Выбрать главу

DeSilva opuściła rękę.

— Jacob, doktor Kepler pozostawił pisemną instrukcję. Poleca w niej, żebym skonsultowała się z tobą i Kantenem Faginem, gdyby cokolwiek mu się przytrafiło. — Tak?

— Tak jest. Oczywiście zarządzenie to ma niewielką moc prawną. Jedyne, co tak naprawdę muszę zrobić, to dopuścić was do zebrań personelu. Ale jest jasne, że wszystko, co zaproponujecie, będzie przydatne. Mam nadzieję, że szczególnie wy dwaj nie przegapicie odtworzenia zapisów telemetrycznych.

Jacob rozumiał jej sytuację. Jako komendant Bazy dźwigała ciężar wszelkich decyzji, jakie zostaną dziś podjęte. Tymczasem z tych, których opinia się liczyła, LaRoque nastawiony był wrogo, Martine odnosiła się do programu ledwie przyjaźnie, zaś postawa Bubbakuba była zagadką. Jeśli Ziemia miała wysłuchać wielu relacji z tego, co się tu wydarzyło, to w interesie komendant leżało, żeby mieć także jakichś przyjaciół.

— Oczywiście — wygwizdał Fagin. — Będzie to dla nas wielki zaszczyt, wspomóc pani załogę.

DeSilva odwróciła się do Kulli i przyciszonym głosem spytała go, czy dobrze się czuje. Po krótkiej chwili Pring uniósł głowę i wolno nią skinął. Szczękanie ustało, ale oczy obcego ciągle były bez wyrazu, a na ich obrzeżach migotały tu i ówdzie jasne punkciki. Wyglądał na wyczerpanego i przygnębionego.

DeSilva odeszła, żeby pomóc w przygotowaniu przesłuchania przekazu telemetrycznego. Wkrótce potem do sali wkroczył z ważną miną Pil Bubbakub; sierść nastroszyła się mu wokół krótkiej szyi jak kołnierz. Kiedy zaczął mówić, jego usta poruszały się w krótkich kłapnięciach, a brzmieniacz zawieszony na piersi huczał w słyszalnym zakresie słowami. — Słyszałem nowiny. Konieczne, żeby wszyscy byli na przeglądzie te-le-metrii, za-prowadzę was tam więc.

Bubbakub przesunął się, by spojrzeć za plecy Jacoba. Ujrzał tam Kullę siedzącego nieprzytomnie na składanym krześle.

— Kulla! — zawołał.

Pring podniósł wzrok, zawahał się, a potem uczynił gest, którego Jacob nie zrozumiał.

Wydawało się, że oznacza błaganie, odmowę.

Bubbakub zjeżył sierść. Wydał z siebie bardzo szybką serię mlaśnięć i wysokich kwików. Kulla prędko dźwignął się na równe nogi. Bubbakub natychmiast odwrócił się do wszystkich tyłem i krótkim, zdecydowanym krokiem ruszył przez korytarz. Jacob i Fagin poszli za nim, pomagając Kulli. Gdzieś z wierzchołka „głowy” Fagina słychać było dziwną muzykę.

12. Grawitacja

Pokój telemetryczny mógł być mały dzięki automatyzacji. Nie więcej jak tuzin pulpitów układało się w dwa rzędy poniżej wielkiego ekranu projekcyjnego. Stojąc na wysokim podium, zaproszeni goście patrzyli zza barierki na operatorów, którzy po raz kolejny starannie sprawdzali zarejestrowane dane.

Czasem jakiś mężczyzna albo kobieta wychylali się i przyglądali szczegółowi na ekranie, w próżnej nadziei na znalezienie śladu, który oznaczałby, że heliostatek ciągle jeszcze istnieje.

Helene deSilva stała nie opodal pary konsoli najbliższych podium. Stamtąd wyświetlane było nagranie ostatnich słów Jeffreya.

Pojawił się rząd liter odpowiadających uderzeniom palców na klawiaturze odległej o czterdzieści milionów kilometrów i kilka godzin.

WYGODNIE SIĘ JEDZIE NA AUTOMATYCE… PODCZAS TURBULENCJI MUSIAŁEM WYTŁUMIĆ WSPÓŁCZYNNIK CZASOWY DZIESIĘĆ… PO PROSTU ZJADŁEM OBIAD W DWADZIEŚCIA SEKUND, HA, HA… Jacob uśmiechnął się. Wyobraził sobie, jak mały szympans dostaje kopa przy współczynniku czasowym.

