LaRoque poczerwieniał.
— Ogłuszacz jest dla dziennikarzy standardowym narzędziem samoobrony. Nawet o nim nie pamiętałem. I w żaden sposób nie mógłby uszkodzić tak ogromnej maszyny. Zresztą to zupełnie nie o to chodzi! Ten ziemski szowinista, ten maniak religijny, który prawie zaprzepaścił wszelkie szansę na przyjazne spotkanie z naszymi opiekunami, on śmie oskarżać mnie o zbrodnię, dla której nie ma motywu! To on zabił tę biedną małpę i chce zrzucić winę na kogoś innego!
— Zamknij się pan, LaRoque! — DeSilva przerwała opanowanym głosem, po czym zwróciła się do Keplera: — Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, co mówi? Obywatel nie popełniłby morderstwa tylko z takiego powodu, że kogoś nie lubi. Tylko Osobnik Nadzorowany mógłby zabić bez jakiejś skrajnej przyczyny. Czy może pan sobie wyobrazić jakikolwiek powód, dla którego pan LaRoque miałby posunąć się do rzeczy tak drastycznej? — Nie wiem — Kepler wzruszył ramionami i spojrzał badawczo na LaRoque’a. — Obywatel, który uważa, że ma prawo zamordować, czuje jednak potem wyrzuty sumienia. Pan LaRoque nie wygląda, jakby żałował czegokolwiek, więc albo jest niewinny, albo jest dobrym aktorem… albo jest mimo wszystko Nadzorowany! — W kosmosie! — krzyknęła Martine. — Dwayne, to przecież niemożliwe! Dobrze o tym wiesz. Każdy port kosmiczny jest naszpikowany odbiornikami N. Detektory ma każdy statek! Powinieneś teraz przeprosić pana LaRoque’a!
— Przeprosić? — uśmiechnął się Kepler. — Wiem przynajmniej, że LaRoque kłamał, mówiąc o swoich „zawrotach głowy” w pętli grawitacyjnej. Wysłałem maserogram na Ziemię. Poprosiłem gazetę, w której pracuje, o jego dossier. Z wielką przyjemnością wyświadczyli mi tę przysługę. Wygląda na to, że pan LaRoque jest wyszkolonym kosmonautą! Odszedł ze służby „z powodów medycznych” — zwrot używany często, kiedy czyjeś wyniki testów N podnoszą się do poziomu Nadzorowania i osoba taka musi porzucić odpowiedzialną pracę! To może nic nie znaczyć, ale dowodzi przynajmniej, że LaRoque miał zbyt wiele doświadczenia ze statkami kosmicznymi, żeby „śmiertelnie się przerazić” w pętli grawitacyjnej statku Jeffreya. Szkoda tylko, że zdałem sobie z tego sprawę zbyt późno, aby zdążyć ostrzec Jeffa.
LaRoque protestował, Martine się sprzeciwiała, ale Jacob widział, jak nastroje zebranych w pokoju zwracają się przeciwko nim. DeSilva mierzyła dziennikarza spojrzeniem, w którym płonął chłodny, dziki blask i które go trochę przestraszyło. — Chwileczkę. — Podniósł rękę. — Może byśmy sprawdzili, czy tu, na Merkurym, są jacyś Nadzorowani bez przekaźników. Proponuję, żeby każdy z nas przesłał wzór swojej siatkówki na Ziemię do weryfikacji. Jeśli pan LaRoque nie figuruje w wykazie Nadzorowanych, wówczas do doktora Keplera będzie należało wykazanie, dlaczego jako Obywatel miałby sądzić, że ma powód do morderstwa.
— Niech tak będzie, na litość Kecalkoatla, zróbmy to od razu! — zgodził się LaRoque. — Ale tylko pod warunkiem, że nie będę jedyny!
Kepler po raz pierwszy spojrzał niepewnie.
DeSilva zarządziła, żeby dla dobra uczonego zredukować ciążenie w całej Bazie do poziomu grawitacji merkuriańskiej. Z Centrum Kontrolnego odpowiedziano, że modyfikacja potrwa pięć minut. Komendant podeszła do interkomu i ogłosiła załodze i gościom sprawdzanie tożsamości, po czym wyszła, żeby nadzorować przygotowania. Zebrani w pokoju telemetrycznym zaczęli rozchodzić się do wind. LaRoque trzymał się Keplera i Martine, zadzierając brodę w wyrazie męczeństwa, jakby chciał zademonstrować gotowość do obalenia wszelkich skierowanych przeciwko niemu zarzutów. Cała ta trójka, a także Jacob i dwaj członkowie załogi czekali właśnie na windę, kiedy nadeszła zmiana grawitacji. Zabawne, że spotkało ich to w takim miejscu, bo stojąc przed windą poczuli, jakby podłoga nagle zaczęła opadać.
