Jacob zdał sobie sprawę, że nie powiedział ani słowa na głos. — Hmm, tak, Tania by cię polubiła, Helene — Jacob zadrżał. To nie prowadziło donikąd. — Ale mówiłaś chyba o czymś innym, o proporcji kobiet do mężczyzn na statkach kosmicznych, prawda?
Helene przyglądała się swoim stopom.
— To właśnie jest ten temat, Jacob — powiedziała cicho.
— Ten sam?
— No pewnie. Pamiętasz, powiedziałam, że jest sposób, żeby załoga złożona w większości z kobiet stała się bardziej ostrożna w kontaktach z obcymi… gwarancja, że raczej uciekną, niż będą walczyć?
— Tak, ale…
— I wiesz także, że ludzkości udało się do tej pory założyć trzy kolonie, ale koszty transportu są zbyt duże, żeby wieźć wielu pasażerów, więc wzbogacanie puli genów w oddalonych koloniach jest poważnym problemem? — powiedziała to gwałtownie, jakby zakłopotana. — Kiedy wróciliśmy za pierwszym razem i okazało się, że Konstytucja znów obowiązuje, Konfederacja zarządziła, że kobiety mogą zgłaszać się na następną wyprawę jako ochotniczki, nie ma już obowiązku. Mimo to większość z nas zgłosiła się dobrowolnie. — Ja… nie rozumiem.
Podniosła na niego wzrok, uśmiechając się.
— Cóż, może to nie najlepsza pora, ale dobrze by było, żebyś zdawał sobie sprawę, że za kilka miesięcy okrętuję się na Calypso i że przedtem muszę poczynić pewne przygotowania. I mam zupełnie wolny wybór.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Jacob czuł, jak opada mu szczęka.
— No dobrze — Helene zatarła dłonie i zabrała się do wstawania — chyba powinniśmy wracać. Jesteśmy już blisko rejonu aktywnego i powinnam być na stanowisku, żeby wszystkiego dopilnować.
Jacob poderwał się na równe nogi i podał jej rękę. Żadne z nich nie dostrzegło niczego zabawnego w tym archaicznym geście.
Wracając do stanowiska dowodzenia, Jacob i Helene zatrzymali się, żeby skontrolować laser parametryczny. Schylony przy urządzeniu główny mechanik Donaldson podniósł na nich wzrok, kiedy się zbliżyli.
— Witam! Według mnie jest już pięknie wyregulowany i gotowy do pracy. Mam wszystko objaśnić?
— Pewnie — Jacob przykucnął obok lasera. Jego podstawa była przymocowana do podłogi sworzniami. Długi, wąski, wieloczłonowy korpus obracał się na przegubach. Kiedy Helene przysunęła się bliżej, Jacob poczuł, jak miękki materiał okrywający jej nogę ociera się lekko o jego ramię. Nie pomagało mu się to skupić. — Ten oto laser parametryczny — zaczął Donaldson — jest moim wkładem w próbę porozumienia się z Duchami Słonecznymi. Uznałem, że psi jest nieprzydatne, można więc spróbować porozumieć się z nimi tak, jak one porozumiewają się z nami, czyli wizualnie. Jak pewnie dobrze wiecie, większość laserów pracuje obecnie na jednym albo dwóch bardzo wąskich pasmach spektralnych, przeważnie odpowiadających pewnym przejściom atomowym lub molekularnym. Tymczasem ten bobasek może emitować taką długość fali, jaką się tylko chce, wystarczy wybrać ją na tym przełączniku — wskazał na środkowy z trzech regulatorów umieszczonych z przodu podstawy.
— Tak — odezwał się Jacob. — Słyszałem o laserach parametrycznych, ale nigdy takiego nie widziałem. Wyobrażam sobie, że musi być naprawdę potężny, żeby promień przeniknął przez nasze ekrany i nie stracił jasności.
— W moim poprzednim życiu — wycedziła ironicznie deSilva (do swojej przeszłości, tej sprzed wyprawy na Calypso, często odnosiła się z asekuracyjną ironią) — potrafiliśmy robić wielobarwne, dostrajalne lasery z włókien optycznych. Pracowały ze sporą mocą, były wydajne i niewiarygodnie proste — uśmiechnęła się. — To znaczy dopóki włókna się nie rozleciały. Wtedy dopiero był bałagan! Naukę Galaktów chwalę najbardziej za to, że nigdy już nie będę musiała sprzątać z podłogi kałuży rodaminy 6-G! — Naprawdę mogliście pojedynczą molekułą dostrajać się na całym spektrum optycznym?
