Helene wybuchnęła śmiechem.
— Jacob, nie musisz być taki dyplomatyczny. Oczywiście, z mężczyzn są lepsi żołnierze niż z kobiet… to znaczy statystycznie. Amazonki, takie jak ja, stanowią wyjątek. To właśnie jest jeden z czynników przy selekcji. Na pokładzie statków międzygwiezdnych nie potrzeba nam zbyt wielu wojowniczych typów.
— Ależ to jest bez sensu! Załogi tych statków wyruszają w głąb niezmierzonej Galaktyki, której nawet Biblioteka nie zbadała do końca. Spotykacie mnóstwo obcych ras, z których większość ma cholerny temperament, a przecież Instytuty nie zabraniają rasom walczyć między sobą. Zresztą, sądząc z tego, co mówi Fagin, nie mogłyby tego zrobić, nawet gdyby chciały. Próbują tylko załatwiać konflikty elegancko.
— Czyli że statek wiozący ludzi powinien być przygotowany na rozróby? — Helene uśmiechnęła się, opierając ramię o ścianę kopuły. W nakrapianym, czerwonym świetle linii alfa górnej chromosfery jej blond włosy wyglądały jak ciasno dopasowany czepek. — Oczywiście masz rację. Musimy naprawdę być gotowi do walki, ale pomyśl chwilę o sytuacji, którą tam zastajemy. Mamy do czynienia dosłownie z setkami gatunków, które łączy tylko to, czego nam brakuje, a mianowicie ciąg tradycji i wspomagania sięgający dwóch miliardów lat wstecz. Wszystkie te rasy przez całe eony korzystały z Biblioteki, a i same przez cały ten czas powoli dodawały do niej swoją wiedzę. Większość z nich jest zbzikowana, przewrażliwiona na punkcie swoich przywilejów i niezbyt życzliwa tej głupiej, „szczenięcej” rasie z planety gwiazdy Sol. I co możemy zrobić, kiedy prowokuje nas jakiś podrzędny gatunek, który jego dawno wymarli opiekunowie ukształtowali jako mówiące, posłuszne wierzchowce, a który teraz posiada dwie małe, użyźnione planety, przycupnięte akurat na naszej jedynej trasie do kolonii na Omnivarium? Co możemy zrobić, kiedy te pozbawione wszelkiej ambicji i poczucia humoru stworzenia zatrzymują nasz statek i żądają za prawo przejazdu zwariowanej sumy czterdziestu pieśni waleni? — Helene potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi. — Czy walka nie byłaby najlepszym wyjściem? Taka piękność jak Calypso, wypełniona po brzegi rzeczami, których mała walcząca o przeżycie społeczność rozpaczliwie potrzebuje, i jeszcze cenniejszym ładunkiem… unieruchomiona w kosmosie przez dwa małe, starożytne graty, które te inteligentne wielbłądy najpewniej kupiły, zamiast zbudować samemu! — Jej głos zmienił barwę, kiedy zaczęła to sobie przypominać. — Wyobraź to sobie. Nowa i piękna, choć prymitywna, wykorzystująca tylko maleńką część wiedzy Galaktów, którą zdołaliśmy przyswoić sobie, kiedy ją remontowano… zatrzymana przez graty starsze od Cezara, ale wykonane przez kogoś, kto przez całe życie posługiwał się Biblioteką… — Na chwilę przerwała i odwróciła się.
Jacob był wzruszony, ale jeszcze bardziej zaszczycony. Znał teraz Helene na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak wielkim aktem zaufania z jej strony było takie zwierzenie. Ona wzięła na siebie większy ciężar — uświadomił sobie. To ona zadawała większość pytań — o moją przeszłość, rodzinę, uczucia — a ja z jakiejś przyczyny nie kwapiłem się, żeby ją wypytywać — ją, osobiście. Ciekawe, co mnie powstrzymuje? Przecież ona miałaby tyle do powiedzenia!
— Przypuszczam więc, że rzecz polega na tym, by nie walczyć, bo pewnie byśmy przegrali — powiedział cicho.
Spojrzała na niego i skinęła głową. Kaszlnęła dwa razy zasłaniając usta pięścią. — No, mamy parę sztuczek, które mogłyby może czasami kogoś zaskoczyć, po prostu dlatego, że nie mieliśmy Biblioteki, a dla nich ona jest wszystkim. Ale te chwyty trzeba zostawić na czarną godzinę. Zamiast tego więc schlebiamy, płaszczymy się, przekupujemy, śpiewamy, tańczymy, recytujemy… A kiedy to wszystko zawiedzie, uciekamy. Jacob wyobraził sobie spotkanie ze statkiem pełnym Pilan.
