Jacob wyciągnął się w fotelu i powoli naciskał dźwignię, która rozkładała fotel, aż w końcu ujrzał nad głową różowe niebo pokryte pierzastymi smugami. Poczuł ulgę, kiedy dowiedział się, że Duch nie posługiwał się pingrli. Ale skoro nie, to dlaczego zachowywał się tak dziwnie? Leżąc bezczynnie, zastanawiał się po raz kolejny, czy LaRoque mógł mieć rację, kiedy mówił, że Solariowcy znali ludzi jeszcze w dawnych czasach, wiedzieli więc, jak przemówić, by ludzie mogli choć trochę ich zrozumieć. Oczywiście w przeszłości ludzie nigdy nie odwiedzali Słońca, ale może plazmowe stworzenia były kiedyś na Ziemi, może nawet wychowały tam cywilizację? Brzmiało to niedorzecznie, ale to samo można było powiedzieć o Słonecznym Nurku. Kolejna myśclass="underline" jeśli LaRoque nie był odpowiedzialny za zniszczenie statku Jeffa, to Duchy mogły być zdolne do tego, żeby w każdej chwili zabić ich wszystkich. W takim razie Jacob mógł mieć tylko nadzieję, że dziennikarz-kosmonauta nie mylił się też co do reszty: może Solariowcy będą bardziej powściągliwie obchodzić się z ludźmi, Pilem i Kantenem, niż z szympansem.
Jacob rozważał, czy nie spróbować telepatii na własną rękę, kiedy stworzenie pojawi się jeszcze raz. Badano go kiedyś i nie stwierdzono żadnego talentu psi, pomimo niezwykłych zdolności hipnotycznych i pamięciowych, ale może mimo wszystko powinien zaryzykować. Jego uwagę przykuł ruch z lewej strony. To Kulla podniósł mikrofon do ust, wpatrując się w jakiś punkt, czterdzieści pięć stopni do zenitu.
— Pani kapitan — powiedział — sządzę, że on wracza. Szpróbujcie kątów od 120 do 130 sztopni — głos Pringa rozniósł się echem po statku.
Kulla odłożył mikrofon. Giętka linka wciągnęła go z powrotem do otworu znajdującego się tuż obok szczupłego ramienia obcego i pustej teraz tuby po napoju. Czerwona mgiełka pociemniała na chwilę, kiedy statek przeszedł przez pasmo gęstszego gazu. Duch wrócił właśnie wtedy; z dużej odległości ciągle jeszcze wydawał się mały, ale rósł w miarę zbliżania.
Tym razem był jaśniejszy i bardziej poszarpany na brzegach. Wkrótce jego błękit stał się niemal bolesny dla oczu.
Znowu przyszedł jako chuda postać ludzka; oczy i usta jarzyły mu się jak węgle, kiedy szybował zawieszony w pół drogi do zenitu.
Pozostawał tam przez długie minuty, nie robiąc nic. Był zdecydowanie wrogi, Jacob czuł to! Przekleństwo doktor Martine przywołało go do przytomności, zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
— Cholera! — zdarła z głowy hełm. — Tyle tam hałasu! Już myślę, że coś mam, jakiś sygnał tu i tam, a za moment wszystko znika!
— Nie martw się — powiedział Bubbakub. Urywany głos dochodził z brzmieniacza, który teraz leżał na pokładzie obok małego Pilanina. Bubbakub miał na głowie swój hełm i intensywnie wpatrywał się w Ducha czarnym oczkami. — Ludzie nie mają tej psi, której oni używają. Twoje próby sprawiają im wręcz ból i złoszczą je. Jacob przełknął ślinę.
— Masz z nimi kontakt? — zapytał niemal równocześnie z Martine. — Tak — odparł mechaniczny głos. — Nie przeszkadzajcie mi. — Oczy Bubbakuba zamknęły się. — Powiedzcie mi, kiedy się poruszy. Tylko wtedy! Potem nie mogli już nic z niego wydobyć.
Co on mu mówi? — zastanawiał się Jacob, przyglądając się zjawie. I co można powiedzieć takiemu stworzeniu?
Nagle Solariowiec zaczął wymachiwać „rękami” i poruszać „ustami”. Tym razem szczegóły były lepiej widoczne. Zniknęły prążki, które widzieli poprzednim razem. Stwór musiał nauczyć się radzić sobie z ekranami stazy. Jeszcze jeden przykład zdolności przystosowawczych. Jacob nie chciał myśleć, co to oznaczało dla bezpieczeństwa statku. Jego uwagę przykuła kolorowa błyskawica z lewej strony. Na ślepo odszukał pulpit, wyciągnął z niego mikrofon i przełączył go na rozmowę osobistą. — Helene, spójrz na około jeden i osiem na sześćdziesiąt pięć. Wydaje mi się, że towarzystwo się powiększa.
