Выбрать главу

— …i skończył mówiąc, że jest tylko jeden sposób, dzięki któremu Duchy mogły oddziałać na LaRoque’a z takiej odległości. A użycie tej metody tłumaczy brak informacji w Bibliotece. Gdziekolwiek ktoś posługuje się taką mocą, staje się wykluczony. Bubbakub chce, żebyśmy pozostali w pobliżu tylko do czasu, aż to sprawdzimy; potem mamy stąd natychmiast zwiewać.

— Co to za moc? — spytała Martine. Siedziała z prymitywnym, ziemskim hełmem psi na kolanach. Kulla przysłuchiwał się z boku, trzymając w ustach następną wąską tubę płynu. — To nie pingrli. Tego używa się czasem legalnie. Poza tym pingrli nie ma takiego zasięgu. A zresztą i tak nie znalazł tego ani śladu. Nie, myślę, że Bubbakub zamierza użyć tego czegoś podobnego do kamienia.

— Pamiątki po Letanich?

— Tak.

Martine potrząsnęła głową. Spuściła wzrok, bawiąc się przełącznikiem hełmu. — Jakie to wszystko zagmatwane. W ogóle tego nie rozumiem. Odkąd wróciliśmy na Merkurego, nic nie szło dobrze. Nikt nie jest tym, na kogo wygląda. — Co chcesz przez to powiedzieć?

Parapsycholog milczała przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami. — Nigdy nikogo nie można być pewnym. Nie miałam wątpliwości, że ta głupia uraza Pierre’a do Jeffa była szczera i nieszkodliwa. Tymczasem okazuje się, że była sztucznie wzbudzona i śmiertelna. Pierre miał też chyba rację co do Solariowców. Tylko że to nie była myśl jego, a ich.

— Myślisz, że oni naprawdę są naszymi dawno zaginionymi opiekunami? — Kto wie? — odpowiedziała. — Jeśli tak jest, to prawdziwa tragedia, że nigdy nie będziemy mogli tu wrócić i porozmawiać z nimi.

— Przyjmujesz więc opowieść Bubbakuba bez zastrzeżeń? — Oczywiście, że tak! Przecież tylko jemu udało się z nimi porozumieć. Poza tym znam go. Bubbakub nigdy by nas nie wprowadził w błąd. Całe swoje życie poświęcił prawdzie! Jacob jednak wiedział już, o kim myślała, mówiąc „nigdy nie można być pewnym, że się kogoś zna”. Doktor Martine była przerażona.

— Jesteś pewna, że tylko Bubbakub nawiązał jakiś kontakt?

Oczy jej się rozszerzyły i odwróciła wzrok.

— Wydaje się, że tylko on ma taką możliwość.

— To dlaczego kiedy Bubbakub zawołał nas wszystkich, ty zostałaś na miejscu z założonym hełmem?

— Nie będziesz mnie tu przesłuchiwał! — uniosła się. — A jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to zostałam, żeby jeszcze raz spróbować. Byłam zazdrosna o jego sukces i chciałam zrobić jeszcze jedno podejście. Nie udało mi się, oczywiście.

Jacob nie był przekonany. Jej irytacja nie wyglądała na usprawiedliwioną, było też jasne, że wiedziała więcej, niż mówiła.

— Doktor Martine — powiedział — co pani wie o leku o nazwie „Warfarin”? — Ty też! — poczerwieniała. — Powiedziałam już lekarzowi Bazy, że nigdy o tym nie słyszałam i zupełnie nie wiem, jak coś takiego mogło się dostać do lekarstw Dwayne’a Keplera. To znaczy jeżeli rzeczywiście to tam było! — Odwróciła się. — Najlepiej chyba będzie, jeśli teraz trochę odpocznę. Pozwolisz? Chcę być na nogach, kiedy Solariowcy powrócą.

Jacob zignorował jej wrogość; odrobina szorstkości jego drugiego ja musiała wsączyć się wraz z podejrzeniami. Widać było jednak, że Martine nie powie nic więcej. Podniósł się. Parapsycholog złośliwie nie zwróciła na to uwagi, zajęta rozkładaniem swojego fotela.

Przy automatach z żywnością spotkał go Kulla.

— Jeszteś zdenerwowany, przyjacielu Jacobie?

— Nie, raczej nie. Dlaczego pytasz?

Wysoki ET spojrzał na niego z góry. Wyglądał na zmęczonego. Jego wąskie ramiona przygarbiły się, ogromne oczy jaśniały.

