Выбрать главу

Główny mechanik kiwnął niechętnie głową, kiedy Jacob przechodził obok niego — facet był najwyraźniej zmartwiony. Siedział za biurkiem w swoim wyłożonym pianką kantorku, z wyrazem twarzy, który Jacob widział wielokrotnie od swojego powrotu, zwłaszcza wśród niższego kierownictwa. Jego dobry nastrój prysł pod wpływem tego widoku. Kiedy pochylał się nad kranem, usłyszał klekoczący odgłos. Podniósł głowę, bo dźwięk się powtórzył i najwyraźniej dobiegał z groty. Z miejsca, gdzie Jacob stał, widać było połowę heliostatku. Reszta wyłoniła się powoli, gdy podszedł do krawędzi ściany skalnej. Klinowate wrota heliostatku wolno opadły. Na dole stali Kulla i Bubbakub, trzymając pomiędzy sobą długie, cylindryczne urządzenie. Jacob skrył się za ścianą. Co też ci dwaj tam robią?

Słyszał wysuwający się z pokładu statku pomost, a potem odgłosy wciągania maszyny do środka.

Oparł się plecami o ścianę i pokręcił głową. Tego już za wiele. Jeżeli pojawi się jeszcze jedna tajemnica, to chyba mi naprawdę odbije… oczywiście jeżeli już do tego nie doszło. Ze środka statku dobiegał dźwięk, przypominający użycie sprężarki powietrza albo odkurzacza. Klekoty, odgłosy przesuwania, a czasem także piskliwe pilańskie przekleństwa sugerowały, że urządzenie ciągnięto przez całe wnętrze heliostatku. Jacob uległ pokusie. Bubbakub i Kulla znajdowali w środku, a nikogo innego w zasięgu wzroku nie było.

W najgorszym razie, gdyby przyłapano go na szpiegowaniu, nie miał właściwie nic do stracenia oprócz reszty reputacji.

Kilkoma pewnymi krokami pokonał sprężysty pomost. Na szczycie pochylni położył się na brzuchu i zajrzał do środka.

Urządzenie rzeczywiście było odkurzaczem. Bubbakub ciągnął je, odwrócony tyłem do Jacoba, a Kulla manipulował giętką rurą zakończoną nasadką ssącą. Pring powoli kręcił głową, jego zęby zaklekotały cicho. Rugając swojego podopiecznego, Bubbakub wyrzucił z siebie serię krótkich szczęknięć. Klekot wzmógł się, ale Kulla pracował teraz szybciej. Widok był dziwaczny i niepokojący. Pring najwyraźniej odkurzał przestrzeń pomiędzy pokładem a zakrzywiającą się ścianą statku, choć nie było tam przecież nic oprócz pól siłowych, które podtrzymywały pokład!

Posuwając się wokół krawędzi, Kulla i Bubbakub zniknęli za kopułą centralną. Lada moment mogli pokazać się po drugiej stronie, tym razem zwróceni twarzą do niego. Jacob zsunął się po pochylni o metr i resztę drogi przebył schodząc. Wrócił do skalnej niszy, gdzie na powrót zasiadł na stołku przed rozłożonymi kartkami. Gdyby tylko było dosyć czasu! Gdyby centralna kopuła była większa albo gdyby Bubbakub pracował wolniej, mógłby może znaleźć jakiś sposób, żeby dostać się do szpary pola siłowego i wziąć próbkę tego, co tamci zbierali. Na myśl o tym Jacoba przeszedł dreszcz, ale rzecz warta byłaby spróbowania.

Albo nawet zdjęcie Bubbakuba i Kulli przy pracy! Ale gdzie zdobyć aparat w ciągu tych paru minut, które mu zostały?

Nie było jak dowieść, że Bubbakub miał zamiar zrobić coś złego, ale Jacob uznał, że teoria IIB nabrała żywszych kolorów. Na kawałku papieru nabazgrał: KURZ B… HALUCYNOGENY UWOLNIONE NA POKŁADZIE STATKU? Rzucił go na kupkę i pobiegł do kantorku głównego mechanika.

Facet gderał coś niezadowolony, kiedy Jacob poprosił go, żeby z nim poszedł. Twierdził, że musi siedzieć przy swoim telefonie i w ogóle nie ma pojęcia, gdzie tu można by znaleźć zwyczajny aparat fotograficzny. Jacob uznał, że gość kłamie, ale nie miał czasu na dyskusje. Musiał dostać się do telefonu.

Jeden aparat znajdował się na ścianie niedaleko rogu, zza którego obserwował Kullę i Bubbakuba wchodzących na pochylnię. Kiedy jednak podniósł słuchawkę, nie bardzo wiedział, do kogo miałby zadzwonić ani co powiedzieć.

