Выбрать главу

Jacob wyprostował się i oznajmił:

— Doktor Kepler uprzejmie zgodził się wycofać wszystkie zarzuty wobec Pierre’a LaRoque’a.

Bubbakub podniósł się z poduszki.

— Pan jest szalony. Jeśli ludzie wybaczają za-mor-do-wa-nie swoich podopiecznych, to ich własny problem. Ale Słoneczni Ludzie mogą nakłonić go do innych występków. — Słoneczni Ludzie nigdy go do niczego nie nakłonili — powiedział Jacob powoli.

Bubbakub kłapnął zębami.

— Powiedziałem już, jest pan szalony. Rozmawiałem ze Słonecznymi Ludźmi. Oni nie kłamią.

— Proszę, skoro tak pan uważa — Jacob ukłonił się. — Mimo to chciałbym kontynuować moją relację.

Bubbakub parsknął głośno i rzucił się na poduszkę.

— Szaleniec! — warknął.

— Najpierw — ciągnął Jacob — chciałbym podziękować doktorowi Keplerowi za to, że wyraził zgodę, abym wraz z głównym mechanikiem Donaldsonem i doktor Martine odwiedził laboratoria fotograficzne i przestudiował filmy z ostatniego nurkowania. Kiedy padło nazwisko Martine, wyraz twarzy Bubbakuba zmienił się. A więc tak wygląda smutek u Pilan — pomyślał Jacob. Doskonale rozumiał małego obcego. Taka piękna pułapka i tak całkowicie unieszkodliwiona.

Jacob opowiedział okrojoną wersję ich odkrycia w laboratorium fotograficznym:

stwierdził tylko, że brakowało szpul z ostatniej części lotu. Gdy to mówił, w pokoju oprócz dzwonienia gałęzi Fagina panowała absolutna cisza.

— Przez jakiś czas zastanawiałem się, gdzie mogą być te szpule. Domyślałem się, kto je zabrał, ale nie byłem pewien, czy ta osoba zniszczyła je, czy też zaryzykowała ich ukrycie. W końcu uznałem, że taki „szczur informatyczny” nigdy niczego nie wyrzuca. Przeszukałem pomieszczenia pewnej istoty rozumnej i odnalazłem brakujące szpule. — Ty zuchwalcze! — wysyczał Bubbakub. — Gdybyś miał prawdziwych panów, kazałbym cię chłostać do ostatniego tchu. Ty zuchwalcze!

Helene opanowała zaskoczenie.

— Mam rozumieć, Pilu Bubbakubie, że przyznaje pan, iż ukrył taśmy Słonecznego Nurka?

Dlaczego?!

— To się zaraz wyjaśni — uśmiechnął się Jacob. — Tak naprawdę to, sądząc po przebiegu faktów, byłem pewien, że ta sprawa będzie dużo bardziej skomplikowana. W istocie jest jednak bardzo prosta. Chodzi o to, że z taśm tych jasno wynika, iż Pil Bubbakub skłamał. Z gardła Bubbakuba wydobyło się niskie burczenie. Mały obcy stał zupełnie nieruchomo, jakby nie ufał własnym ruchom.

— Gdzie więc są taśmy? — nalegała deSilva.

Jacob podniósł worek ze stołu.

— Trzeba jednak oddać sprawiedliwość: tylko szczęśliwy traf pozwolił mi odgadnąć, że taśmy zmieszczą się akurat do pustego kanistra po benzynie — wyciągnął jakiś przedmiot i uniósł go do góry.

— Pamiątka po Letanich! — deSilvie ze zdumienia zaparło dech. Fagin wydał z siebie krótki tryl zaskoczenia. Mildred Martine powstała, trzymając się za gardło. — Owszem, pamiątka po Letanich. Jestem pewien, że Bubbakub liczył na taką właśnie reakcję, gdyby nawet jego mieszkanie miało być przeszukane. Naturalnie nikt nie ośmieliłby się tknąć przedmiotu na pół religijnej czci starej i potężnej rasy, zwłaszcza że wygląda jak bryła meteorycznej skały i szkliwa.

Obrócił przedmiot w dłoniach.

— A teraz patrzcie!

