywyknąć do myśli, że łuk magnetyczny, na który teraz patrzył, miał mniej więcej rozmiary Norwegii. Był przecież ledwie drobiną w łańcuchu, który sklepiał się na wysokości dwustu tysięcy kilometrów ponad leżącym w dole zgrupowaniem plam słonecznych.

A i ono było fraszką w porównaniu z innymi, które oglądali. Jeden z takich łukowych pejzaży ciągnął się na długości ćwierć miliona kilometrów. Jego obraz zarejestrowano kilka miesięcy wcześniej, ponad rejonem aktywnym, który od tamtego czasu dawno już zniknął. Podczas robienia zdjęć statek zanadto się do niego nie zbliżał. Powód stał się oczywisty, gdy wierzchołek gigantycznego, skręconego łuku eksplodował w wybuchu, będącym najniezwyklejszym ze wszystkich zjawisk słonecznych. Eksplozja była piękna i straszna — spieniony, wrzący wir jasności, odpowiadający krótkiemu spięciu o niewyobrażalnej mocy. Nawet heliostatek nie przetrzymałby tego nagłego potopu neutronów o wysokiej energii, pochodzących z reakcji jądrowych napędzanych wybuchem, jako że cząstki te były niewrażliwe na osłony elektromagnetyczne statku i było ich zbyt wiele, by wytłumić je za pomocą kompresji czasu. Dlatego właśnie szef Programu Słoneczny Nurek podkreślał, że wybuchy można było zazwyczaj przewidzieć i uniknąć ich.