Выбрать главу

Jak jakiś starożytny jaszczur, szukający czegoś więcej niż tylko ciepła, Jacob odkrył przed Bogiem Niebios każdą część swojego ja i pod wpływem boskiego ognia doznał przemożnego przyciągania, konieczności czynu.

Poczuł nieprzyjemną pewność. W tym ogniu coś żyło. To coś było potwornie stare i potwornie nieufne.

Pod kopułą ludzie i maszyny stali na płycie ze stopu żelaza i krzemu. Jacob wyciągał głowę, żeby spojrzeć na ogromny słup zajmujący środek pomieszczenia i wystający ponad szczyt osłony stazowej wprost na gorące, merkuriańskie słońce. Na jego wierzchołku znajdowały się masery i lasery, które zapewniały Bazie kontakt z Ziemią, i które poprzez sieć sprzężonych satelitów zawieszonych piętnaście milionów kilometrów nad powierzchnią planety czuwały nad heliostatkami zanurzającymi się w wiry Heliosa.

Maser pracował bardzo intensywnie. Wzory siatkówek, jeden po drugim, wylatywały z prędkością światła, by trafić do komputerów w domu. Kusiło wręcz, żeby wyobrazić sobie, że leci się na tej wiązce z powrotem na Ziemię, do rzek i błękitnego nieba. Czytnik wzoru siatkówki był niewielkim urządzeniem dołączonym do laserowych układów optycznych systemu komputerowego, który zaprojektowano dzięki Bibliotece. Sam czytnik składał się głównie z dużego okularu, do którego użytkownik przyciskał czoło i policzek. Przyrząd sam odczytywał dane optyczne.

Pomimo iż nieziemców zwolniono z kontroli (zupełnie się do tego nie kwalifikowali, a zresztą i tak wzory siatkówek kilku tysięcy Galaktów przebywających w Układzie Słonecznym nie były nigdzie zarejestrowane), Kulla nalegał, żeby włączono i jego. Twierdził, że jako przyjaciel Jeffreya, ma prawo do uczestnictwa, choćby symbolicznego, w śledztwie dotyczącym śmierci szympansa.

ET miał kłopoty z jednoczesnym dopasowaniem obojga oczu do okularów. Bardzo długo stał bez ruchu, aż wreszcie rozległ się gong i Kulla odszedł od urządzenia. Operator dostosował wysokość okularu dla Helene deSilva. Później przyszła kolej Jacoba. Poczekał, aż dopasowano okular, przycisnął nos, policzek i czoło do podpórek, po czym otworzył oczy.

W środku świeciła jasna plamka. Nic poza tym. Plamka przypominała coś Jacobowi, ale nie mógł skojarzyć sobie, co. Kiedy na nią patrzył, zdawała się obracać i iskrzyć. Wymykała się analizie jak blask ludzkiej duszy.

Gong był znakiem, że jego kolej minęła. Cofnął się, przepuszczając nadchodzącego Keplera wspartego na ramieniu Millie Martine. Mijając Jacoba uczony uśmiechnął się. To właśnie było to! — pomyślał. Plamka wyglądała jak błysk w oku człowieka. No cóż, to by się zgadzało. Komputery dzisiaj już prawie myślą. Mówi się, że niektóre mają podobno nawet poczucie humoru, więc czemu by i nie to? Dajmy komputerom oczy, niech błyszczą, i ręce, niech się biorą pod boki. Niech rzucają wieloznaczne spojrzenia, niech patrzą wilkiem… Dlaczego maszyny nie miałyby zacząć przypominać tych, których wchłaniają w siebie?

LaRoque poddał się czytnikowi z pewną siebie miną. Kiedy skończył, bez słowa usiadł na uboczu pod ciężkim spojrzeniem Helene deSilva i kilku innych członków załogi. Komendant Bazy kazała przynieść posiłek w czasie, gdy każdy, kto był związany ze statkami Słonecznego Nurka, czekał na swoją kolej do czytnika. Wielu inżynierów sarkało na przerwę w pracy. Patrząc na przesuwającą się procesję, Jacob musiał przyznać, że naprawdę było z tym mnóstwo zachodu. Nigdy by nie przypuścił, że Helene będzie chciała sprawdzić każdego.

DeSilva wyjaśniła to częściowo, kiedy jechali windą na górę. Posłała najpierw osobno Keplera i LaRoque’a, a sama pojechała z Jacobem następną windą. — Jedna rzecz mnie niepokoi — zaczął on.

— Tylko jedna? — uśmiechnęła się ponuro.

