Выбрать главу

— Tak, kształtem przypominają ogromne obwarzanki. Zobaczyłbyś to, gdyby prelekcja nie została… przerwana. — Zasmucona potrząsnęła głową i spuściła wzrok. Jacob przestąpił z nogi na nogę.

— Jestem pewien, że nic nie można już zrobić… — zaczął. Natychmiast zdał sobie sprawę, że brzmi to idiotycznie. DeSilva kiwnęła głową i odwróciła się do konsoli, zajęta odczytami technicznymi, albo tylko udając zajętą.

Bubbakub leżał na lewo od nich, rozwalony na poduszce obok barierki. W rękach trzymał czytnik książkowy i był całkowicie pochłonięty czytaniem obcych znaków, które rozbłyskiwały od góry do dołu na maleńkim ekranie. Kiedy rozległ się głos Jeffreya, podniósł głowę i wysłuchał go, po czym rzucił zagadkowe spojrzenie Pierre’owi LaRoque. Oczy dziennikarza błyszczały, kiedy rejestrował ten „moment historyczny”. Co jakiś czas mówił coś niskim, podnieconym głosem do mikrofonu pożyczonej stenokamery. — Trzy minuty — powiedziała ochryple deSilva.

Przez najbliższą minutę nic się nie działo. Potem na ekranie znowu pojawiły się wielkie litery.

TE DRYBLASY W KOŃCU DO MNIE PODCHODZĄ! PRZYNAJMNIEJ KILKA Z NICH. WŁAŚNIE WŁĄCZYŁEM KAMERY DO ZBLIŻEŃ… HEJ! MAM TU P-P-PRZECHYŁ! KOMPRESJA CZASU SIĘ ZABLOKOWAŁA!! — Zmywam się! — dobiegł nagle niski, skrzeczący głos. — Idę szybko w górę… większy przechył! „S” się rozlatuje! Iti! Oni…

Rozległ się bardzo krótki wybuch trzasków, potem nastąpiła cisza, a za nią głośny syk, kiedy operator konsoli podkręcał głośność. A potem już nic. Przez długą chwilę nikt nie wypowiedział ani słowa. Wreszcie jeden z operatorów podniósł się ze swojego stanowiska.

— Implozja potwierdzona — powiedział.

Komendant skinęła głową.

— Dziękuję. Proszę przygotować podsumowanie danych do przekazania na Ziemię. To dziwne, ale najsilniejszym uczuciem, które towarzyszyło teraz Jacobowi, była gorzka duma. Jako pracownik Centrum Wspomagania zauważył, że Jeffrey w ostatnich chwilach życia wzgardził klawiaturą. Zamiast cofać się przed lękiem, uczynił dumny i trudny gest. Jeff Ziemianin mówił na głos.

Jacob miał ochotę zwrócić komuś na to uwagę. Najlepiej nadawał się do tego Fagin, ruszył więc w stronę, gdzie stał Kanten, ale zanim tam doszedł, rozległ się głośny syk Pierre’a LaRoque.

— Głupcy! — Dziennikarz rozglądał się wokoło z wyrazem niedowierzania. — A ja jestem największym głupcem ze wszystkich! To ja powinienem był dostrzec, jak niebezpiecznie jest wysyłać szympansa na Słońce w pojedynkę!

W pokoju było cicho. Puste spojrzenia wyrażające tylko zdziwienie zwróciły się na LaRoque’a, który wymachiwał rękami w nerwowych gestach. — Nie widzicie? Ślepi jesteście? Jeśli Solariowcy są naszymi Przodkami, a co do tego nie ma wątpliwości, to na pewno zadali sobie mnóstwo trudu, żeby unikać nas przez całe tysiąclecia. Mimo to jakaś daleka słabość do ludzi powstrzymywała ich do tej pory przed zniszczeniem nas! Usiłowali odpędzić was i wasze heliostatki tak, że nie mogliście tego zignorować, a wy uporczywie wkraczaliście na ich teren. Jak więc miały zareagować te potężne istoty, nagabywane teraz przez podopiecznego rasy, którą oni sami porzucili? Co, według was, miały zrobić, skoro napadła na nie małpa?! Kilku członków załogi powstało w gniewie. DeSilva musiała podnieść głos, żeby ich uspokoić. Kiedy stanęła twarzą w twarz z LaRoque’em, jej rysy ściągnięte były w stalowym opanowaniu.

— Szanowny panie, jeśli zechciałby pan ująć swoje interesujące hipotezy na piśmie, unikając przy tym w miarę możności inwektyw, załoga z całą pewnością weźmie je pod rozwagę.

— Ale…

— Teraz zaś wystarczy już na ten temat! Później będzie mnóstwo czasu, żeby o tym porozmawiać!

