Выбрать главу

— Oczywiście, panie Demwa, tylko czy nie lepiej byłoby porozmawiać o tym po prelekcji doktora Keplera? Wtedy będzie to o wiele prostsze…

Nabierał coraz więcej podejrzeń.

Sterta dokumentów z Biblioteki ciągle leżała w jego pokoju. Co jakiś czas poświęcał godzinę na ich czytanie w normalnym stanie świadomości. Brnąc przez górę papierów, rozpoznawał poszczególne fragmenty, gdy tylko rzucił na nie wzrokiem.

…nie wiadomo też, dlaczego Pringowie są gatunkiem dwuocznym, skoro żadna miejscowa postać życia na ich planecie nie ma więcej niż jedno oko. Przyjmuje się na ogół, że zarówno ta, jak i inne różnice są rezultatem manipulacji genetycznych dokonywanych przez kolonistów pilańskich. Mimo że Pilanie nie są skłonni do udzielania odpowiedzi na pytania przedstawicieli Instytutów, przyznają jednak, że przekształcili Pringów z poruszających się za pomocą brachiacji zwierząt nadrzewnych w sofontów mogących chodzić i pracować na roli i w miastach.

Wyjątkowe uzębienie Pringów ma swoje źródło w fakcie, że poprzednio byli oni zwierzętami żerującymi na drzewach. Ich szczególny aparat zębowy rozwinął się, by umożliwić zeskrobywanie zewnętrznej warstwy pożywnej kory z drzew na planecie. Kora ta zastępowała owoce, służąc wielu roślinom na Pringu jako narząd do rozprzestrzeniania zarodników…

Taka więc była geneza dziwacznych zębów Kulli! Kiedy się znało przeznaczenie kafarów Pringa, ich widok był mniej odrażający. Fakt, że miały funkcję wegetariańską, był zdecydowanie uspokajający.

Ciekawe, swoją drogą, jak dobrze spisała się Biblioteka z tym raportem. Oryginał został pewnie napisany dziesiątki, jeśli nie setki lat świetlnych od Ziemi, na długo przed Kontaktem. Maszyny semantyczne z Filii w La Paz z pewnością znały się na przekładzie obcych słów i znaczeń na sensowne angielskie zdania, choć oczywiście coś mogło zaginąć w tłumaczeniu. Instytut Biblioteczny musiał poprosić ludzi o pomoc w programowaniu tych maszyn, zaraz po tamtych pierwszych, fatalnych próbach tuż po Kontakcie, i fakt ten mógł być źródłem niewielkiej satysfakcji. ET, przyzwyczajeni do tłumaczeń dla gatunków, których języki wywodziły się wszystkie z tej samej powszechnej Tradycji, zlękli się początkowo „kapryśnej i nieprecyzyjnej” struktury języków ludzkich. Lamentowali więc (albo ćwierkali, albo terkotali, albo kląskali) w rozpaczy nad poziomem, do jakiego stoczył się zwłaszcza angielski, stając się wspaniałym, zależnym od kontekstu, bałaganem. Łacina, czy jeszcze lepiej indoeuropejski z późnego neolitu, ze swoimi dobrze rozwiniętymi systemami koniugacji i deklinacji, byłyby dogodniejsze. Ludzie jednak z uporem odmawiali zmiany swojej lingua franca ze względu na Bibliotekę (chociaż Skórzani i Koszule zaczęli dla przyjemności studiować indoeuropejski, jedni i drudzy z własnych powodów) i w zamian wysłali najinteligentniejszych spośród siebie, by pomogli przystosować się pomocnym pozaziemcom.

Pringowie służą na farmach i w miastach prawie wszystkich planet Pilan, z wyjątkiem ich macierzystej planety, Pili. Słońce Pili, karzeł klasy F3, jest najwyraźniej zbyt jasne dla Pringów na ich obecnym poziomie wspomagania (słońce Pring ma klasę F7). Powód ten podawany jest jako uzasadnienie trwających dalej badań genetycznych nad układem wzrokowym Pringów, które Pilanie prowadzą nadal, choć normalny termin licencji na Wspomaganie dawno już wygasł…

…zezwolili Pringom na kolonizację wyłącznie światów klasy A, pozbawionych życia i wymagających przystosowania, których wszakże nie dotyczą ograniczenia użytkowania ustanawiane prze Instytuty Tradycji i Migracji. Pilanie, którzy sami wzięli udział w kilku Świętych Wojnach, najwidoczniej nie życzą sobie, by ich Podopieczni znaleźli się w sytuacji, w której mogliby narazić na szwank swoich Opiekunów przez złe potraktowanie jakiegoś starszego, żyjącego świata…

Informacje dotyczące rasy Kulli świadczyły także o Cywilizacji Galaktycznej. Były fascynujące, ale manipulacje, o których mówiły, przygnębiły Jacoba. Nie wiadomo czemu, poczuł się za nie osobiście odpowiedzialny.

