Выбрать главу

— Ani nawet Jeffa. Nie ma sensu zakładać zbyt wiele. Och, wierzę doktor Martine, kiedy mówi, że jej urządzenia rejestrują elementarną inteligencję. Ale co to znaczy? Z jakiego powodu ich rasa miałaby rozwijać czynnościowe zdolności semantyczne w środowisku takim jak to… prostszym nawet niż ziemski ocean? Albo pamięć? Te groźne gesty, które widzieliśmy na poprzednich nurkowaniach, nie muszą koniecznie oznaczać wielkiego rozumu. Mogą być tacy jak delfiny, zanim kilkaset lat temu zaczęliśmy eksperymenty genetyczne: mnóstwo inteligencji i w ogóle żadnych ambicji umysłowych. Do diabła, już dawno temu powinniśmy włączyć w to ludzi takich jak ty, z Centrum Wspomagania! — Mówisz tak, jakby samoistny rozwój inteligencji był jedyną możliwością — uśmiechnął się. — Odłóżmy na bok nawet opinię galaktyczną; czy nie powinnaś jednak wziąć pod uwagę innych wariantów?

— Chodzi ci o to, że Duchy mogły być kiedyś wspomagane? — deSilva wyglądała przez chwilę na zaskoczoną. Potem sens tej myśli dotarł do niej i spoglądając bystro, zajęła się jej konsekwencjami. — Gdyby tak było, to wtedy musiały być…

Przerwał jej głos pilota:

— Pani komendant, zaczynają się przesuwać.

Duchy trzepotały w gorącym, rzadkim gazie. Na ich powierzchni przesuwały się zielone błyski, kiedy żeglowały leniwie sto tysięcy kilometrów nad fotosferą. Powoli oddalały się od statku, aż wreszcie wokół każdego z nich można było dostrzec koronę białego światła. Jacob poczuł, jak z lewej strony podszedł do niego Fagin. — Byłoby smutne — zagwizdał Kanten cicho — gdyby okazało się, że to piękno winne jest zbrodni. Byłbym w wielkim kłopocie, gdybym musiał podziwiać urodę tego, co złe. Jacob wolno skinął głową.

— Anioły są jasne… — zaczął, ale Fagin oczywiście znał dalszy ciąg.

Anioły jasne są, choć najjaśniejsze z nich upadły. I choćby podłość we wdzięk się przystroiła, Nie zblaknie wdzięk.

— Kulla mówi, że się do czegoś szykują! — Pilot spoglądał przed siebie, trzymając dłoń przy uchu.

Smuga ciemniejszego gazu przesunęła się szybko w ich kierunku, przysłaniając na chwilę widok Duchów. Kiedy się rozjaśniło, wszystkie oprócz jednego były już daleko. Ten jeden czekał, aż statek powoli podejdzie bliżej. Wyglądał trochę inaczej: był półprzeźroczysty, większy i bardziej niebieski, a także… zwyczajniejszy. Wyglądał na sztywniejszego i nie falował jak reszta. Poruszał się przy tym z większą rozwagą. Ambasador — pomyślał Jacob.

Solariowiec rósł, w miarę jak się do niego zbliżali.

— Trzymaj go z przodu — powiedziała deSilva. — Nie pozwól mu uciec poza zasięg przyrządów!

Pilot spojrzał na nią z determinacją i zaciskając wargi powrócił do instrumentów. Statek zaczął się obracać.

Obcy stawał się coraz bliższy i większy. Jego wachlarzowate ciało wydawało się trzepotać o plazmę jak ptak próbujący wzbić się w powietrze.

— Bawi się z nami — mruknęła deSilva.

— Skąd wiesz?

— Bo nie musi tak się wysilać, żeby pozostać u góry.

Poleciła pilotowi, żeby przyspieszył obroty. Słońce wschodziło z prawej strony i pięło się ku zenitowi. Duch nadal zachowywał swoją pozycję w górze, choć teraz musiał wirować do góry nogami wraz ze statkiem. Słońce przetoczyło się nad głowami i zaszło. Za niecałą minutę wzeszło znowu.

Obcy ciągle wisiał nad nimi.

Wirowanie stawało się coraz szybsze. Jacob zacisnął zęby i zwalczył w sobie chęć uchwycenia dla równowagi pnia Fagina, kiedy na statku dzień i noc zmieniały się co sekundę. Po raz pierwszy od początku podróży na Słońce poczuł gorąco. Duch uporczywie tkwił nad nimi, a fotosferą gasła i zapalała się jak migająca lampa. — W porządku, daj już temu spokój — rozkazała deSilva.

Obroty stały się wolniejsze. Kiedy statek całkiem się zatrzymał, Jacobem zakołysało. Poczuł jakby chłodny powiew opływający ciało. Najpierw żar, teraz dreszcze, czyżbym miał być chory? — przyszło mu do głowy.