— Nie, nie ma ani chwili czasu.

Wszyscy się odwrócili. Z tyłu galerii, w przejściu stała doktor Martin.

— Myślę, że lepiej będzie, jeśli przedyskutujemy to od razu — powiedziała.

— Czy doktor Kepler dobrze się czuje? — spytał Jacob.

Skinęła głową.

— Właśnie byłam przy jego łóżku. Udało mi się wyrwać go z szoku, teraz śpi. Ale zanim zasnął, mówił dość natarczywie o wysłaniu natychmiast następnego statku. — Natychmiast? Dlaczego? Czy nie powinniśmy zaczekać, aż upewnimy się, co stało się ze statkiem Jeffreya?

— Wiemy, co się z nim stało! — odparła ostro. — Usłyszałam, co mówił pan LaRoque, kiedy wchodziłam, i wcale nie podoba mi się to, jak zareagowaliście na jego pomysł! Jesteście tak ograniczeni i pewni swego, że nie potraficie wysłuchać świeżej opinii!

— Czy to ma znaczyć, że naprawdę uważa pani Duchy za naszych rodowych opiekunów?

— DeSilva nie chciała uwierzyć.

— Może tak, może nie. W każdym razie reszta jego wyjaśnień ma sens! W końcu czy Solariowcy kiedykolwiek przedtem posunęli się dalej niż do groźby? A teraz nagle zastosowali przemoc. I dlaczego? Może dlatego, że nie mieli skrupułów zabijając członka tak niedojrzałego gatunku?

Smutno pokręciła głową.

— Sami wiecie, że to tylko kwestia czasu, zanim ludzie zaczną uświadamiać sobie, jak bardzo będzie trzeba się przystosować! Fakt jest taki, że każda rasa tlenodyszna uczestniczy w systemie hierarchii… porządku opartym na starszeństwie, sile i pochodzeniu. Wielu z nas sądzi, że to nieprzyjemne. Ale tak to już jest urządzone! I jeśli nie chcemy powtórzyć losu nieeuropejskich ras w dziewiętnastym wieku, musimy po prostu nauczyć się traktować odpowiednio inne, silniejsze gatunki!

Jacob zmarszczył brwi.

— To znaczy, według pani, że jeśli szympans zostaje zabity, a ludziom grozi się albo daje po nosie, to…

— To może Solariowcy nie chcą zawracać sobie głowy dziećmi i zwierzakami…

Jeden z operatorów trzasnął pięścią w pulpit. Powstrzymało go spojrzenie deSilvy. — …ale może zechcieliby rozmawiać z delegacją złożoną z członków starszych, bardziej doświadczonych gatunków. W końcu, żeby się przekonać, musimy spróbować, prawda? — Kulla był tam z nami podczas większości nurkowań — mruknął operator znad pulpitu. — A jest przecież doświadczonym ambasadorem!

— Z całym respektem należnym Pringowi Kulli — Martine ukłoniła się nieznacznie w kierunku obcego. — Pochodzi on z bardzo młodej rasy. Niemal tak młodej jak nasza. To oczywiste, że Solariowcy nie uważają go za bardziej godnego uwagi od nas. Nie, proponuję, żebyśmy skorzystali z bezprecedensowej obecności na Merkurym dwóch członków starożytnych i poważanych ras. Powinniśmy z pokorą poprosić Pila Bubbakuba i Kantena Fagina, żeby przyłączyli się do nas, tam, na Słońcu, podczas ostatniej próby nawiązania kontaktu!

Bubbakub powstał niespiesznie. Powoli rozejrzał się dookoła, zdając sobie sprawę, że Fagin będzie czekał, aż on przemówi pierwszy.

— Jeśli ludzie uważają, że jestem potrzebny na gwieździe Sol, to pomimo jawnego zagrożenia, jakim grożą prymitywne heliostatki, gotów jestem przychylić się do tej prośby. Zadowolony z siebie opadł na poduszkę.

Fagin zaszeleścił, a potem rozległ się jego głos:

— Również i ja wyruszę z przyjemnością. Zaprawdę, podjąłbym się każdego trudu, by zasłużyć choćby na najgorszą koję na takim statku. Nie wiem, jaką pomocą mógłbym służyć, chętnie się jednak przyłączę.

— A ja się, psiakrew, sprzeciwiam! — krzyknęła deSilva. — Odmawiam zgody na polityczne następstwa zabrania Pila Bubbakuba i Kantena Fagina, zwłaszcza po tym wypadku! Mówi pani o dobrych stosunkach z potężnym rasami obcych, doktor Martine, ale może pani sobie chyba wyobrazić, co by się stało, gdyby oni zginęli tam, w dole, na ziemskim statku?