Выбрать главу

Nagle Jacob zdał sobie sprawę, że rozróżnia wypowiadane przez deSilve do telefonu ciche słowa.

Nawet Kepler przerwał i czekał, podczas gdy komendant rzucała ściszone pytania osobie po drugiej stronie.

Kiedy wreszcie odłożyła słuchawkę, jej twarz zastygła w chłodnej masce opanowania. Jacob patrzył, jak Helene wstaje i podchodzi do miejsca, gdzie stał Kepler, nerwowo obracający w rękach wskaźnik. Kobieta przychyliła się trochę, żeby szepnąć mu coś do ucha. Kierownik Słonecznego Nurka zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, była w nich zupełna pustka.

Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Kulla opuścił swoje miejsce w pierwszym rzędzie i podszedł do deSilvy. Jacob poczuł powiew powietrza, kiedy doktor Martine biegła przejściem w kierunku Keplera.

Demwa podniósł się na równe nogi i spojrzał na Fagina, który stał obok niego w przejściu.

— Fagin, idę dowiedzieć się, co się dzieje. Nie zechciałbyś tu poczekać?

— To jest zbyteczne — zagwizdał kanteński filozof.

— Co masz na myśli?

— Udało mi się podsłuchać, co powiedziano przez telefon do Człowieka komendant Helene deSilva, przyjacielu Jacobie. Nie jest to dobra wiadomość. Jacob miał ochotę wrzasnąć: ty pieprzony, liściasty, jagodowy jajogłowcu z kamienną twarzą! Oczywiście, że to nie jest dobra wiadomość!

— Więc co u diabła się dzieje? — zapytał.

— Szczerze ubolewam, przyjacielu Jacobie. Wydaje się, że heliostatek uczonego szympansa Jeffreya uległ zniszczeniu w chromosferze waszego Słońca.

11. Turbulencja

Doktor Martine stała przy Keplerze w brunatnożółtym świetle holoprojektora, raz po raz wymawiając jego imię i przesuwając dłonią przed pustymi oczyma uczonego. Podekscytowana publiczność stłoczyła się na podium. Kulla stał samotnie, na wprost Keplera, a jego wielka okrągła głowa kołysała się lekko na wąskich ramionach.

Jacob przemówił do niego:

— Kulla…

Wydawało się, że Pring go nie słyszy. Jego ogromne oczy pozbawione były wyrazu, słychać było też podobny do szczękania zębami terkot, który dobiegał spoza grubych warg nieziemca.

Jacob zmrużył oczy pod wpływem ponurego, czerwonego blasku rozlewającego się z holoprojektora. Podszedł do skamieniałego w szoku Keplera i delikatnie wyjął z jego rąk wskaźnik z włącznikiem. Martine, zajęta bezskutecznymi próbami ocucenia uczonego, nie zwróciła na niego uwagi.

Po kilku próbach z pilotem udało mu się wreszcie spowodować, że obraz zgasł i włączyło się oświetlenie sali. Wydawało się, że teraz będzie łatwiej poradzić sobie z całą sytuacją. Inni też musieli to wyczuć, gdyż gwar głosów opadł.

DeSilva podniosła wzrok znad słuchawki i zobaczyła Jacoba trzymającego wskaźnik. Uśmiechnęła się w podziękowaniu, a potem znowu wróciła do rozmowy, zasypując krótkimi pytaniami osobę na drugim końcu telefonu.

Zaraz przybiegł zespół medyczny z noszami. Pod kierownictwem doktor Martine sanitariusze położyli Keplera na obitej tkaniną ramie i ostrożnie przenieśli go przez tłum zebrany przy drzwiach.

Jacob odwrócił się do Kulli. Fagin zdołał dopchnąć krzesło za przedstawiciela Biblioteki i próbował teraz posadzić go na nim. Szelest gałęzi i wysokie pogwizdywanie ucichło, kiedy zbliżył się Jacob.

— Uważam, że nic mu się nie stało — powiedział Kanten śpiewnym głosem. — Kulla jest osobą wysoce wrażliwą i obawiam się, że będzie nadmiernie zamartwiał się utratą przyjaciela. U młodych gatunków to częsta reakcja na utratę kogoś, z kim było się blisko.

— Może powinniśmy coś zrobić? Czy on nas słyszy?

Oczy Kulli były zupełnie puste. Z drugiej jednak strony Jacob nigdy nie potrafił z nich niczego odczytać. Z ust obcego znów dobiegło szczękanie. — Uważam, że słyszy — odparł Fagin.