— Wygrał — stwierdziła deSilva. — Zawsze wygrywa, ale i tak warto było próbować. Żeby tak raz spróbować przy włączonym laserze chłodzącym! — Spojrzała na obcego nad głową. — Ciekawe, co by się stało, kiedy byśmy doszli do ułamka prędkości światła. — To znaczy, że przed chwilą mieliśmy wyłączone chłodzenie? — Jacob nie mógł się już powstrzymać i oparł się lekko o pień Fagina.

— No pewnie — odparła komendant. — Nie myślisz chyba, że chcemy usmażyć dziesiątki niewinnych torusów i pasterzy, co? Dlatego nie osiągnęliśmy limitu czasu. W przeciwnym razie moglibyśmy próbować nadążyć za nim instrumentami, ażby wszystko zamarzło w czorta! — rzuciła Duchowi nienawistne spojrzenie.

Znowu uderzające określenie. Jacob nie był pewien, czy urok tej kobiety polegał na jej prostolinijności, czy na umiejętności stosowania ciekawych wyrażeń. Tak czy owak, wyjaśniło się przegrzanie i następujący po nim chłód. Przez jakiś czas pozwolono, by słoneczny żar przenikał do środka.

Cieszę się, że na tym się skończyło — pomyślał.

16. …I zjawach

— Wszystko, co mamy, to zamazane zdjęcia — oznajmił ktoś z załogi. — Ekrany stazowe musiały jakoś zniekształcić obraz Ducha, bo wygląda jak powyginany… jakby załamywał się na obiektywie. Tak czy siak — wzruszył ramionami i przekazał zdjęcia pozostałym — nic więcej nie możemy zrobić ręcznymi aparatami.

DeSilva patrzyła na trzymane w dłoni zdjęcie. Była na nim niebieska, pocięta prążkami karykatura człowieka: cienka postać na wrzecionowatych nogach, z długimi ramionami i wielkimi, wykręconymi dłońmi. Fotografię zrobiono tuż przed tym, jak dłonie zwinęły się w pięści, schematyczne, ale możliwe do rozpoznania.

Kiedy nadeszła jego kolej, Jacob skupił się na twarzy Ducha. Oczy były pustymi otworami, to samo z poszarpanymi ustami. Na zdjęciu wydawały się czarne, ale Jacob przypomniał sobie, że w rzeczywistości miały barwę szkarłatnej chromosfery. Oczy płonęły czerwienią, a równie czerwona grdyka poruszała się, jakby mieląc nienawistne przekleństwa. — Jest jeszcze jedna rzecz — odezwał się znowu członek załogi — ten gość jest przezroczysty. H-alfa przechodzi na wylot. Widać to tylko w oczach i ustach, bo tych miejsc nie przysłania błękit, którym on sam świeci. O ile jednak można stwierdzić, jego ciało przepuszcza wszystko.

— Cóż, jeśli w ogóle istnieje definicja Ducha, to właśnie ją pan wygłosił — powiedział Jacob i oddał zdjęcie, a potem spoglądając po raz setny w górę, zapytał:

— Czy jesteście pewni, że ten Solariowiec wróci?

— Zawsze tak było — odparła deSilva. — Do tej pory nigdy nie wystarczała im jedna porcja obelg.

Tuż obok siedzieli Martine i Bubbakub, gotowi włożyć swoje hełmy, gdyby obcy pojawił się ponownie. Kulla, zwolniony ze służby na odwrotnej stronie, leżał w fotelu, pociągając powoli z tuby zawierającej niebieski napój. Oczy mu lśniły i wyglądał na zmęczonego. — Myślę, że wszyscy powinniśmy się położyć — stwierdziła komendant. — Wyciąganie szyj nic nie da. Kiedy Duch się pojawi, to i tak będzie u góry. Jacob wybrał miejsce obok Kulli, mógł więc przyglądać się, jak pracują Martine i Bubbakub.

Podczas pierwszego pojawienia się Ducha obydwoje mieli tak mało czasu, że nie zdążyli zrobić zbyt wiele. Ledwo Solariowiec ustawił się w pobliżu zenitu, już przybrał groźną postać ludzką. Martine zdołała tylko nałożyć hełm, zanim stworzenie łypnęło na nich okiem, potrząsnęło zwiniętą, półprzeźroczystą pięścią i zniknęło. Bubbakub miał jednak czas uruchomić kangrl. Oznajmił więc, że Duch nie używał tego szczególnego, potężnego rodzaju psi, do którego wykrywania i zwalczania maszyna była przeznaczona. W każdym razie — wtedy jej nie używał. Na wszelki wypadek mały Pilanin nie wyłączył zresztą urządzenia.