— Mam nadzieję, że nie przeżywasz tego za bardzo, tej wiadomości, którą właśnie ogłosił Bubbakub.

Jacob odwrócił się od maszyn i stanął przodem do Kulli. — Co mam przeżywać, Kulla? Jego stwierdzenia to fakty. To wszystko. Byłbym rozczarowany, gdyby okazało się, że Słoneczny Nurek musi się zakończyć. Ale zanim zgodzę się, że to konieczne, chciałbym, żeby był jakiś sposób na potwierdzenie jego słów… Przynajmniej jakaś informacja w Bibliotece. Poza tym jednak moim najsilniejszym uczuciem jest ciekawość — wzruszył ramionami, zirytowany pytaniem. Poczuł pieczenie oczu, pewnie od nadmiaru czerwonego światła.

Kulla powoli pokręcił wielką, okrągła głową.

— Myślę, że jeszt inaczej. Wybacz mi śmiałość, ale myślę, że jeszteś bardzo poruszony. Jacob poczuł przypływ dzikiej złości. Już miał ją z siebie wyrzucić, ale udało mu się pohamować.

— O czym ty znowu mówisz, Kulla? — zapytał wolno.

— Jacobie, to świetnie, że udało ci się zachować neutralność w poważnym konflikcie wewnątrz twojego gatunku. Ale przecież wszysztkie isztoty rozumne mają szwoje zdanie. Zabolało cię, że Bubbakub nawiązał kontakt, a ludziom się to nie udało. Chociaż nigdy nie wyraziłeś szwojej opinii na temat Kwestii Pochodzenia, wiem, że nie cieszy cię świadomość, że ludzkość miała opiekunów.

Jacob znów wzruszył ramionami.

— To prawda, nadal nie przekonuje mnie ta historia o Solariowcach wspomagających w zamierzchłej przeszłości ludzi, a potem porzucających nas przed końcem dzieła. Nic tu się nie zgadza — potarł prawą skroń. Czuł nadchodzący ból głowy. — Do tego ludzie pracujący przy tym projekcie zachowują się bardzo osobliwie. Kepler cierpi na jakąś nie wyjaśnioną histerię i zbytnio ulega Martine. LaRoque był znacznie bardziej arogancki, niż to leży w jego naturze, czasem aż do samozniszczenia. Nie zapominaj też o jego domniemanym sabotażu. Potem Martine przechodzi od emocjonalnej obrony LaRoque’a do niezwykle dziwnego lęku przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby poderwać autorytet Bubbakuba. Zaczynam się w związku z tym zastanawiać… — urwał.

— Może za to wszysztko odpowiedzialni szą Szolariowczy. Jeśli z tak wielkiej odległości mogli szprawić, że pan LaRoque popełnił mordersztwo, mogli też szpowodować inne zaburzenia.

Dłonie Jacoba zacisnęły się w pięści. Spojrzał na Kullę, z trudem przełykając gniew.

Wzrok obcego przygniatał go. Jacob chciał znaleźć się poza jego zasięgiem.

— Nie przerywaj — powiedział przez zaciśnięte wargi, tak spokojnie, jak tylko mógł. Widział, że coś jest nie w porządku. Czuł się, jakby tkwił we mgle. Nic nie było jasne, ale ciążyła mu potrzeba, żeby powiedzieć coś ważnego. Cokolwiek. Rozejrzał się szybko po pokładzie.

Bubbakub i Martine znów byli na stanowiskach. Oboje mieli na głowach hełmy i spoglądali w jego stronę. Martine coś mówiła.

Suka! Na pewno opowiada temu prostackiemu, ordynarnemu głupkowi wszystko, co powiedziałem. Nędzna wazeliniara!

Helene deSilva, która obchodziła pokład, zatrzymała się przy tamtej parze, odwracając ich uwagę od Kulli i Jacoba. Przez chwilę czuł się lepiej. Zapragnął, żeby Kulla sobie poszedł. To przykre, że trzeba było gościa przywołać do porządku, ale podopieczny musi znać swoje miejsce!

DeSilva skończyła rozmawiać z Bubbakubem i Martine i ruszyła w kierunku automatów z żywnością. Czarne oczka Bubbakuba znów spoczęły na Jacobie, który mruknął coś i odwrócił się od paciorkowatego spojrzenia w stronę automatów.

Pieprzyć ich. Mam ochotę na coś do picia i napiję się. Oni dla mnie nie istnieją! Automat chwiał się przed nim. Jakiś wewnętrzny głos krzyczał o niebezpieczeństwie, ale Jacob uznał, że ten głos też nie istnieje.