TERAZ PONIŻEJ TAU ZERO PRZECINEK JEDEN… LINIE POLA ZBIEGAJĄ SIĘ Z PRZODU… PRZYRZĄDY POKAZUJĄ, ŻE JEST TAM STADO, TAK JAK MÓWIŁA HELENE… OKOŁO SETKI… KOŃCZĘ NA RAZIE…

Potem z głośników rozległ się małpi głos Jeffreya, gruby i szorstki:

— Czekajta, chłopaki, aż je zagnam na drzewa! Pierwszy człowiek sam jeden leci na Słońce! Popatrz se na to, Tarzanie!

Jeden z operatorów zaczął się śmiać, ale przestał natychmiast. Urwany śmiech zabrzmiał jak szloch.

— To znaczy, że on był tam w dole sam? — spytał Jacob.

— Myślałam, że wiesz! — deSilva wyglądała na zaskoczoną. — Nurkowania są dziś w znacznym stopniu zautomatyzowane. Tylko komputer może dopasować pola stazy na tyle szybko, żeby turbulencje nie starły pasażera na miazgę. Jeff… miał dwa komputery: jeden na pokładzie i jeszcze połączenie laserowe z dużą maszyną tutaj, na Merkurym. A zresztą co może zrobić człowiek? Najwyżej poprawi minimalnie to czy tamto. — Ale po co było wprowadzać jakiekolwiek ryzyko?

— To był pomysł doktora Keplera — odpowiedziała, jakby się broniąc. — Chciał się przekonać, czy tylko ludzki rozkład psi sprawia, że duchy uciekają albo wykonują groźne gesty.

— Nie doszliśmy do tej części prelekcji.

Helene odgarnęła do tyłu kosmyk jasnych włosów.

— Tak, no cóż, podczas kilku pierwszych spotkań z magnetożercami nie zobaczyliśmy ani razu żadnych pasterzy. Później, kiedy nam się to udało, przyglądaliśmy się z daleka, próbując określić ich stosunek do pozostałych stworzeń. Kiedy wreszcie zbliżyliśmy się, pasterze najpierw po prostu uciekli. Potem ich zachowanie zmieniło się całkowicie. Chociaż większość z nich umykała, jeden lub dwa przelatywali ponad statkiem, z dala od płaszczyzny pokładu maszynowego, i schodzili niżej, bardzo blisko!

Jacob potrząsnął głową:

— Nie jestem pewien, czy rozumiem…

DeSilva rzuciła spojrzenie na najbliższą konsolę, ale nic się tam nie zmieniło. Ze statku Jeffreya nadchodziły jedynie meldunki zawierające dane solonomiczne — rutynowe raporty o warunkach słonecznych.

— Jacob, heliostatek jest płaskim pokładem wewnątrz niemal doskonale odbijającej powłoki. Silniki grawitacyjne, generatory pola stazy i laser chłodzący znajdują się wszystkie w małej kuli, usytuowanej pośrodku pokładu. Przyrządy rejestrujące rozmieszczone są na obrzeżu pokładu po „odwrotnej” stronie, ludzie zaś zajmują część „wierzchnią”, z góry i z dołu można więc swobodnie obserwować wszystko, co pojawi się w pobliżu. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę czegoś, co rozmyślnie umyka kamerom! — Skoro Duchy ginęły z pola widzenia przyrządów uciekając do góry, to czemu po prostu nie przekręcaliście statku? Grawitację kontrolujecie przecież całkowicie. — Próbowaliśmy. Zwyczajnie znikały! Albo jeszcze gorzej, zostawały u góry bez względu na to, jak szybko się obracaliśmy. Zwyczajnie tam wisiały! To wtedy właśnie niektórzy członkowie załogi zaczęli widzieć te ohydne antropoidalne kształty!

Nagle pokój znowu wypełnił się chrapliwym głosem Jeffreya:

— Hej! Jest tu całe stado psów pasterskich popędzających te toroidy! Lecę tam się z nimi zabawić! Dobre psiaki!

Helene wzruszyła ramionami.

— Jeff zawsze był sceptykiem. Nigdy nie zobaczył żadnych kształtów „na suficie” i stale nazywał pasterzy „psami pasterskimi”, bo według niego nic w ich zachowaniu nie zdradzało inteligencji.

Jacob uśmiechnął się niewyraźnie. Protekcjonalność superszympów w stosunku do psów była jednym z zabawniejszych aspektów ich obsesji na własnym punkcie. Być może pomagała im ona radzić sobie z zazdrością o związki łączące psy i ludzi, które wyprzedzały związki między ludźmi a szympansami. Wielu z nich trzymało psy jako zwierzęta domowe. — Nazwał magnetożerców toroidami?