Czytał właśnie ten fragment, kiedy przybyło wezwanie na długo oczekiwaną prelekcję doktora Keplera.

Teraz Jacob siedział w sali projekcyjnej i zastanawiał się, kiedy mówca przejdzie do sedna sprawy. Czym były te magnetożerne stwory? I co mieli na myśli ludzie, kiedy wspominali o „drugim” typie Solariowców… które bawiły się w berka z heliostatkami i przybierając antropomorficzne kształty straszyły ich załogi? Jacob spojrzał na projektor holograficzny.

Włókno, które wybrał Kepler, urosło do takich rozmiarów, że wypełniło całe pole widzenia i powiększało się dalej, aż widz poczuł, że sam jest zanurzony w pierzastej, płomienistej masie. Uwidoczniły się szczegóły: poskręcane bryły oznaczające zagęszczenie linii pola magnetycznego, pędzące wstęgi podobne do dymu, które dzięki efektowi Dopplera pojawiały się na moment w paśmie widzenia kamery, oraz roje punkcików tańczących w oddali, gdzie wzrok już ginął.

Kepler kontynuował monolog, który chwilami stawał się dla Jacoba zbyt specjalistyczny, choć zawsze ostatecznie powracał do prostych metafor. Głos mówiącego nabrał śmiałości i zdecydowania, Kepler był najwyraźniej zadowolony ze swojego wystąpienia. Wskazał teraz na jedną z pobliskich serpentyn plazmy: grube, poskręcane pasmo ciemnej purpury, zwinięte dookoła kilku jasnych aż do bólu punkcików. — Początkowo sądzono, że są to zwyczajne kompresyjne gorące plamki — powiedział. — Dopóki nie przyjrzeliśmy się im bliżej. Odkryliśmy wtedy, że spektrum zupełnie się nie zgadza.

Kepler skorzystał z przycisków w rączce wskaźnika, żeby przybliżyć środek włókna.

Jasne punkty powiększyły się. Widać było teraz jeszcze mniejsze kropeczki. — Przypominacie sobie państwo — mówił Kepler — że gorące plamki, które widzieliśmy wcześniej, były czerwone, aczkolwiek w bardzo jasnym odcieniu czerwieni. Dzieje się tak dlatego, że w czasie, gdy zrobiono te zdjęcia, filtry statku były nastrojone na przepuszczanie bardzo wąskiego pasma spektralnego, ze środkiem na wodorze alfa. Nawet teraz możecie państwo zobaczyć to, co przykuło naszą uwagę.

Rzeczywiście — pomyślał Jacob.

Jasne punkty żarzyły się na zielono!

Migotały intensywnie i miały barwę szmaragdów.

— Istnieje kilka zakresów zieleni i błękitu — ciągnął uczony — które filtry oddzielają mniej skutecznie niż pozostałe, ale linia alfa zazwyczaj wymazuje je do szczętu wraz z odległością. Poza tym ta zieleń nie należy do takich zakresów! Możecie sobie państwo oczywiście wyobrazić nasze osłupienie. Żadne cieplne źródło światła nie mogłoby przedrzeć się przez ekrany z takim kolorem. Aby przedostać się przez filtry, światło pochodzące z tych obiektów musiało być nie tylko niewiarygodnie jasne, ale także całkowicie monochromatyczne, a temperatura jego źródła musiała dochodzić do wielu milionów stopni! Jacob, nareszcie zaintrygowany, wyprostował się z przygarbionej pozycji, w jakiej do tej pory słuchał wykładu.

— Innymi słowy — dokończył Kepler — musiały to być lasery. — W pewnych warunkach światło laserowe może pojawić się w gwieździe w sposób naturalny — mówił Kepler. — Ale nikt nigdy nie widział przedtem czegoś takiego na naszym Słońcu, wyruszyliśmy więc, żeby to zbadać. To zaś, co znaleźliśmy, jest najbardziej niewiarygodną formą życia, jaką można było sobie wyobrazić! Uczony nacisnął przycisk we wskaźniku i pole widzenia zaczęło się zmieniać. Z pierwszego rzędu widowni rozległo się ciche brzęczenie. Widać było, jak Helene deSilva podnosi słuchawkę telefonu i zaczyna mówić do niej półgłosem. Kepler skupił się na demonstracji. Jasne punkty rosły powoli w holograficznym obrazie, aż zmieniły się w drobne kółeczka światła, ciągle jeszcze zbyt małe, by można było rozpoznać szczegóły.