— No, jedna się wyróżnia. Jeśli doktor Kepler oskarża LaRoque’a o sabotaż na statku Jeffa, to czemu sprzeciwia się zabraniu na następne nurkowanie Bubbakuba i Fagina, niezależnie od wyniku dochodzenia? Skoro LaRoque jest winny, to by oznaczało, że po jego odsunięciu następna wyprawa będzie absolutnie bezpieczna. DeSilva patrzyła na niego przez chwilę, zastanawiając się. — Jeżeli w tej bazie mogę komukolwiek zaufać, to tylko tobie, Jacob. Powiem ci więc, co myślę. Doktor Kepler nigdy tak naprawdę nie chciał żadnej pomocy od obcych przy tym programie. Rozumiesz na pewno, że mówię ci to w największym zaufaniu, ale obawiam się, że w tym przypadku normalna równowaga pomiędzy ksenofilią i humanizmem, którą zachowują ludzie kosmosu, posunęła się trochę zbyt daleko. Ze względu na swoją przeszłość Kepler jest zdecydowanie przeciwny filozofii danikenistycznej i sądzę, że z tego częściowo wynika jego nieufność w stosunku do obcych. Poza tym wielu jego współpracowników wyleciało z pracy przez Bibliotekę. Dla kogoś, kto tak jak on kocha badania, musiało to być naprawdę ciężkie przeżycie. Nie mówię, że on należy do Skórzanych ani nic takiego! Całkiem dobrze mu się współpracuje z Faginem, a przy innych Itich udaje mu się ukryć emocje. Ale Kepler może powiedzieć, że jeśli na Merkurego zdołał się przedostać jeden niebezpieczny człowiek, to może się to udać i drugiemu. W ten sposób, wykorzystując argument o bezpieczeństwie naszych gości, nie dopuszcza ich do statków. — Ale przecież Kulla był prawie na każdym nurkowaniu! — Kulla się nie liczy. To podopieczny. — DeSilva wzruszyła ramionami. — Wiem jedno: kiedy ta sprawa się wyjaśni, będę musiała zmyć głowę Keplerowi. Każdy człowiek w tej Bazie będzie miał sprawdzaną tożsamość, a Bubbakub i Fagin polecą na następne nurkowanie, choćbym miała zabrać ich po pijaku! Nie mam zamiaru dopuścić do powstania choćby śladu plotek, że na ludzkiej załodze nie można polegać! — Kiwnęła głową, zaciskając zęby.

Jacob pomyślał, że ta determinacja jest przesadzona. Chociaż potrafił zrozumieć uczucia Helene, uważał, że nie powinno się odbierać kobiecości jej pięknym rysom. Zastanawiał się też, czy Helene była szczera, gdy mówiła o swoich motywacjach. Mężczyzna czekający przy końcówce masera oddarł kawałek taśmy z wiadomością i zaniósł ją deSilvie. Zapadła pełna napięcia cisza, kiedy wszyscy patrzyli, jak komendant czyta informację. DeSilva skinęła na kilku krzepkich członków załogi, którzy stali nie opodal, i powiedziała twardo:

— Umieśćcie pana LaRoque’a w areszcie. Wróci na Ziemię następnym odlatującym statkiem.

— Pod jakim zarzutem?! — krzyknął dziennikarz. — Nie możesz tego zrobić, ty, ty Neandertalko! Dopilnuję, żebyś zapłaciła za tę obrazę!

DeSilva spojrzała na niego z góry, jakby był jakimś nieprzyjemnym owadem. — Jak na razie pod zarzutem bezprawnego usunięcia nadajnika nadzorującego. Być może później zostaną dodane jeszcze inne oskarżenia.

— Kłamstwo, kłamstwo! — wrzeszczał LaRoque, podskakując gwałtownie. Ktoś chwycił go za ramię i, dławiącego się z wściekłości, pociągnął w kierunku wind.

DeSilva przestała zwracać na niego uwagę i odezwała się do Jacoba:

— Panie Demwa, drugi statek będzie gotowy za trzy godziny. Powiadomię pozostałych.

Możemy spać w czasie lotu. Jeszcze raz dziękuję, że pan sobie tak poradził na dole. Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się i półgłosem zaczęła wydawać rozkazy członkom załogi, którzy zebrali się dookoła. Chłodny profesjonalizm skrywał irytację, którą spowodowała ta niesłychana wiadomość: Nadzorowany w kosmosie! Przez kilka minut Jacob przyglądał się, jak kopuła powoli pustoszeje. Śmierć, zwariowany pościg, a teraz przestępstwo. I co z tego — pomyślał — że na razie dowiedziono tylko takiego przestępstwa, jakie i ja bym pewnie popełnił, gdybym został SN. Oznacza to przecież duże prawdopodobieństwo, że śmierć Jeffa spowodował LaRoque. Chociaż nie lubił dziennikarza, nigdy by nie pomyślał, że tamten zdolny jest do morderstwa z zimną krwią, nawet pomimo tych podłych ciosów plastykową pałką. Gdzieś w głębi umysłu Jacob czuł, jak jego druga połowa z radością zaciera ręce, szatańsko zadowolona z tajemniczych i nieoczekiwanych zwrotów w sprawie Słonecznego Nurka, i jak rwie się na wolność.