— Czasami pewnie jest bardzo ciężko uciec.
— Owszem, ale mamy tajny sposób na zachowywanie zimnej krwi — Helene trochę poweselała. Gdy się uśmiechnęła, przez chwilę w jej policzkach znów pojawiły się urocze dołeczki.
— To właśnie jest jedna z głównych przyczyn kompletowania załóg z przewagą kobiet.
— Daj spokój, kobiety równie łatwo jak mężczyźni biorą się za łby z kimś, kto je obraził.
Nie widzę w tym jakiegoś nadzwyczajnego zabezpieczenia.
— Owszem, zazwyczaj nie — przyglądała mu się tym swoim „oceniającym” spojrzeniem.
Przez moment wydawało się, że chce mówić dalej. Potem jednak wzruszyła ramionami.
— Usiądźmy — zaproponowała. — Coś ci pokażę.
Poprowadziła go dookoła kopuły do tej części statku, gdzie nie było nikogo z załogi ani pasażerów. Okrągła płyta pokładu unosiła się tam dwa metry od zewnętrznej osłony. Ognista poświata chromosfery załamywała się niesamowicie i tajemniczo na ekranach stazy sklepiających się pod ich stopami. Wąskie pole zawieszenia przepuszczało światło, ale lekko je przy tym uginało. Z miejsca, gdzie stali, widać było część Wielkiej Plamy, której kształt zmienił się znacznie od ostatniego nurkowania. Tam, gdzie na jej obraz nakładało się pole, plama migotała i marszczyła się w dodatkowych drganiach. Helene powoli podeszła do krawędzi pokładu i usiadła przy niej. Siedziała tak przez chwilę z kolanami pod brodą, trzymając stopy kilkanaście centymetrów od blasku. Następnie oparła ręce o pokład za sobą i spuściła nogi w pole.
Jacob przełknął ślinę.
— Nie wiedziałem, że możesz to zrobić — powiedział.
Patrzył, jak Helene ociężale macha nogami. Poruszały się wolno, jakby były zanurzone w gęstym syropie, a obcisłe nogawki jej skafandra marszczyły się jak żywe. Z widoczną łatwością podniosła wyprostowane nogi ponad poziom pokładu.
— Hmm, wygląda, że nic im się nie stało, chociaż nie mogę wepchnąć ich zbyt głęboko. Myślę, że masa moich nóg wypycha w polu zawieszenia dołek. W każdym razie kiedy to robię, nie czuję, żeby były odwrócone. — Znowu je spuściła. Jacob poczuł miękkość w kolanach.
— Chcesz powiedzieć, że nigdy wcześniej tego nie robiłaś?
Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się.
— Popisuję się, co? Tak, chyba chciałam zrobić na tobie wrażenie. Ale nie zwariowałam. Kiedy powiedziałeś o Bubbakubie i odkurzaczu, przeszłam dookoła równika statku i dokładnie wszystko obejrzałam. Przyłączysz się? To jest zupełnie bezpieczne. Jacob skinął sztywno głową. W końcu po tylu innych cudach i sprawach bez wyjaśnienia, które zdarzyły się od czasu, gdy opuścił Ziemię, to nie było nic takiego. Uznał, że tajemnica polega na tym, żeby w ogóle nie myśleć.
Rzeczywiście, miało się uczucie brodzenia w gęstym syropie, który stawał się coraz bardziej lepki, w miarę jak zanurzał nogi głębiej. Był elastyczny i wypychał. Nogawki skafandra sprawiały niepokojące wrażenie, jakby były żywe. Przez jakiś czas Helene nic nie mówiła. Jacob uszanował jej milczenie. Najwyraźniej czymś się martwiła.
— Czy ta historia z Igłą Waniliową była rzeczywiście prawdziwa? — zapytała wreszcie, nie podnosząc wzroku.
— Tak.
— To musiała być wspaniała kobieta.
— Owszem.
— To znaczy oprócz tego, że była odważna. Musiała być odważna, żeby przeskoczyć z jednego balonu do drugiego, dwadzieścia pięć kilometrów nad ziemią, ale… — Próbowała odciągnąć ich uwagę, gdy ja rozbrajałem palnik. Nie powinienem był jej pozwalać — Jacob słyszał swój własny głos, daleki i ginący — ale myślałem, że mogę ją jednocześnie chronić… Widzisz, miałem takie urządzenie… — …ale ona musiała być wspaniałą osobą także pod innymi względami. Szkoda, że nie mogę jej poznać.