Выбрать главу

— Przepraszam — spojrzał na głównego mechanika. — Mówił pan coś? — A tam, to i tak nie moja rzecz — tamten potrząsnął głową. — Nie powinienem wtykać nosa. Byłem tylko ciekawy, co pan tu robi. — Zamilkł na chwilę. — Pan próbuje uratować ten program, prawda? — zapytał w końcu.

— Tak, próbuję.

— W takim razie jest pan jedynym z tych mądrali, który się stara — powiedział mechanik cierpko. — Przepraszam, że wcześniej na pana warczałem. Już panu nie będę przeszkadzał, będzie pan mógł spokojnie pracować — zaczął zbierać się do wyjścia. Jacob zastanawiał się przez moment.

— Nie miałby pan ochoty pomóc?

Mechanik odwrócił się.

— A co trzeba zrobić?

— No, na początek potrzebowałbym miotły i szufelki — uśmiechnął się Jacob.

— Już się robi — mechanik wybiegł w pośpiechu.

Jacob przez chwilę stukał palcami po blacie. Potem zebrał rozrzucone kartki i wepchnął je z powrotem do kieszeni.

18. Ostrość

— Kierownik powiedział, że nikomu nie wolno tam wchodzić, rozumie pan.

Jacob podniósł wzrok znad swojej pracy.

— A niech to! — wyszczerzył z wściekłości zęby. — Nie wiedziałem o tym! Próbuję na tym zamku wytrychu ot tak, dla zabawy!

Drugi mężczyzna kręcił się nerwowo w miejscu i mamrotał coś o tym, że nigdy nie myślał być wplątanym we włamanie.

Jacob przechylił się na krześle. Pokój zakołysał się, aż musiał dotknąć plastykowej nogi stołu, żeby złapać równowagę. W przyćmionym świetle laboratorium fotograficznego trudno było dobrze widzieć, zwłaszcza po dwudziestu minutach żmudnej pracy drobnymi narzędziami.

— Mówiłem już panu, Donaldson — powiedział powoli.

Nie mamy wyboru. Co byśmy mogli pokazać? Odrobinę kurzu i podejrzaną teorię? Trzeba myśleć. Na razie jesteśmy w błędnym kole. Nie dopuszczą nas do dowodu, bo nie mamy dowodu, że naprawdę tego potrzebujemy! — Potarł mięśnie na karku. — Nie, musimy zrobić to sami… to znaczy, jeżeli woli pan czekać z założonymi rękami… Główny mechanik chrząknął.

— Wie pan dobrze, że zostanę — powiedział urażonym tonem. — W porządku, w porządku — Jacob kiwnął głową. Przepraszam. A teraz czy mógłby mi pan podać ten mały przyrząd, tam. Nie, ten z haczykiem na końcu. Tak, ten. A teraz może pan pójść do zewnętrznych drzwi i popilnować. Gdyby ktoś szedł, to proszę dać mi trochę czasu na posprzątanie. I uwaga na zapadnię!

Donaldson odszedł kawałek, ale przystanął, żeby popatrzeć, jak Jacob wraca do pracy.

Oparł się o chłodną framugę drzwi i otarł pot z policzków i brwi. Demwa wyglądał na rozsądnego i zachowywał się racjonalnie, ale droga, po której w ciągu ostatnich kilku godzin biegła jego rozgorączkowana wyobraźnia, przyprawiała Donaldsona o zawrót głowy.

Najgorsze było, że wszystko tak dobrze pasowało. I to polowanie na ślady — naprawdę pasjonujące. A w dodatku to, co sam odkrył, zanim jeszcze spotkał Demwę, potwierdzało wersję tamtego. Z drugiej strony był także przerażony. Zawsze przecież zostawała możliwość, że facet naprawdę zwariował, pomimo logiczności jego argumentów. Donaldson westchnął. Odwrócił się od kąta, w którym drobne narzędzia skrobały metal, a kudłata głowa Jacoba kiwała się miarowo, i poszedł powoli w stronę zewnętrznych drzwi laboratorium.

To i tak nie miało znaczenia. Pod powierzchnią Merkurego coś się paprało. Jeżeli ktoś szybko czegoś nie zrobi, nie będzie już więcej heliostatków. Zwykły zamek bębnowy na klucz z nacięciami. Trudno o coś łatwiejszego. Jacob zresztą od razu zauważył, że Merkury miał niewiele nowoczesnych zamków. Na planecie, której nagą, nie chronioną powierzchnię omywała powłoka magnetyczna, elektronikę trzeba było chronić. Osłony nie były zbyt kosztowne, ale widać ktoś uznał taki wydatek za absurdalny w przypadku zamków. Poza tym kto chciałby włamywać się do wewnętrznego laboratorium fotograficznego? I kto wiedziałby, jak to zrobić?