Jacob ujął Kullę za ramię. Było wiotkie i delikatne. Wydawało się, że nie ma w ogóle kości.

— No, Kulla — powiedział. — Za tobą stoi krzesło. Byłoby lepiej dla nas wszystkich, gdybyś teraz na nim usiadł.

Obcy próbował odpowiedzieć. Wielkie wargi rozwarły się i szczękanie stało się znienacka bardzo głośne. Barwa jego oczu zmieniła się nieco, po czym usta znów się zamknęły. Trzęsąc się skinął głową i pozwolił posadzić się na krześle. Powoli opuścił głowę i ukrył twarz w wąskich dłoniach.

Może Kulla i był wrażliwy, ale i tak było coś niesamowitego w obcym, przeżywającym tak bardzo śmierć człowieka — a raczej szympansa — który był mu przecież, aż do najbardziej elementarnej fizjologii, zupełnie obcy: jego rybi przodkowie pływali w innych morzach i w beztlenowym osłupieniu wpatrywali się w blask zupełnie innej gwiazdy. — Proszę państwa o uwagę! — DeSilva weszła na podium. — Informuję tych z państwa, którzy jeszcze tego nie usłyszeli, że wstępne raporty wskazują, iż być może straciliśmy statek doktora Jeffreya w rejonie aktywnym J-12, w okolicy Plamy Słonecznej Jane. Jest to tylko wstępne doniesienie, a ewentualne dalsze potwierdzenie będzie możliwe dopiero po zbadaniu zapisów telemetrycznych, które otrzymywaliśmy aż do wypadku. LaRoque zamachał z odległego końca sali, próbując zwrócić jej uwagę. W jednej ręce trzymał małą stenokamerę, innego typu niż ta, którą odebrano mu w grocie heliostatków. Jacob zastanawiał się, dlaczego Kepler nie zwrócił mu jeszcze tamtej. — Panno deSilva! — wołał LaRoque. — Czy prasa mogłaby uczestniczyć w badaniu zapisów telemetrycznych? Opinia publiczna powinna mieć do tego dostęp.

Dziennikarz w podnieceniu wyzbył się doszczętnie swojego akcentu. Staroświecki zwrot:

„Panno deSilva” brzmiał bez niego wyjątkowo dziwacznie. Kobieta zawahała się, nie patrząc jednak wprost na niego. Prawo Świadectwa było jednoznaczne, jeśli chodzi o odmawianie opinii publicznej dostępu do wydarzeń nie objętych klauzulą tajności Agencji Rejestracji Tajemnic. Nawet ludzie z ART, których zadaniem było przecież wprowadzanie uczciwości nawet kosztem prawa, niechętnie odnosili się do przypadków naruszenia tej reguły. LaRoque bez wątpienia przyparł deSilve do muru, ale nie naciskał mocniej. Na razie.

— W porządku. Balkon widokowy nad Centrum Dowodzenia może pomieścić wszystkich, którzy zechcą przyjść… z wyjątkiem — rzuciła spojrzenie na grupkę członków załogi, którzy zebrali się obok drzwi — z wyjątkiem tych, którzy mają teraz pracę — skończyła unosząc brwi. Jej słowom towarzyszył pospieszny ruch przy wyjściu.

— Zbieramy się za dwadzieścia minut — powiedziała i zeszła z podium. Załoga Bazy Merkuriańskiej zaczęła natychmiast wychodzić. Ci, którzy nosili ziemskie ubrania — nowo przybyli i goście — wolniej zbierali się do odejścia. LaRoque już poszedł, niewątpliwie prosto do stacji maserów, żeby przesłać swoją relację na Ziemię.

Był jeszcze Bubbakub. Mały, niedźwiadkowaty obcy rozmawiał z doktor Martine przed spotkaniem, ale nie przyszedł na nie. Jacob zastanawiał się, gdzie był Pilanin podczas prelekcji.

Helene deSilva podeszła do Fagina i Jacoba.

— Biedny Iti z tego Kulli — powiedziała cicho do Jacoba. — Żartował, że zżył się z Jeffreyem tak bardzo, bo obaj mieli niski status w hierarchii i obaj tak niedawno zeszli z drzew. — Spojrzała na Kullę ze współczuciem i przycisnęła dłoń do jego głowy. Założę się, że go to podniesie na duchu — pomyślał Jacob. — Smutek jest nieodłącznym przymiotem młodości. — Fagin poruszył listowiem. Rozległ się szelest podobny do szelestu tataraku na wietrze.