— Tak — cichy głos deSilvy wypełnił przestrzeń wokół jego głowy. — Wygląda na to, że ten drugi jest w typowej postaci. Przekonamy się, co zrobi. Drugi Duch zbliżał się niepewnie z lewej strony. Jego pomarszczona, amorficzna sylwetka wyglądała jak plama oleju na powierzchni oceanu. Kształtem zupełnie nie przypominał człowieka.
Kiedy Martine zobaczyła intruza, gwałtownie wciągnęła oddech i zaczęła nakładać hełm.
— Myślisz, że powinniśmy powiedzieć o tym Bubbakubowi? — zapytała prędko. Zastanowiła się przez chwilę, a potem popatrzyła w górę na pierwszego Solariowca. Nadal wymachiwał „ramionami”, ale nie zmienił pozycji. Bubbakub też nie. — Kazał, żeby go zawiadomić, kiedy Duch się przesunie. — Spojrzała z entuzjazmem na przybysza. — Może powinnam sama popracować nad tym nowym i nie przerywać mu z pierwszym. Jacob nie był tego pewien. Jak dotąd Bubbakub był jedyną istotą, która stwierdziła coś konkretnego, a motywy Martine były podejrzane. Czyżby nie chciała mówić Pilaninowi o drugim Solariowcu dlatego, że była zazdrosna o jego sukces? A tam! — Jacob wzruszył ramionami. — ET i tak nie lubi, jak mu się przeszkadza. Przybysz zbliżał się ostrożnie w krótkich zrywach i doskokach, zmierzając do miejsca, gdzie jego większy i jaśniejszy kuzyn odgrywał rozzłoszczonego człowieka. Jacob spojrzał na Kullę.
Może powinienem powiedzieć przynajmniej jemu? Wygląda na całkowicie pochłoniętego oglądaniem pierwszego Ducha. Dlaczego Helene nic nie ogłosiła? I gdzie jest Fagin? Mam nadzieję, że tego nie przegapi.
Gdzieś w górze mignął błysk. Kulla poruszył się.
Jacob podniósł wzrok. Przybysza nie było. Pierwszy Duch z wolna odpływał, aż wreszcie zniknął zupełnie.
— Co się stało? — spytał Jacob. — Odwróciłem się tylko na sekundę… — Nie wiem, przyjacielu Jacobie! Obszerwowałem tę isztotę, żeby zobaczyć, czy jej zachowanie nie zdradza jakichś czech jej natury, kiedy nagle nadleciał drugi. Pierwszy zaatakował drugiego promieniem światła i przegnał go. Potem on też zaczął odpływać! — Powinniście mi powiedzieć, że przybył nowy — odezwał się Bubbakub. Był znowu na nogach, a brzmieniacz wisiał mu na szyi. — Trudno. Wiem wszystko, co potrzebuję. Przekażę to teraz człowiekowi deSilvie.
Odwrócił się i odszedł. Jacob wygramolił się z fotela i podążył za nim.
Przy pulpicie sterowniczym razem z deSilva czekał na nich Fagin.
— Widziałeś to? — wyszeptał Jacob.
— Tak, miałem dobry widok. Czekam z niecierpliwością, żeby usłyszeć, czego dowiedział się nasz drogi szanowny przyjaciel.
Bubbakub teatralnym gestem poprosił wszystkich o uwagę.
— Powiedział, że jest stary. Wierzę w to. To bardzo stara rasa. No tak — pomyślał Jacob. — To oczywiście pierwsza rzecz, jaką mógłby odkryć Bubbakub.
— Solariowcy mówią, że to oni zabili szympa. LaRoque też go zabił. Zaczną zabijać również ludzi, jeżeli na zawsze stąd nie odejdziecie.
— Co? — zawołała deSilva. — O czym pan mówi? Jak to możliwe, żeby odpowiedzialni byli i LaRoque, i Duchy?!
— Nalegam na spokój — w zniekształconym przez brzmieniacz głosie Pilanina brzmiała nuta groźby. — Solariowiec powiedział mi, że to oni nakłonili człowieka LaRoque’a do zrobienia tego. Dali mu wściekłość. Dali mu potrzebę zabijania. Dali mu także prawdę. Jacob streścił uwagi Bubbakuba dla Martine.