Jacob wiedział, ale na razie nie dawało to zbytnich efektów. Coś było nie w porządku.

Narzędzia nie chciały przemówić. Nie czuł ciągłości pomiędzy swoimi dłońmi a metalem.

W tym tempie mogło to zabrać całą noc.

Może ja to zrobię?

Jacob zgrzytnął zębami i wolno wyciągnął wytrych z zamka. Odłożył go na bok. Skończ z tymi personifikacjami — pomyślał. — Jesteś tylko zespołem aspołecznych nawyków, które chwilowo zamknąłem na kłódkę hipnozy. Jeśli będziesz się ciągle zachowywał jak odrębna osobowość, doprowadzisz nas… mnie do stanu pełnej schizofrenii! A teraz kto personifikuje?

Jacob uśmiechnął się.

Nie powinno mnie tu być. Powinienem siedzieć w domu przez równe trzy lata, żeby w ciszy i spokoju dokończyć psychicznych porządków. Te typy zachowania, które chciałem… które trzeba było ukryć, teraz okazują się potrzebne. Wymaga ich moja praca. To dlaczego z nich nie skorzystać?

Kiedy ten podział psychiczny się ustalił, nie miał być taki sztywny. Tego rodzaju stłumienie może naprawdę skończyć się kłopotami! Amoralne, chłodne i dzikie cechy wydostawały się na powierzchnię cienkim strumieniem, zazwyczaj jednak pod całkowitą kontrolą. Od samego początku planowano, że w razie potrzeby będą do dyspozycji. Strumienie i personifikacja, za pomocą których radził sobie ostatnio z tym strumieniem, mogły być przyczyną części kłopotów. Kiedy walczył ze wstrząsem po stracie Tani, jego zła połowa miała spać… a nie usamodzielniać się.

Więc pozwól mi to zrobić.

Jacob sięgnął po następny wytrych i obrócił go w palcach. Narzędzie przesuwało się gładko, poczuł jego chłód.

Zamknij się. Nie jesteś osobą, tylko talentem związanym przez nieszczęśliwy przypadek z neurozą… jak wyszkolony głos, którego można używać tylko wtedy, gdy stoi się na scenie nago.

W porządku. Skorzystaj z tego talentu. Te drzwi mogłyby już być otwarte. Jacob starannie odłożył narzędzia i pochylił się, aż jego czoło oparło się o drzwi. Może powinienem? A jeśli rzeczywiście odbiło mi na heliostatku? Moja teoria może być błędna. I jeszcze to błękitne światło wtedy, w Baja. Ryzykować otworzenie, jeśli w środku coś się obluzowało?

Osłabiony od niezdecydowania, poczuł, że zaczyna zapadać w trans. Powstrzymał się z wysiłkiem, ale potem wstrząsnął się w duchu i zaniechał oporu. Gdy doliczył do siedmiu, napotkał barierę lęku. Znał ją. Była jak krawędź przepaści. Z rozmysłem odsunął ją na bok i dalej zstępował w dół.

Przy dwunastu rozkazał: To ma być chwilowe. Wyczuł zgodę. Wsteczne odliczanie dokonało się w mgnieniu oka. Otworzył oczy. W dół ramion przewędrowało mrowienie i zatrzymało się w palcach, podejrzliwie, jak pies, który węsząc wraca do swojego dawnego domu.

Na razie dobrze — pomyślał Jacob. — Nie czuję się ani trochę mniej moralny. Ani trochę mniej „sobą”. Nie czuję, że moimi rękoma rządzi jakaś obca siła… są tylko zręczniejsze. Narzędzia nie były już chłodne, kiedy je podniósł. Poczuł raczej ciepło, jakby dotykał przedłużenia własnych rąk. Wytrych wsunął się delikatnie w zamek i pieścił bębny, pociągając za zapadki. Cichutkie stuknięcia przesuwały się jedno za drugim wzdłuż metalu. Po chwili drzwi były otwarte.

— Udało się panu! — zdziwienie Donaldsona troszkę go ubodło. — Oczywiście — odparł tylko. Z przyjemną łatwością powstrzymał się od obraźliwej odpowiedzi, która przyszła mu na myśl. Na razie dobrze. Dżin wydawał się dobrotliwy. Jacob otworzył drzwi na oścież i wszedł do środka.