Zabytek przełamał się na dwie połowy. W jednej z części osadzona była jakaś puszka. Jacob odłożył drugą połowę i szarpnął za koniec pojemnika. W środku coś cicho zagrzechotało. Puszka otworzyła się i z jej wnętrza wypadł tuzin małych, czarnych przedmiotów, które potoczyły się po podłodze. Trzonowce Kulli zaklekotały. — Szpule! — LaRoque z zadowoleniem kiwnął głową, ciągle dłubiąc w fajce. — Tak — potwierdził Jacob. — A na powierzchni tej „pamiątki” widać przycisk, który uwalniał zawartość pustego obecnie kanistra. Wygląda na to, że wewnątrz zostały jakieś ślady. Idę o zakład, że odpowiadają one substancji, którą Donaldson i ja daliśmy wczoraj doktorowi Keplerowi, kiedy nie udało się nam przekonać… — urwał nagle, a potem wzruszył ramionami. — …Ślady nietrwałych cząsteczek, które pod zręczną kontrolą pewnej istoty rozeszły się w „eksplozji światła i dźwięku” i pokryły wewnętrzną powierzchnię górnej półkuli pokrywy heliostatku…

DeSilva poderwała się na równe nogi. Jacob musiał mówić głośniej, żeby przekrzyczeć coraz głośniejsze szczękanie zębów Kulli.

— …skutecznie blokując tym samym całe światło zielone i błękitne, a więc jedyne długości fali, na których możemy odróżnić Słoneczne Duchy od ich otoczenia! — Taśmy! — krzyknęła deSilva. — Powinny pokazać…

— I rzeczywiście pokazują toroidy. Duchy… całe setki Duchów! Co ciekawe, nie przybierają człekopodobnych kształtów, ale może wynika to z tego, że nasze fale psi wskazywały, że ich nie widzimy. Za to jakie było zamieszanie w stadzie, kiedy wpadliśmy między nie bez jednego „przepraszam”! Toroidy i „normalne” Duchy zmykające nam sprzed nosa… a wszystko przez to, że nie widzieliśmy, że jesteśmy w samym środku stada! — Ty zwariowany Iti! — wrzasnął LaRoque. Potrząsnął pięścią w stronę Bubbakuba. Pilanin zasyczał w odpowiedzi, ale nie ruszył się z miejsca. Palce obu jego dłoni zakrzywiały się, kiedy patrzył na Jacoba.

— Substancja była tak dobrana, że rozłożyła się zaraz, gdy opuściliśmy chromosferę. Po prostu opadła, dając cienką warstwę kurzu na polu siłowym przy krawędzi pokładu, gdzie nikt jej nie zauważył. Bubbakub zaś powrócił potem z Kullą i sprzątnęli ją. Tak było, prawda, Kulla?

Przygnębiony obcy skinął głową.

Jacob poczuł słabą satysfakcję z tego, że sympatia przyszła mu teraz równie łatwo, jak wcześniej gniew. Jakaś jego część zaczynała się niepokoić. Uśmiechnął się uspokajająco. — W porządku, Kulla. Nie mam dowodów, że brałeś udział w czymkolwiek ponadto. Obserwowałem waszą dwójkę, kiedy to robiliście, i było oczywiste, że działałeś pod przymusem.

Pring podniósł wzrok. Jego oczy były bardzo jasne. Kiwnął głową jeszcze raz, a szczękanie dobiegające zza jego grubych warg powoli ucichło. Fagin przysunął się bliżej do szczupłego ET.

Donaldson pozbierał szpule z nagraniami i podniósł się.

— Myślę, że powinniśmy przygotować areszt.

— Właśnie to załatwiam — powiedziała cicho Helene, stojąc już przy telefonie.

Martine przysunęła się do Jacoba i wyszeptała:

— Jacob, teraz to jest sprawa Urzędu Międzygwiezdnego. Powinniśmy pozwolić im się tym zająć.

— Nie, jeszcze nie teraz — Jacob pokręcił głową. — Jest jeszcze coś, co trzeba wyjaśnić.

DeSilva odłożyła telefon.

— Wkrótce tu będą, a tymczasem możesz kontynuować, Jacob. Czy jest coś jeszcze?

— Tak, dwie rzeczy. Oto jedna z nich.

Z torby na stole wyciągnął hełm psi Bubbakuba.

— Proponuję, żeby to zabezpieczyć. Nie wiem, czy ktoś jeszcze to pamięta, ale Bubbakub miał to na sobie i wpatrywał się we mnie, kiedy na heliostatku straciłem przytomność. Nienawidzę, gdy ktoś mnie zmusza do robienia różnych rzeczy, Bubbakub. Nie trzeba było tego robić.