„Halo, doktor Kepler? Tu Jacob Demwa, pamięta mnie pan? Ten, co się próbował zabić na pańskim heliostatku. Taa… hm, chciałbym, żeby zszedł pan tu na dół i zobaczył, jak Pil Bubbakub robi wiosenne porządki…”

Nie, to nie brzmiało najlepiej. Zanim ktokolwiek zdążyłby tu przyjść, Kulla i Bubbakub dawno by już zniknęli, a ten telefon stałby się kolejną pozycją na liście jego powszechnie znanych zaburzeń.

Ta myśl uderzyła Jacoba.

A może ja po prostu wyobraziłem sobie to wszystko? Teraz już nie było słychać odkurzacza. Kompletna cisza. Poza tym, cała ta sprawa była tak cholernie symboliczna… Zza rogu dobiegły piski, pilańskie przekleństwa i odgłos spadającej maszyny. Jacob na chwilę zamknął oczy. Dźwięki były piękne. Zaryzykował wychylenie się za krawędź skały. Bubbakub stał u stóp pochylni, trzymając jeden koniec odkurzacza; rzęsy wokół jego oczu nastroszyły się sztywno, sierść na szyi sterczała jak kołnierz. Pil wpatrywał się z furią w Kullę, który mocował się niezdarnie z zatrzaskiem pojemnika na kurz. Z nie domkniętego otworu wysypało się trochę czerwonego proszku.

Bubbakub parsknął pogardliwie, kiedy Kulla zbierał proszek garściami, a potem skierował na kupkę rurę odkurzacza. Jacob był pewien, że jedna garść zamiast do odkurzacza, trafiła do kieszeni srebrzystej tuniki Pringa.

Pilanin rozrzucił nogą resztki kurzu, żeby połączyły się z podłożem. Rozejrzał się potem podejrzliwie na wszystkie strony, aż Jacob musiał prędko cofnąć głowę za ścianę, szczeknął krótką komendę i poprowadził Kullę z powrotem do wind. Kiedy Jacob wrócił do warsztatu, znalazł tam głównego mechanika przeglądającego rozrzucone kartki jego analizy morfologicznej. Kiedy do niego podszedł, mężczyzna podniósł wzrok.

— Co to było, tam? — wskazał brodą w stronę groty.

— Nie, nic — odparł Jacob. Przez chwilę się zastanawiał. — Tylko jacyś Iti myszkują po statku.

— Po statku? — Główny mechanik zerwał się. — To o tym żeś pan przedtem gadał? Czemuś pan do cholery od razu nie powiedział?!

— Zaraz, poczekaj pan — Jacob złapał za ramię mechanika, który już pędził do statku. — Za późno, już poszli. Poza tym żeby domyślić się, co oni zamierzają, nie wystarczy przyłapać ich na robieniu czegoś dziwnego. Wiadomo, że Iti są specjalistami od dziwności. Mechanik spojrzał na Jacoba, jakby widział go po raz pierwszy.

— Taa — wycedził powoli. — To racja. Ale może wreszcie powiesz mi pan, coś pan widział. Jacob wzruszył ramionami i opowiedział całą historię, od usłyszenia dźwięku otwieranego włazu do komedii z rozsypanym proszkiem. — Nie łapię tego — główny mechanik podrapał się po głowie. — Nie ma się co przejmować. Jak powiedziałem, nie wystarczy jeden ślad, żeby załatwić tego brzękacza.

Jacob ponownie usiadł na stołku i zaczął skrupulatnie notować na kilku kartkach. K. MA PRÓBKĘ PROSZKU… DLACZEGO? POPROSIĆ GO O TROCHĘ — NIEBEZPIECZNE?

CZY K. WSPÓŁPRACUJE Z WŁASNEJ WOLI? OD JAK DAWNA? ZDOBYĆ PRÓBKĘ!

— A tak w ogóle to co pan tu robi? — spytał główny mechanik.

— Szukam śladów.

Po chwili milczenia mężczyzna postukał w kartki papieru rozłożone na stole. — A niech to, ja bym nie był taki spokojny, gdybym myślał, że mi odpala! Jak to było? To znaczy kiedyś pan odleciał i chciałeś wypić truciznę?

Jacob podniósł wzrok znad kartek. Był taki obraz. Wrażenie. Nozdrza wypełniał zapach amoniaku, w skroniach pulsowało. Jakby całe godziny spędził pod lampą na przesłuchaniu. Pamiętał ten obraz wyraźnie. Ostatnią rzeczą, jaką widział przed zapaścią, była twarz Bubbakuba. Czarne oczka wpatrywały się w niego spod brzegu hełmu psi. Jako jedyny na pokładzie Pilanin przyglądał się beznamiętnie, gdy Jacob rzucił się naprzód i runął na pokład bez czucia, metr od jego stóp.

Ta myśl sprawiła, że Jacob poczuł chłód. Zaczął ją zapisywać, ale przestał. To było zbyt poważne. Pospiesznie napisał krótką notkę w łamanym delfinim troistym i dołączył ją do pliku numer IV.