Mieszkańcy byli przyzwyczajeni do podobnych zmian, wiele miejsc Bazy Merkuriańskiej nie posiadało bowiem ciążenia ziemskiego. Zazwyczaj jednak przechodziło się tam przez kontrolowane stazą śluzy, same w sobie niewiele przyjemniejsze od tego, co właśnie się działo, ale bardziej znajome, a przez to mniej stresujące. Jacob przełknął ślinę, a jeden z członków załogi lekko się zachwiał. W tej samej chwili LaRoque zanurkował niespodziewanym i dynamicznym ruchem po kamerę, którą Kepler trzymał w ręce. Martine zamarła, a zdumiony Kepler zdołał tylko chrząknąć. Ten z załogi, który rzucił się w pogoń, dostał od LaRoque’a pięścią w twarz, kiedy dziennikarz obracał się jak akrobata, by uciec korytarzem, unosząc z sobą odzyskaną kamerę. Jacob i drugi z załogi instynktownie ruszyli za nim w pościg.
Wtem coś błysnęło i Jacob poczuł w ramieniu eksplodujący ból. Kiedy rzucał się w bok, żeby uniknąć następnego uderzenia z ogłuszacza, w jego głowie rozległ się głos, który powiedział: — Dobra, to mój fach. Biorę to na siebie.
Stał w korytarzu i czekał. To, co się wydarzyło, było pasjonujące, ale teraz zostało już tylko samo piekło. Przejście zaszło na moment mgłą. Wstrzymał oddech i oparł się o nagą ścianę, czekając, aż złudzenie minie.
Był sam w korytarzu transportowym, bolało go ramię, a resztki głębokiego, niemal nieuświadomionego zadowolenia ulatniały się jak znikający sen. Rozejrzał się ostrożnie wokoło i westchnął.
— A więc wziąłeś to na siebie i myślałeś, że dasz sobie radę beze mnie, co? — mruknął.
Ramię mrowiło go, jakby się dopiero teraz budziło.
Jacob nie miał pojęcia, w jaki sposób jego drugiej połowie udało się uwolnić ani dlaczego próbowała pokierować biegiem spraw bez pomocy głównej osobowości. Widać jednak musiała mieć jakieś kłopoty, skoro się teraz poddała.
Kiedy o tym pomyślał, poczuł przypływ złości. Pan Hyde był czuły na punkcie swoich ograniczeń, w końcu jednak trzeba było skapitulować.
To wszystko? Przypomniał sobie szczegółowo wszystkie wydarzenia z ostatnich dziesięciu minut. Wybuchnął śmiechem. Jego niemoralne Ja napotkało barierę nie do przekroczenia.
Pierre LaRoque znajdował się w pokoju na końcu korytarza. W chaosie, który nastąpił po tym, jak odzyskał kamerę-ogłuszacz, tylko Jacobowi udało się nie zgubić jego tropu. Dopadniecie zwierzyny zachował samolubnie dla siebie. Bawił się z LaRoque’em jak z pstrągiem, pozwalając mu myśleć, że wymknął się pościgowi. Raz nawet skierował w złą stronę grupę członków załogi Bazy, kiedy zanadto się zbliżyli.
Teraz LaRoque wkładał skafander kosmiczny w schowku na narzędzia, dwadzieścia metrów od prowadzącej na zewnątrz śluzy powietrznej. Był tam już od pięciu minut i potrzebował jeszcze przynajmniej dziesięciu, żeby skończyć się przebierać. To właśnie była ta bariera nie do pokonania. Pan Hyde nie potrafił czekać. Był tylko zespołem emocji, a nie osobą — to Jacob posiadał cierpliwość. Tak to zresztą wszystko zaplanował. Parsknął z obrzydzenia, choć nie bez ukłucia bólu. Nie tak dawno temu te same emocje stanowiły normalną część jego ja. Rozumiał mękę, jaką czekanie sprawiało tej małej, sztucznej osobowości, domagającej się natychmiastowego zaspokojenia. Minuty płynęły. Jacob w ciszy obserwował drzwi. Nawet w pełni świadomości zaczynał się niecierpliwić. Musiał zdobyć się na poważny wysiłek woli, żeby nie sięgnąć ręką do klamki.
Wreszcie klamka się poruszyła. Jacob cofnął się, opuszczając ręce.
Drzwi otworzyły się na zewnątrz i ze szpary wysunęła się szklista bańka hełmu skafandra. LaRoque zbadał wzrokiem oba końce korytarza. Kiedy ujrzał Jacoba, wargi wykrzywił mu grymas. Drzwi rozwarły się i dziennikarz wyszedł na korytarz, trzymając w dłoni pręt ze wzmocnionego plastyku.
Jacob podniósł rękę.
— Stój, LaRoque, chcę z tobą porozmawiać. Zresztą i tak się stąd nie wydostaniesz. — Nie chcę ci zrobić krzywdy, Demwa. Uciekaj! — Głos LaRoque’a rozbrzmiewał niewyraźnie z głośnika na piersi skafandra. Dziennikarz zgiął pałkę w groźnym geście. Jacob potrząsnął głową.