— Donaldson nie dowierzał. — Poza tym, jakie zasilanie miał taki… „laser z włókien”? — No, czasami stosowaliśmy lampy błyskowe. Najczęściej wykorzystywaliśmy wewnętrzną reakcję chemiczną z organicznymi cząsteczkami bogatymi w energię, jak cukry. Trzeba było używać wielu włókien, żeby objąć całe spektrum widzialne. Do błękitu i zieleni najczęściej stosowało się polimetylokumarynę, do zakresu czerwieni — rodaminę i parę innych. Tak czy siak to zamierzchłe dzieje. Chciałabym się dowiedzieć, jaki diabelski plan wysmażyliście tym razem, pan i Jacob! — kucnęła na pokładzie obok lasera. Zamiast jednak patrzeć na Donaldsona, utkwiła w Jacobie to swoje deprymujące, oceniające spojrzenie. — No cóż — Jacob przełknął ślinę — to dosyć proste. Wziąłem ze sobą na Bradbury’ego bibliotekę pieśni waleni i śpiewek delfinów, na wypadek gdyby Duchy okazały się poetami. Kiedy Donaldson wspomniał o swoim pomyśle porozumienia się z nimi za pomocą wiązki laserowej, zaoferowałem taśmy.
— Będziemy do nich dołączać zmodyfikowaną wersję starego matematycznego kodu kontaktowego. To też nastawił Jacob — Donaldson uśmiechnął się. — Ja tam bym nie rozpoznał tego ciągu Fibonacciego, gdyby we mnie trafił, ale Jacob mówi, że to jeden ze starych standardów.
— To prawda — przytaknęła deSilva. — Chociaż po Vesariusie nigdy już nie używaliśmy żadnej procedury matematycznej. Dzięki Bibliotece wszyscy się rozumieją w kosmosie, nie było więc sensu stosować starych standardów sprzed Kontaktu — popchnęła lekko wąski człon maszyny, który zaczął obracać się gładko na zawiasie. — To nie może się chyba tak swobodnie kręcić, kiedy laser jest włączony, prawda?
— Nie, oczywiście przymocujemy to na stałe sworzniami, tak żeby wiązka lasera wybiegała ze środka pokładu wzdłuż promienia statku. To powinno zapobiec powstawaniu wewnętrznych odbić, o które pani się pewnie martwi. Zresztą kiedy uruchomi się laser, wszyscy i tak będziemy chyba nosić gogle — z torby obok lasera Donaldson wyciągnął parę grubych, masywnych, ciemnych okularów. — Nawet jeśli nasze siatkówki będą zupełnie bezpieczne, doktor Martine na to nalega. Strasznie się przejmuje wpływem blasku na postrzeganie i osobowość. Przewróciła do góry nogami całą bazę i znalazła jasne światła, o których nikt nie wiedział, że w ogóle tam są. Kiedy przyleciała, twierdziła, że to one powodują „zbiorową halucynację”. Człowieku! Jak na własne oczy zobaczyła te bestie, od razu zaczęła śpiewać inaczej!
— No, na mnie czas. Muszę wracać do pracy — oznajmiła Helene. — Nie powinnam była zostawać tu tak długo. Musimy być już bardzo blisko. Zostańcie na posterunku, chłopaki. Obydwaj wstali, a komendant uśmiechnęła się i odwróciła. Donaldson przyglądał się, jak odchodzi.
— Wiesz, Demwa, wpierw myślałem, żeś zwariował, potem się przekonałem, że jednak wszystko masz poukładane jak trzeba. Teraz znowu zaczynam zmieniać zdanie. — Jak to? — spytał Jacob.
— Każdy facet, jakiego znam, łaziłby po ścianach z radości za jedno spojrzenie tej babki.
Aż się nie chce wierzyć, że tak się potrafisz opanować. To oczywiście nie moja sprawa. — Prawda, nie twoja — Jacob rozzłościł się na oczywistość tej sytuacji. Zaczynał już pragnąć, żeby wyprawa wreszcie się skończyła, bo wtedy mógłby poświęcić całą swoją uwagę temu problemowi. Wzruszył ramionami. Nabrał tego nawyku od opuszczenia Ziemi. — Zmieniając temat: zastanawiałem się nad tym odbiciem wewnętrznym. Nie wydaje ci się, że ktoś tu może nieźle kantować?